Obserwuj wątek
Niniejszy tekst jest odpowiedzią na esej M. Agnosiewicza pt. Metoda poznawcza racjonalizmu[1], który to tekst jest z kolei polemiczną reakcją na mój tekst pt. Krytyczna analiza metody poznawczej ateizmu, jaki został zamieszczony w dziale Ateizm w Serwisie Apologetycznym www.apologetyka.katolik.pl . W sumie jestem nieco zaskoczony, że Agnosiewicz tak szybko i zdecydowanie zareagował na ten tekst, traktując go niemal śmiertelnie poważnie. Mój tekst był bowiem prędzej zbiorem nieco ironicznych i raczej luźnych rozważań na temat ateistycznej epistemologii, niż raczej jakimś ostatecznie skrystalizowanym zbiorem tez. Nie oznacza to oczywiście, że pisząc te słowa wycofuję się z tego co w tym tekście napisałem, czy uważam to za głupi żart, przeciwnie, nie wycofuję się ani na milimetr, i będę bronił swego stanowiska póki nie uznam stanowiska strony przeciwnej za stanowisko uzasadnione (a na razie, po napisaniu niniejszej odpowiedzi nie widzę ku temu absolutnie choćby najmniejszych powodów). Po szybkiej reakcji „ośrodka racjonalistyczno sceptycznego” na mój tekst widać, że „racjonalistom” bardzo zależy na „zachowaniu twarzy”, stąd są bardzo przeczuleni na jakiekolwiek próby negowania ich „dogmatów racjonalizmu”. Z drugiej strony jest mi bardzo miło, że mój tekst wywołał tak szybką reakcję. Cieszę się z tego powodu także dlatego, że dzięki poniższej polemice będę mógł doprecyzować pewne kwestie. Niestety, prawie zawsze bywa bowiem tak, że pierwsza wersja jakichś rozważań wywołuje u czytelników pewne niedopowiedzenia, stwarzając pole do nadinterpretacji, czy niedomówień. Tak też było i tym razem.
Tytułem pewnego wprowadzenia do poniższych wywodów Agnosiewicza chciałbym napisać, że jego odpowiedź na mój tekst wbrew pozorom i mimo jego eksponowanej co chwila pewności siebie nadal niestety nie rozwiązuje dylematów, jakie omówiłem w komentowanym przez niego tekście. Jego tekst składa się przede wszystkim z pustych deklaracji (tych samych, które krytykowałem w mym tekście właśnie za brak ich uzasadnienia), wymijania tego co pisałem przez rozkładanie akcentów nie tam, gdzie ja je kładłem, ślizgania się po powierzchni mych argumentów i nie dotykania tkwiącej w nich dużo głębiej istoty rzeczy, przedwczesnego „odtrąbiania zwycięstw” nad tym co napisałem, ciągłego powielania pewnych utartych schematów myślowych, stereotypów, itd. Niestety, samo napisanie repliki pełnej wyrażanego co chwila przekonania o swej racji nie wystarczy jeszcze do tego, aby rzeczywiście mieć rację. Odpowiedź Agnosiewicza na mój tekst jest zaś jednym wielkim wyminięciem postawionych przeze mnie problemów. Kiedy tylko nie może on odeprzeć jakiegoś twierdzenia, to dla odwrócenia uwagi od istoty sporu albo atakuje on teizm za coś tam, albo przeskakuje od razu na kwestie drugorzędne, wymijając istotę zagadnienia. Dobrym przykładem tego jest skomentowanie przez Agnosiewicza mojego odwołania się do sporu z Galileuszem. Powołałem się na ten spór jako na przykład tego, że świadectwo zmysłów mimo pozornej i bardzo sugestywnej oczywistości może wprowadzać w błąd, z powodu ukrytych w naszym umyśle uprzednich założeń, podług których interpretujemy jakąś rzeczywistość. Zamiast z tym polemizować, Agnosiewicz zupełnie wyminął istotę zagadnienia w tym miejscu, stwierdzając coś (z zaangażowaniem bliskim niemal histerii), co zupełnie nie było istotą sporu, tzn., że w sporze z Galileuszem to właśnie katoliccy dyskutanci ulegli pozornej oczywistości w zakresie świadectwa zmysłów. Nawet jeśli tak było, to łatwo zauważyć, że nie neguje to mojego argumentu i nadal pozostaje on w mocy.
Ponadto, momentami, Agnosiewicz aby „zatkać luki” w swej argumentacji, niczym za pomocą „zasłony dymnej” odwraca dyskusję na kwestie związane z światopoglądem teistów. Niestety, jest to czysta erystyka w przypadku polemiki z argumentacją mojego typu, bowiem ja pisałem właśnie o tym, że teiści są wierzący. Fakt ten był mi przydatny do tego, aby stwierdzić, że tak samo wierzący są też ateiści w zakresie swej epistemologii (i nie tylko). Zatem argumentowanie przez Agnosiewicza, że teiści wierzą w coś na bazie interpretacji jakichś przesłanek, jest czystym nieporozumieniem, bowiem nikt (w tym wypadku przede wszystkim ja) tego nie neguje. Mój tekst nie był negowaniem faktu, że teiści wierzą. Wręcz przeciwnie, tekst ten ukazywał, że wierzą także ateiści w zakresie swego światopoglądu, stąd pisanie przez Agnosiewicza o tym co robią teiści jest zapychaniem dziur w jego argumentacji i odwracaniem kota ogonem. W tym wypadku, zamiast bronić ateizmu przed tym co napisałem o fideizmie w epistemologii ateistów Aganosiewicz „z braku laku” atakuje tylko teizm za jego fideizm w zakresie swej epistemologii. Jest to „kierowanie ostrzału” nie w tą stronę co potrzeba, bowiem nawet jeśli wywody Agnosiewicza na temat teizmu i tego co on przyjmuje na wiarę byłyby w tym wypadku słuszne, to nie oznacza to jeszcze przecież, że na mocy tego wszelkie moje twierdzenia wypowiedziane w zakresie epistemologii ateizmu stają się nagle „uzasadnione”, pozbawione fideizmu, a moja polemika z postulatami tej epistemologii jest na mocy tylko tego faktu niby „z miejsca” obalona. Non sequitur. Równie nieuzasadniony byłby pogląd, że skoro religia starożytnych Majów była oparta na błędnych przesłankach, to wierzenia buddystów, czy hindusów, uzyskują status wiarygodności. Tyle tytułem wstępu. Reszta kwestii wyjaśni się podczas niniejszej polemiki. Z tekstu Agnosiewicza nic nie wycinam, czego nawiasem mówiąc nie można powiedzieć o tekście Agnosiewicza, który wybrał sobie z mojego tekstu tylko jakieś wygodne jemu fragmenty, nadając im „odpowiednią interpretację”. Resztę moich argumentów zaś w ogóle pominął. Skoro nie odpowiada on na większość mojej argumentacji, to znaczy, że w rzeczywistości nie udziela on tak naprawdę odpowiedzi na przedstawioną przeze mnie argumentację. Jedynie prześlizguje się po jej wierzchu. Mój tekst nie był przecież długi, nie istniał więc problem ustosunkowania się do niego w całości. Co innego odpowiadać na dłuższy tekst, wtedy rozumiem, że można odpowiedzieć tylko na najważniejsze argumenty z niego, żeby nie znudzić czytelników. Tutaj nawet tego nie mamy.
Polemika:
Wprowadzenie
Esej niniejszy powinienem być może zatytułować „Obrona metody poznawczej ateizmu”, gdyż jest on odpowiedzią na tekst Jana Lewandowskiego: „Krytyczna analiza metody poznawczej ateizmu”, zamieszczony w serwisie apologetycznym Katolik.pl, a który został przez jego autora zamyślony jako demaskacja lichoty ateuszostwa, z ostateczną konkluzją: „światopogląd ateistyczny nawet w swej metodzie poznawania rzeczywistości z powodu przyjętych zasad jest błądzeniem po omacku, a ponadto nie jest on w stanie uwolnić się od przyjmowanych na wiarę założeń, które wytyka światopoglądowi teistycznemu”. Przy czym znęcano się głównie nad moimi tekstami (Wiara, realizm i poznanie: str. 2005; Wyginanie druta: str. 2102).
Odpowiedź:
Nie wiem czy Agnosiewicz nie jest nieco przewrażliwiony, bowiem cytując jego wywody wcale nie miałem zamiaru się nad nim znęcać.
Tytuł taki byłby jednak nieścisły, gdyż wbrew twierdzeniu autora, iż „Ateizm jako światopogląd nie sprowadza się tylko i wyłącznie do twierdzenia, że z jego punktu widzenia brak przekonujących dowodów na to, że istnieje Bóg. Ateizm jest bowiem również światopoglądem promującym własną wizję świata, będącą wizją alternatywną wobec wizji świata promowanej przez teizm” – ateizm jako światopogląd właśnie sprowadza się wyłącznie do twierdzenia, że brak jest jakichkolwiek sensownych dowodów za istnieniem czegoś co określa się głównie „Bogiem”.
Odpowiedź:
Powyższa opinia, że ateizm jest tylko twierdzeniem, że „brak jest jakichkolwiek sensownych dowodów za istnieniem Boga” jest pustym hasłem. Już choćby bowiem samo mówienie o dowodach niesie za sobą konieczność określenia ich statusu formalnego, nie mówiąc o konieczności stworzenia pewnych podstaw dla swej epistemologii, która ma wykazać niedostatki ewidencjonalne teizmu. To wszystko nieodłącznie wiążę się ze sobą. Nie można mówić o braku dowodów na coś, nie mając sprecyzowanego zagadnienia odnośnie tego, co to jest dowód. Owo sprecyzowanie domaga się zaś podstaw i uzasadnień, stworzenia choćby szczątkowej epistemologii (tak też Agnosiewicz czyni choćby niżej, odwołując się w swej epistemologii do pewnych „podstawowych cech racjonalizmu”), zatem ateizm nie jest tylko twierdzeniem, że „brak jest jakichkolwiek sensownych dowodów za istnieniem Boga”. On promuje własną wizję świata, własną epistemologię w zakresie jakiej porusza się negując teizm, nie mówiąc już o tym, że promuje on często także własne alternatywne hipotezy pochodzenia życia i świata, itd., aby „sensowniej” niż teizm wytłumaczyć ten świat. To właśnie miałem na myśli pisząc to co Agnosiewicz zacytował wyżej.
Może jeszcze dodatkowo na pewnym wartościującym stosunku do tej konkluzji, głoszącym, iż wiara w urojony byt jest z różnych względów generalnie niepożądana; nie musi się to jednak łączyć z misjonarskim zapałem. Poza tym ateiści mogą we wszystkim innym różnić się między sobą. Mogą np. być buddystami, marksistami, racjonalistami, a niektórzy uważają, że i chrześcijanami.
Odpowiedź:
Nie wnikając już w absurdalność iście schizofrenicznej idei, że można być chrześcijaninem i ateistą zarazem, napiszę tylko, że to co Agnosiewicz stwierdza wyżej nie wyklucza, iż ateizm sprowadza się tylko do wykazania braku wystarczających podstaw istnienia Boga. Gdyby tak było, Agnosiewicz nie polemizowałby ze mną niżej odnośnie tego, co opisywałem jako „ateistyczną epistemologię”. Sam fakt poniższej polemiki Agnosiewicza i obrona tego co zaatakowałem obala zatem samo przez się jego własny wywód w tym miejscu.
Ateistów łączy tylko niepodzielanie wiary w osobowy byt nadprzyrodzony.
Odpowiedź:
Nie tylko. Patrz wyżej.
Ateizm z cała pewnością nie jest najważniejszym rysem światopoglądu osób skupionych i współtworzących serwis Racjonalista. Najwłaściwszym określeniem naszej postawy jest „racjonalizm” (racjonaliści). Ateizm wynika z racjonalizmu, ale go nie wyczerpuje. Do podstawowych cech racjonalizmu możemy zaliczyć:
- przywiązanie do wiedzy i rozumu– oznacza rozwój własnej osoby przez poszerzanie wiedzy, sprzeciw wobec prądów postmodernistycznych w filozofii;
- postawa naukowa– mówiąc o nauce bez przymiotnika, racjonalista ma na ogół na myśli nauki przyrodnicze i ścisłe;
- sceptycyzm umiarkowany, wyrażający się w szczególności w krytycznym stosunku do teorii pozanaukowych, pseudonaukowych i antynaukowych, takich jak magia, astrologia, radiestezja, ufologia itp.;
- naturalistyczne wyjaśnienia rzeczywistości, odrzucające wszelkie wątki nadnaturalne.
Mając na uwadze taki światopogląd, podejmę replikę wobec krytyki „poznawczej metody ateizmu”, gdyż o taką postawę zapewne chodziło apologecie, a tylko nieściśle ją określił.
Odpowiedź:
Cóż to jest jak nie dogmaty epistemologiczne? Zauważmy, że wyżej Agnosiewicz trudził się, aby zaprzeczyć, iż wedle mojego stwierdzenia ateizm jest czymś więcej niż postulatem, że brak jest wystarczających dowodów na istnienie Boga. Tutaj jednak zaprzecza on już sam sobie, potwierdzając zarazem to co pisałem wyżej, bowiem wprowadza on tylnymi drzwiami własną epistemologię (nie mając zresztą nawet odwagi wprost nazwać tej epistemologii własną epistemologią, gdyż pisze on tylko lakonicznie, że „ma na uwadze taki światopogląd”). Epistemologie, na podstawie której twierdziłem właśnie, że ateizm jest czymś więcej niż tylko brakiem wiary w Boga, bowiem wprowadza alternatywny dla teizmu sposób wyjaśniania świata (co oczywiście musi się nierozłącznie wiązać z epistemologią).
Swój tekst mógłbym też zatytułować „Metoda poznawcza racjonalizmu bez zniekształceń”, a to dlatego, iż najważniejszą linią obrony przed zarzutami katolickiego apologety – oprócz wskazania na błędy rzeczowe oraz błędy w rozumowaniu – będzie prostowanie na ogół celowo dokonanych przezeń zniekształceń i nadinterpretacji.
Odpowiedź:
Zobaczymy zatem, czy rzeczywiście dokonałem jakichś nadinterpretacji, zobaczymy także, czy popełniłem jakieś „błędy rzeczowe w rozumowaniu”.
Jeśli brak nam mocnych argumentów na rzecz tezy przeciwstawianej jakiejś tezie, bardzo częstym chwytem erystycznym jest zniekształcenie tezy przeciwnika, a następnie jej „obalenie” lub sprowadzenie do absurdu. Wzorcowo dokonał tego Jan Lewandowski, tyle że ja musiałbym być idiotą, aby podzielać światopogląd, jaki autor wykroił z moich tekstów, gdyż „ateizm” „obalony” przez Lewandowskiego to postawa jakiegoś przednaukowego chłopka-roztropka.
Odpowiedź:
Postawa podzielana niestety przez wielu ateistów, nie ma w tym momencie nic do rzeczy, że ewentualnie nie podziela tej postawy Agnosiewicz. Nie jest on przecież „wszystkimi ateistami”. Nie pisałem też swego „komentowanego” przez niego tekstu z myślą tylko o nim.
Przejdźmy zatem do rzeczy..
Odpowiedź:
Przejdźmy.
Uwagi wstępne
Cechą charakterystyczną tej polemiki z ateizmem nie jest pokazywanie wyższości światopoglądu teistycznego (jak w dawnych napaściach katolickich na światopogląd alternatywny), a przynajmniej nie jest to otwarcie wysłowione. Celem jest więc przede wszystkim ściągnięcie ateizmu do poziomu teizmu, pokazanie, że pod tym lub owym względem wygląda on „tak jak teizm”.
Odpowiedź:
Mniej więcej o to mi chodziło.
Poprzez mnożenie rzeczywistych lub – częściej – pozornych słabości przy skoncentrowaniu się tylko na jednym światopoglądzie, aspekt porównawczy konfrontacji dwóch punktów widzenia zostaje rozmyty. Jest tym, co się potocznie określa jako wytykanie źdźbła w oku sąsiada, przy ignorowaniu belki we własnym.
Odpowiedź:
Tutaj zaczyna się już jak widzimy odwracanie kota ogonem. Zamiast skoncentrować się na temacie mojego tekstu, na odparciu zarzutów jakie postawiłem epistemologii ateistycznej, tutaj mamy już pierwszy (choć na razie niewyraźny jeszcze) skręt w stronę „belki” w moim oku. Nic dziwnego, Agnosiewicz musi jakoś w miarę elegancko zamaskować fakt, odnośnie do którego sam dopiero co przyznał pisząc, że w epistemologii ateistycznej istnieją rzeczywiste „słabości”. To zaś było meritum mojego tekstu.
Czasami jednak autor stara się porównywać. Z sądem takim spotykamy się już w pierwszym akapicie: „Ateizm tak jak teizm odnosi się do pochodzenia świata i człowieka, jest zatem światopoglądem metafizycznym (tak samo jak teizm).” Przypuszczam, że autor napotkał gdzieś opinię, że światopogląd ateistyczny też nie jest wolny od metafizyki, a z czym w pewnym sensie oczywiście można się zgodzić (choć światopogląd ten w tym przede wszystkim punkcie jest metafizyką, w którym wypowiada się o metafizyce teistów).
Odpowiedź:
Przede wszystkim, a więc nie tylko. Powyżej, sam Agnosiewicz zatem przyznaje, że ateizm jest w pewnym zakresie metafizyką, potwierdzając w ten sposób w zasadzie główną tezę mojego tekstu, z którym przecież polemizuje. Ja sam nie chciałbym używać zbyt często pojęcia „metafizyka”. Mając to na myśli wolę pisać o nieuzasadnionych założeniach ateizmu, czy tezach przyjmowanych na wiarę. Nazywajmy sprawę po imieniu, ateizm okazuje się być światopoglądem pełnym takich właśnie założeń branych zwyczajnie na wiarę, od epistemologii, przez etykę (dość relatywistyczną, bo ateiści mają różne etyki), po wypowiadane przez niektórych jego przedstawicieli tezy mówiące o powstaniu życia na naszej planecie (o tym niżej), czy tezy mówiące choćby o Wszechświecie. Są to wszystko ateistyczne dogmaty przyjmowane na wiarę, nic więcej. Z tego punktu widzenia światopogląd ten nie ma prawa do wyższości nad innymi światopoglądami, w tym fideistycznymi.
Jednak powyższe zdanie Lewandowskiego jest ewidentnie błędne. Wypowiedzi ateistów o pochodzeniu świata, a już z pewnością człowieka, nie mogą mieć charakteru metafizycznego, o ile mają to być wypowiedzi racjonalistów.
Odpowiedź:
Czysta sofistyka. To, że o czymś sobie przebąkują „racjonaliści’ nie jest absolutnie żadnym argumentem za tym, że wciąż nie jest to czysty fideizm. Uzasadnienie tego fideizmu jest tylko inne. „Racjonaliści” nie są jednak w zakresie swej epistemologii w stanie wykazać, że ma ona z jakiegoś obiektywnego powodu być pewna, uzasadniona. Jeśli zaś nie jest pewna ani uzasadniona, to ich światopogląd zaczyna mieć te same cechy, co krytykowany przez nich teizm – opiera się na wierze i założeniach w zakresie swych podstaw.
Chyba, że polemista za metafizykę uzna np. Wielki Wybuch lub ewolucję.
Odpowiedź:
Wystarczy, że metafizyką są podstawy ewolucji rozumianej ateistycznie, tzn. przypadkowe powstanie życia. Już to jest metafizyka, bowiem wciąż nie da się naukowo dowieść, że życie na ziemi powstało na drodze przypadku (rozpoczynając tym samym proces ewolucji). Tym samym, ewolucja i jej początek jest w interpretacji ateistycznej (chcąc nie chcąc) metafizyką, braniem czegoś na zwykłą wiarę. I nie pomoże tu żadne powoływanie się na naukę, bowiem nauka sama przyznaje, że nie jest w stanie dowieść, iż życie powstało przypadkowo. Aby nie być posądzonym o gołosłowie, powołam się na aktualne wypowiedzi biologów w tej sprawie. Stanley Miller słynący z tego, że jako pierwszy podjął się próby laboratoryjnego odtworzenia procesu powstawania życia, doszedł z czasem do wniosku, że na temat początków życia na naszej planecie nie można powiedzieć nic, co byłoby empirycznie sprawdzalne. Istniejące zaś wśród współczesnych uczonych próby opisania procesu powstania życia Miller określił nie mniej sceptycznie:
„Wydawało się, że nie zrobiła na nim wrażenia żadna z ostatnich koncepcji pochodzenia życia – mówił o nich jako o >>nonsensach<< lub >>papierowej chemii<<”[2].
Richard Dawkins na łamach swej książki pt. Ślepy zegarmistrz podjął się rozważań koncepcji powstania życia w ujęciu Cairns-Smitha, która to koncepcja wydała mu się w pewnym momencie akurat najbardziej przekonująca. Mimo przemawiającej do wyobraźni ekwilibrystyki słownej Dawkins musiał jednak przyznać co do przedstawianej przez siebie koncepcji pochodzenia życia, że:
„To science fiction – i zapewne dość oderwana od rzeczywistości”[3].
W innej swej książce Dawkins pisał o możliwości zweryfikowania koncepcji powstania życia:
„Opis powstania życia, który zaprezentuję, jest z konieczności spekulatywny; z oczywistych przyczyn nie było wtedy nikogo, kto mógłby obserwować przebieg wydarzeń”[4].
Co prawda dalej w swym wywodzie Dawkins usiłuje podać jakąś w miarę spójną koncepcję życia, co do której – jak sam przyznaje – wierzy, że jest bliska rzeczywistości (bardzo możliwe, że jest, nie to jest teraz istotne), nie zmienia to jednak wymowy zacytowanego przeze mnie fragmentu, zgodnie z którą nie da się zaprzeczyć temu, że opisywana naukowo koncepcja powstania życia choćby nie wiem jak była przekonująca, nigdy nie będzie „eksperymentalnie” potwierdzonym faktem. Może być jedynie filozoficznym modelem rzeczywistości, przy opisie którego wykorzystano wyobraźnię i pewne luźno powiązane elementy chemii organicznej i biologii. Podstawą dla tego modelu nie jest jednak (i być nie może) eksperyment, czego nie ukrywają także inni biolodzy, w najnowszych publikacjach. Na przykład Bernard Korzeniewski pisze, że w temacie powstania życia na naszej planecie „jesteśmy zdani głównie na spekulacje. Być może nigdy nie poznamy szczegółów procesu powstawania życia na ziemi”[5]. I choć dalej autor ten twierdzi, że można dziś coś na ten temat powiedzieć, to jednak przyznaje on, że są to ekstrapolacje dokonywane ex-post, co naraża te wnioski na margines błędu[6]. Inny z autorów podaje, że „biolodzy opierają się na założeniu, że powstanie życia można rozpatrywać w kategoriach czysto fizycznych, przeto cały proces da się odtworzyć”[7]. W zdaniu następnym autor ten jednak dodaje: „Oczywiście nie teraz – zarzekają się – lecz później, gdy dowiemy się czegoś więcej”[8]. Całe dalsze opisy powstania życia opierają się u Forteya na stwierdzeniach typu „być może”, itd.
Inny ze znanych biologów pisze wprost:
„Nie istnieje też formuła, która wyjaśniałaby rozmiary zmian i niemal nieskończoną różnorodność jakie towarzyszyły przygodom życia na całej naszej planecie. Historia ta jest tajemnicą zamkniętą w mrokach dziejów w większości zbyt odległych, byśmy mogli do nich zajrzeć. Nawet jeśli nowe odkrycie ujawnia ważny szczegół, najczęściej powoduje powstanie nowej zagadki wskazującej na takie aspekty problemu, jakich istnienia wcześniej nie podejrzewaliśmy. […] Każde pokolenie musi pisać księgę życia od nowa, ponieważ dostrzega większą część owej historii. […] Nie istnieje wersja ostateczna”[9].
W istocie była to jednak nieudana próba zrównania ateizmu i teizmu jako dwóch metafizyk, na podstawie tego, że każdy światopogląd jako taki w jakimś sensie/aspekcie musi być metafizyczny. Gdyby apologeta dokonał tego udolnie, wówczas naraziłby się z mojej strony na zarzut ekwiwokacji, czyli logicznego błędu (w tym wypadku byłoby to nadużycie całkowicie świadome), który polega na używaniu tych samych określeń dla innych znaczeń (można powiedzieć, że to tak jakbyśmy dokonywali błędnych wnioskowań przez użycie wyrazów homonimicznych), albowiem „metafizyka ateizmu” jest czymś innym niż metafizyka teizmu.
Odpowiedź:
To, że jest inna, to za mało. Dopóki będziemy mieli do czynienia z fideizmem w „metafizyce ateizmu”, dopóty jakiekolwiek mówienie o różnicach w metafizyce ateizmu i teizmu pomoże Agnosiewiczowi jak umarłemu kadzidło. Tylko zlikwidowanie fideizmu w paradygmacie i epistemologii ateizmu może znieść ten sam „status metafizyczny” obu światopoglądów. Jak dotąd Agnosiewicz nie był w stanie tego zrobić, mimo całego szeregu swych akrobacji słownych.
W pierwszym przypadku będzie to zespół sądów niemających uzasadnienia eksperymentalno-dedukcyjnego (a każdy światopogląd musi zawierać takie sądy), w drugim zaś – chodzi o metafizykę teologiczną, mówiącą o rzeczywistości nadnaturalnej.
Odpowiedź:
Tutaj zaczyna się mamienie czytelnika, za pomocą wprowadzania złudnego kontrastu, zgodnie z którym ateizm, czy raczej „racjonalizm”, opiera się tylko niby na eksperymencie i dedukcji, zaś teizm, na samej „metafizyce nadnaturalnej”. Tymczasem problem polega na tym, że również tam gdzie sięgają światopoglądowe postulaty i podstawy ateizmu, potwierdzenie eksperymentalne i dedukcja w nauce też już nie sięga. Wystarczy wspomnieć o wyżej wspomnianej kwestii przypadkowego powstania życia, czy choćby o wyżej przywoływanym Wielkim Wybuchu. Choć Agnosiewicz powołał się na ten ostatni, nie można już potwierdzić go eksperymentalnie, bowiem jest on nie do odtworzenia. Nie przeczy to oczywiście temu, że wierzę w to, iż Wielki Wybuch nastąpił. Tu chodzi jednak o co innego, o rozpisywanie się o eksperymencie jako o podstawach swego światopoglądu, choć w rzeczywistości jest to pic na wodę. To, co w nauce jest „wykorzystywane” przez ateistów w zakresie ich światopoglądu, nie jest prawie nigdy potwierdzalne eksperymentalnie. Tak samo jak u teistów.
Na ogół mówiąc o metafizyce mamy na myśli jej wąskie, religijne znaczenie, stąd rozszerzanie zakresu znaczeniowego określenia, aby przyrównać do siebie dwie te postawy, byłoby celowym mieszaniem pojęć. Dobrze więc, że było to zamierzenie nieudolne, gdyż polemista zaznacza we wstępie, że ateizm będzie obalał „za pomocą analizy logicznej”.
Nie znaczy to, że błędy autora mają charakter tylko pozalogiczny. W jednym z dalszych akapitów wytknął mi rzekomy błąd ekwiwokacji, która ma się kryć w następującym rozumowaniu wyinterpretowanym przez polemistę z innej mojej wypowiedzi: „Dzięki teorii ewolucji (naturze, jeśli ktoś woli) posiedliśmy zmysły, za pomocą których poznaliśmy częściową prawdę o świecie. Dzięki teorii ewolucji (lub naturze) i zmysłom poznajemy i poznamy resztę prawdy o świecie”. Mniejsza o samą interpretację, lecz nawet gdybym zawarł w swoich wypowiedziach takie rozumowanie popełniłbym błąd typu pars pro toto (część przez całość – błędne uogólnienie), ale nie byłaby to ekwiwokacja, jak przyjął krytyk.
Odpowiedź:
Niestety nie. Byłaby to zarówno ekwiwokacja, jak i błąd typu pars pro toto. Agnosiewicz sprytnie wyciął z mojego tekstu to, odnośnie do czego mówiłem tu o ekwiwokacji. Błąd pars pro toto nie musi w żadnym wypadku wykluczać błędu ekwiwokacji. Błąd ekwiwokacji tyczy się tu słowa „prawda” właśnie dlatego, że prawda powierzchowna o świecie jest mieszana z prawdą zupełnie innego rodzaju – z prawdą metafizyczną ateizmu (który rości sobie prawo do prawdy choćby w zakresie wspomnianych przez Agnosiewicza wyżej wniosków metafizycznych wynikających z krytyki metafizycznych koncepcji teizmu).
Konstrukcja krytyki jest oparta na jednej z moich wypowiedzi: „Natura nasza podała nam naturalne nasze domniemanie: otaczającą cię rzeczywistość poznajesz zmysłami i rozumem. Dlaczego? Dlatego, że tymi jedynie narzędziami udaje nam się zdobywać wiedzę o otaczającej nas rzeczywistości, która jest wiedzą praktyczną, czyli weryfikowalną, (też w zakresie praktyki) i funkcjonalną” – z której zostały wywiedzione cztery wnioski:
I. Świat poznajemy zmysłami kontrolowanymi przez rozum.
II. Musimy poznawać rzeczywistość w sposób poprawny, bowiem gwarantuje nam to natura, jaka wydała nas na świat.
III. To, co obserwujemy, jest pewne, bowiem dodatkowo weryfikujemy to z rzeczywistością.
IV. Tylko to, co jest zweryfikowane, można uznać za realne.
Następnie każdy z powyższych wniosków poddawany jest krytyce. Dla przejrzystości repliki, pozostanę przy tym podziale. Dokonałem jednak uporządkowania argumentów, polegającego na skupieniu uwag dotyczących:
– aparatu zmysłowego w cz.I,
– aparatu racjonalnego w cz.II,
– metodologii naukowej w cz.III,
– błądzenia po omacku w cz.IV.
I. Świat poznajemy zmysłami kontrolowanymi przez rozum
Obrona
Pomimo, iż krytyk prawidłowo wyinterpretował ten sąd z mojej wypowiedzi, jednak wbrew temu, w części zatytułowanej jak powyżej, nie podejmuje się krytyki takiego właśnie sądu, lecz dokonuje dla ułatwienia jego zniekształcenia. Argumenty polegają zasadniczo na wykazywaniu słabości zmysłów człowieka w poznawaniu rzeczywistości, zatem krytykuje się sąd: „Świat poznajemy zmysłami”. Mówiąc inaczej: cały wywód na ten temat jest w istocie krytyką skrajnego sensualizmu, a nie racjonalizmu (zespolonego oczywiście z sensualizmem), zatem jest bezwartościowy polemicznie i jako taki może być wyrzucony do kosza. Na tym mógłbym poprzestać, ale chciałbym uszczegółowić to wyjaśnienie.
Odpowiedź:
To co tu pisze Agnosiewicz jest niestety niczym więcej, jak tylko sprawianiem pozorów, iż udzielił on odpowiedzi na mój argument. W rzeczywistości dylemat jaki wskazałem wciąż istnieje. Chcąc nie chcąc, nawet jeśli powyższa krytyka Agnosiewicza tyczyła się tylko skrajnego sensualizmu, to nie zmienia to specjalnie istoty rzeczy. Nadal pozostaje bowiem faktem, że ateistyczna epistemologia uważa właśnie poznanie zmysłowe za jedynie uprawnioną podstawę do sądu o rzeczywistości. Jest to chcąc nie chcąc sensualizm, który Agnosiewicz sam skrytykował w zacytowanym przeze mnie fragmencie. Nawet jeśli jego zdaniem była to tylko krytyka „skrajnej” wersji sensualizmu, to niewiele to mu pomaga. Krytyka ta chcąc nie chcąc rozciąga się na kwestię pewności poznania zmysłowego. Krytykując kwestię pewności odnośnie poznania zmysłowego Agnosiewicz sam podciął gałąź na jakiej siedzi, i teraz nie bardzo wie jak się z tego wycofać. Wciska więc czytelnikowi, że krytykował tylko skrajną wersję sensualizmu. Tymczasem, im mniej w światopoglądzie racjonalistycznym będzie zdawania się na wrażenia zmysłowe w trakcie tworzenia jakiegoś osądu, czyli mówiąc wprost im mniej obserwacji, tym bardziej światopogląd ten będzie stawał się metafizyką, tak chętnie krytykowaną przez „racjonalistów” w teizmie.
Wyjaśnienia szczegółowe
1. Zmysłowy Don Kichot
Szumne wyliczanie słabości zmysłów jako oręż przeciw racjonalizmowi jest zabiegiem ośmieszającym autora, gdyż to są fakty banalne, to stwierdzanie oczywistości, której nikt o światopoglądzie naukowym nie kwestionuje, gdyż są to fakty stwierdzane właśnie dzięki badaniom naukowym świata, w celu korekcji zniekształceń poznania.
Odpowiedź:
Agnosiewicz próbuje się jakoś pocieszać pisząc o moim „ośmieszeniu”, zaraz jednak dalej stwierdza, że to co pisałem o słabościach poznania zmysłowego jest oczywiste. Jeśli jest oczywiste, „nikt tego nie kwestionuje”, to wcale jeszcze nie oznacza to, że to jest rozwiązanie problemu niedoskonałości poznania zmysłowego, o jakim mówiłem. „Kontrargumentacja” Agnosiewicza jest w tym miejscu bardzo licha i czysto erystyczna, sprowadza się jedynie do ataku ad personam.
Momentami ta argumentacja ociera się o absurd, jak np. posłużenie się przykładem ołówka zniekształconego percepcyjnie po włożeniu do wody, tudzież fatamorgany na pustyni. Takie słabości poznawcze potraktowane jako swoiste słabości epistemologii ateistycznej są w najlepszym razie zabawne.
Odpowiedź:
Agnosiewicz nie mówi, że były to tylko przykłady najprostszych złudzeń zmysłowych, wzięte z życia codziennego. Próbując zatem ośmieszać moją argumentację Agnosiewicz stwarza złudny obraz mojego tekstu, który ma traktować ateistów jak ludzi tak jakby „wróżących z ołówków”. Oczywiście, że nie o to mi chodziło w tym tekście, co wie każdy, kto przeczytał mój tekst wystarczająco dokładnie. W innej, rozbudowanej wersji mojego komentowanego tutaj przez Agnosiewicza tekstu[10], poszerzyłem kwestię złudzeń o dalsze przykłady, włącznie ze złudzeniami istniejącymi w procesie poznawczym nauk przyrodniczych, czego nie kryją cytowani przeze mnie w tamtej wersji tekstu naukowcy.
Ateista może wyszukać jeszcze lepsze przykłady, kierując je przeciw „epistemologii religijnej”, jak np. „widzenie” Matki Boskiej w jakichś przypadkowych zaciekach przez religijne rzesze, słyszenie „głosu Boga”, widzenie tunelu przedśmiertnego i całej masy różnorakich omamów zmysłowych jakim żywi się ludzka religijność. A cudy? Jakież to złomowisko omamów zmysłowych! Można przyjąć, że większość niezłomnych przekonań religijnych bierze się właśnie z niedoskonałości ludzkiego aparatu zmysłowo-racjonalnego. Aby nie szukać egzotycznych przykładów: nawrócenie założyciela chrześcijaństwa. Pewnego razu Paweł jechał do Damaszku i nagle w słońcu południa oświeciła go jasność i „ujrzał Pana”. Trafnie zauważa Deschner: „nie trzeba wykluczać historyczności owej sceny, która rozegrała się pod Damaszkiem. Historia religii zna wszak poetyckie ukazywanie banalnych przeżyć. Co więcej, mocny blask słoneczny zawsze sprzyja wizjom, a pustynia była z dawien dawna szczególnie dogodnym miejscem dla tego rodzaju zjawisk”. Dla racjonalisty zdarzenie to wyczerpuje wszelkie znamiona wspominanej przez Lewandowskiego fatamorgany!
Odpowiedź:
Nie jest to jednak niestety wciąż odparcie trudności percepcyjnych jakie wskazałem w przypadku epistemologii ateistycznej. Jest to argumentacja w stylu „a u was biją murzynów”. Bezradność Agnosiewicza jest w tym miejscu aż nadto widoczna. Ponadto, dane objawienie to coś innego niż dedukcyjny proces poznawania rzeczywistości. Ktoś doznający objawienia wchodzi w kontakt osobowy z przedmiotem objawienia, więc tu trudniej doznać złudzenia, bowiem ów przedmiot jest niejako „dany do wglądu”. Nie ma tu procesu dedukcji, poznania, opartego na niepewnej interpretacji zastanych przesłanek. To zrównanie dokonane przez Agnosiewicza jest naciągane.
Powtórzmy jeszcze raz: wskazywanie złudzeń zmysłowych jako przyczyny słabości ateizmu jest wielkim nieporozumieniem, to jest miecz obosieczny, a jak pokazałem powyżej, można zeń uczynić nawet ostrze skierowane w jedną tylko stronę, ale przeciwną niż ta przeciwko której występuje katolicki apologeta.
Odpowiedź:
To również nie jest niestety argument za pewnością w epistemologii ateistów. Agnosiewicz po raz kolejny skręca tu w stronę teizmu, jest to jednak ślepa uliczka jak pisałem, bo niepewność epistemologii teizmu nie zakłada per se pewności w zakresie epistemologii ateizmu. A o pewność w zakresie epistemologii ateizmu toczy się tu właśnie spór, co Agnosiewicz próbuje cały czas zaciemnić skręcając w stronę teizmu zwłaszcza wtedy, gdy nie jest w stanie odeprzeć zarzutów postawionych wspomnianej epistemologii, czego przykład mamy właśnie w tym miejscu. Rzeczywiste proporcje wyglądają tu następująco: Nikt wśród teistów nie twierdzi, że wszystko odnośnie do czego wydają sąd, poznają, interpretują, jest pewne, dowiedzione (życie skazuje na wiarę w zakresie tworzenia swego światopoglądu). Tak zaś natomiast twierdzą ateiści, postulując na podstawie tego wyższość swego poglądu nad światopoglądem teistów, czyniąc to właśnie za pomocą argumentu, że ateizm w przeciwieństwie do teizmu jest w zakresie swej epistemologii pozbawiony elementów fideizmu. Mój tekst o „metodzie poznawczej ateizmu” miał na celu zburzyć ten mit choćby za pomocą analizy tej metody. Tekst ten pokazywał, iż epistemologie te są tak samo oparte na wierze, są zatem sobie równe, z czego Agnosiewicz zdaje sobie sprawę, bo daje temu wyraz wyżej, pisząc: „Celem jest więc przede wszystkim ściągnięcie ateizmu do poziomu teizmu, pokazanie, że pod tym lub owym względem wygląda on >>tak jak teizm<<. […] W istocie była to jednak nieudana próba zrównania ateizmu i teizmu jako dwóch metafizyk, na podstawie tego, że każdy światopogląd jako taki w jakimś sensie/aspekcie musi być metafizyczny”.
Pisząc więc o tym, że teizm w zakresie swego poznania również nie jest pewny, Agnosiewicz prawi banały, dowodząc tego, czego nikt nie neguje. Tym samym ucieka on od postawionych przeze mnie problemów, nie będąc w stanie wykazać, że rzeczywiście metafizyka ateizmu jest w jakiś sposób „lepsza” od metafizyki teizmu, na mocy nie posiadania elementów fideizmu w zakresie choćby swej epistemologii.
2. O tym jak Galileusz pognębił ateistów
To właśnie ludzie żądni wiedzy „ziemskiej”, których nie zadowalał mitologiczny obraz świata, doskonalili metodę poznania poprzez zmysły, badając zniekształcenia przez nie tworzone. Jeśli fakt stwierdzony ponad wszelką wątpliwość nie odpowiadał świadectwu zmysłów, racjonaliści nie mieli żadnych skrupułów w przyznaniu, że nie można dawać wiary świadectwu zmysłów, czego bardzo często nie można było powiedzieć o ludziach oddanych doktrynom religijnym.
Odpowiedź:
Po raz kolejny mamy to do czynienia z erystyką. To co opisuje Agnosiewicz miało miejsce chyba bardzo dawno temu, bo obecnie „racjonaliści” w swych twierdzeniach wypowiadają bardzo wiele stwierdzeń nie opartych na świadectwach zmysłowych. Odsyłam czytelnika wyżej do tego, co pisałem o potwierdzeniu eksperymentalno dedukcyjnym.
Ta konkluzja bardzo łatwo może ujść naszej uwadze, w gąszczu sofisterii apologetycznej. I tak dla przykładu: Lewandowski w swoim tekście nawiązuje do sporu wokół tez Galileusza i Kopernika, jako argument przeciw ateizmowi. Pisze: „Przykładem ukrytych w naszym umyśle idei zniekształcających interpretację naszej obserwacji może być tu również spór z Galileuszem. Głównym argumentem jego oponentów przeciw ruchowi obrotowemu Ziemi było stwierdzenie, że gdyby Ziemia obracała się, to kamień zrzucony z wieży naprzeciw niej spadałby wskutek obrotu Ziemi po torze łukowym w miejscu za wieżą, a nie przed nią. Wydawało się to tak oczywiste i zgodne z obserwacją, że nikt nie przypuszczał nawet w najśmielszych snach, że takie argumentowanie może być złudne. (..) A jednak okazało się, że to nie argumentowanie Kopernika i Galileusza było niezgodne z rzeczywistością, tylko właśnie ich oponenci byli w błędzie.” Jest to szczyt hipokryzji, gdyż autor słów sugeruje tożsamość „naiwnoateistycznej sensualności” jaką „obala”, z postawą krytyków Galileusza, a przecież wiadomo, że ówcześni racjonaliści i naukowcy generalnie uznali argumentację naukową heliocentryzmu, a zasadniczą przyczyną dla której środowiskom chrześcijańskim „w najśmielszych snach” nie przychodziło do głowy odrzucić błędne świadectwo zmysłów, był fakt, że sankcjonowała je mitologia judeochrześcijańska na straży której stali siepacze inkwizycyjni. Zatem wspomniani przez Lewandowskiego „błądzący oponenci” Galileusza to w linii prostej poprzednicy krytyka – katoliccy apologeci. Wywodzili oni wówczas właśnie to co wykpiwa współczesny apologeta.
Odpowiedź:
Po raz kolejny mamy tu przykład sytuacji, w której Agnosiewicz zachowuje się jak katolikożerczy propagandzista i za pomocą banalnych i wyświechtanych hasełek o inkwizycji próbuje odwoływać się do emocji swych czytelników, nie zaś do ich „racjonalizmu”. Stwarzając zasłonę dymną omija on to w ogóle istotę zagadnienia. To, kim byli oponenci Galileusza nie ma w tym miejscu większego znaczenia. Fakt o jakim wspomniałem pozostaje faktem, będąc tylko przykładem sytuacji, w której pozornie jawna obserwacja pochodząca od zmysłów nie jest zgodna z rzeczywistością. Z tym Agnosiewicz nie jest już w ogóle w stanie polemizować, jak widzę, wymijając mój argument szerokim łukiem i wykolejając bieg naszej dyskusji na pobocze kwestii, w której roztrząsa się to, z kim polemizował Galileusz. Ponadto, Agnosiewicz ma bardzo mizerne pojęcie o meandrach historycznych sporu z Galileuszem, znów głosząc na ten temat jakieś populistyczne, wyświechtane propagandowe hasełka. Sprzedaje on jakieś tanie slogany o „racjonalistach”, którzy poszli za „argumentacją naukową heliocentryzmu”. W rzeczywistości było jednak bowiem tak, że Galileusz okazał się mieć rację bardziej dzięki swojemu szczęściu, niż empirycznym świadectwom zmysłów, tak istotnych w osądzie „racjonalistycznym”. Paul Feyerabend, który w kilku bardzo obszernych rozdziałach bardzo szczegółowo omawia wspomniany spór heliocentryczny, sięgając do wielu źródeł poglądów prezentowanych przez Galileusza, pisze o oponentach Galileusza, że „domagali się mocnego potwierdzenia empirycznego, podczas gdy zwolennicy Galileusza zadowalali się dalekosiężnymi, nie potwierdzonymi (pogrubienie moje – przyp. J.L.) i częściowo obalonymi teoriami”[11]. Ten sam autor pisze dalej: „Z drugiej strony, Kościół nie był skłonny wprowadzać zmian tylko dlatego, że ktoś wysunął jakieś niejasne przypuszczenia. Żądał on dowodu – dowodu naukowego w naukowych kwestiach. Nie zachowywał się w tym wypadku bynajmniej inaczej niż współczesne instytucje naukowe […] Nie istniał jednak, jak dotąd, żaden przekonujący dowód na rzecz doktryny Kopernika (pogrubienie moje)”[12]. „[…] kopernikanizm i inne >>racjonalne<< poglądy istnieją dzisiaj jedynie dlatego, że wymogi rozumu zostały uchylone w pewnym okresie przeszłości tych poglądów”[13]. Cytowany autor nie jest katolikiem, jest niewierzącym historykiem i filozofem nauki, stąd nie może być posądzony o jakieś służenie Kościołowi. Na razie na tym poprzestanę. W razie rozbudowy tej polemiki jestem gotów wejść w spór na ten temat głębiej.
Poczytajmy dla przykładu fragment z encyklopedii ks. Chmielowskiego, koryfeusza osiemnastowiecznego katolicyzmu polskiego: „Gdyby ziemia się obracała, tedyby rzuciwszy kto kamień do góry, albo strzałę prościusieńko puściwszy, niżeliby ten, albo ta na dół padły, powinienby Człek z Ziemią odlecić od nich na kilka tysięcy mil, a przecie często na tegoż który rzuca, albo strzela w górę, znowu padają owe rzeczy do góry rzucone.” Wpadłby zapewne w nieliche zdziwienie, gdyby dane mu było się dowiedzieć, iż jego prawomyślne twierdzenia będą wykorzystane jako przykład ..słabości ateizmu.
Odpowiedź:
Niezależnie od tego kto tak uważa, mówimy tu o słabości i pozorności ludzkiej percepcji, która w tym wypadku opierała się na zupełnie oczywistej obserwacji, na jaką dziś z takim uwielbieniem powołują się „racjonaliści”. W tym tkwi istota rzeczy, od której Agnosiewicz odwraca uwagę.
Jakkolwiek cały wywód o słabości zmysłów, pomyślany jako argument przeciwko współczesnym racjonalistom, jest kiepskim pomysłem, tak prowadzenie czytelników takimi ścieżkami myślowymi jak powyżej, budzi naszą szczególną irytację.
Odpowiedź:
Nic dziwnego, skoro nie potraficie się wybronić przed choćby zwykłą trudnością związaną z niedoskonałością ludzkiej percepcji. Rzeczywiście musi to być problem, skoro powstała aż tak obszerna odpowiedź na mój tekst.
3. Obserwacje „skażone” teoriami
Jako najważniejszą słabość poznania zmysłowego autor roztrząsa wyimaginowany problem „czystości poznania”. Nie istnieje – grzmi – czysta obserwacja z której następnie wyłaniają się prawa, gdyż wcześniej w naszym umyśle mamy pewne założenia, wyobrażenia, przedsądy (nie mylić z przesądami, jak uczynił to Lewandowski). Jest to problem wyimaginowany, gdyż cofa nas do zarzutów Poppera wobec filozofii nauki Bacona. Autor dla nadania powagi swym wywodom przywołuje wypowiedź Poppera o „skażeniu teoriami” wszystkich twierdzeń (o skażeniu filozof ten pisał w cudzysłowie). Oczywiście, że nie istnieje czysta obserwacja, zgadzamy się przecież z Popperem. Ale ten na którego powołuje się Lewandowski dla uzasadnienia swoich wywodów deprecjonujących poznanie naukowe, był scjentystą!
Odpowiedź:
Co nie znaczy, że bezkrytycznym. W swych wywodach sprzeciwiał się on naiwności w empiryzmie, który jest podstawą współczesnego „racjonalizmu ateistycznego”[14]. Powołanie się przez Agnosiewicza na scjentyzm Poppera niewiele mu pomoże. Zauważmy, jak czysto erystyczną konstrukcję ma powyższe zdanie Agnosiewicza: „Oczywiście, że nie istnieje czysta obserwacja, zgadzamy się przecież z Popperem. Ale ten na którego powołuje się Lewandowski dla uzasadnienia swoich wywodów deprecjonujących poznanie naukowe, był scjentystą!”. Oba zdania są rzadko spotykanym przykładem tego, jak wiele nieskładności może być w dwóch zdaniach stojących obok siebie. W pierwszym zdaniu przyznaje mi się w zasadzie rację (choć nie bezpośrednio, bo pisze się jako o słusznym o tym, o czym pisałem za Popperem) odnośnie tego, co pisałem o „teoretycznym zaangażowaniu” obserwacji, zdanie dalej jednak stwierdza się, że nie mam racji, bo…. Popper był scjentystą. Co ma jedno z drugim wspólnego nie wie jak dotąd nikt poza Agnosiewiczem. Scjentystą można bowiem być w różnym stopniu. Ja także wierzę w nauki przyrodnicze jako sposób docierania do prawdy. Jednocześnie bardzo ostrożnie przekonuję się do wniosków jakie płyną z tych nauk, wymagając naprawdę jakichś konkretnych przesłanek za przyjęciem czegoś. Jestem zatem scjentystą, choć nie bezkrytycznym.
Wyjaśnienie tego jest bardzo proste: wnioski z problemu uwikłania poznania teoriami są odmienne od tych jakie snuje krytyk: to w żadnym razie nie deprecjonuje praw nauki i światopoglądu naukowego.
Odpowiedź:
Kolejne wyminięcie problemu przez Agnosiewicza. Popatrzmy jaki „kontrargument” Agnosiewicz wysuwa przeciw temu co napisałem: pisze on jedynie, że „wnioski z problemu uwikłania poznania teoriami są odmienne od tych jakie snuje krytyk: to w żadnym razie nie deprecjonuje praw nauki i światopoglądu naukowego”. I to wszystko! Jego nie poparta niczym rzeczowym opinia ma negować to o czym pisałem na przykładzie sporu z Galileuszem w krytykowanym przez Agnosiewicza tekście, podając konkretne przykłady i opinie filozofów nauki, mówiące właśnie o skażeniu teoriami. Tymczasem teza mówiąca o tym, że obserwacje nie są skażone teoriami jest po prostu już nie do wybronienia. Przytoczę jeszcze raz opinie tych samych metodologów nauki, których Agnosiewicz w swej polemice z mym tekstem po prostu tendencyjnie pominął. Pierwszy z cytowanych przeze mnie metodologów nauki pisał: „Ponieważ protokoły obserwacji zawsze zależą od istniejących teorii (pogrubienie od J.L.), nie powinny one być bezkrytycznie przyjmowane”[15]. Kolejny badacz nauki dodaje: „Zarzucono właściwie pogląd, według którego podstawowym sposobem poznawania (np. przyrody) jest obserwacja i uogólnianie jednostkowych faktów, zdarzeń, procesów […]. Wyjściowe zdania empiryczne są zawodne; obserwacje (tym bardziej eksperymenty) kierowane są jakimiś zadaniami, są teoretycznie zaangażowane (pogrubienie od J.L.)”[16]. „Człowiek jest interpretatorem przyrody; nie tylko obserwatorem, lecz i interpretatorem”[17].
Aby jeszcze lepiej uświadomić sobie, że nasza obserwacja nigdy nie jest samą obserwacją, nieskażoną wcześniejszymi nieuświadamialnymi założeniami, rozważmy następujący prosty przykład z życia codziennego, którego zasady nim rządzące możemy odnieść do jakiejkolwiek obserwacji. Załóżmy, że w pewnym momencie znajdujemy gdzieś na odludziu kamień, na którym linie układają się przypadkowo w napis w języku polskim, który brzmi: „JA”. Każdy z nas, znający język polski, gdyby zobaczyłby ten napis, od razu zinterpretowałby go (a więc nie tylko zaobserwował) na podstawie ukrytych wcześniej w swym umyśle przyzwyczajeń (wynikających z tego, że widział już wcześniej kogoś kto czyni napisy na kamieniu) jako dzieło człowieka, a nie jako przypadek. Nawet jednak gdybyśmy zinterpretowali to jako dzieło przypadku, to byłaby to też interpretacja, a nie tylko sama obserwacja. Sama obserwacja nie mówi nam bowiem nic o tym, kto zrobił na ten napis ani że w ogóle był on zrobiony (nawet przez dzieło przypadku). Obserwacja ta mówi nam tylko tyle, że na kamieniu są linie ułożone w jakiś kształt, i tylko tyle. Nawet nasze odczytanie napisu na kamieniu wymagałoby użycia istniejących w naszym umyśle wcześniejszych idei lingwistycznych, zatem tu następowałaby już interpretacja, w którą włączyłyby się wcześniejsze założenia lingwistyczne sugerujące ad hoc, że napis jest dziełem innej osoby, która również zna język, w jakim wykonano napis. Gdyby napis ten zobaczył Polak, zinterpretowałby go jako świadome dzieło człowieka. Gdyby napis ten zobaczył Chińczyk lub Japończyk, który w ogóle nie znałby języka polskiego ani alfabetu łacińskiego, napis ten byłby dla niego zbiorem bezkształtnych, przypadkowych linii, w których nie ma nic nadzwyczajnego. Tak więc po tym przykładzie dobrze widać, że nigdy nie istnieje czysta obserwacja, obok niej istnieje zawsze mniej lub bardziej (najczęściej mniej) świadoma interpretacja, która nie może być ostatecznie pewna. Dana obserwacja i nasze uprzednie bezpodstawne założenie, za pomocą którego interpretujemy rzeczywistość, są nierozerwalnie połączone, co kala czystość obserwacji. Jeden z cytowanych wcześniej historyków nauki określił to zjawisko mianem „interpretacji naturalnych”, ilustrując to zjawisko za pomocą wielu bezspornych przykładów opartych na historii nauki[18]. Pisze on o interpretacjach naturalnych jako teoriach, które często traktujemy w sposób nie uświadamiany jako fakty, nie będąc świadomym, że nie są one faktami: „Zauważmy jednak, jak teorie […], które nie są sformułowane explicite, przenikają do dyskusji upozorowane na obserwowalne zdarzenia. Uświadamiamy sobie ponownie, że takie zdarzenia są jak koń trojański i należy je traktować z najwyższą nieufnością”[19]. Od kwestii tej nie są wolne nauki przyrodnicze, na bazie których wedle powyższych wywodów Agnosiewicza ma opierać się „racjonalizm”. Znany uczony Louis Brillouin pisze, że „uczeni zawsze pracują na podstawie pewnych założeń filozoficznych i chociaż niektórzy mogą nie uświadamiać sobie tego, założenia te w rzeczywistości określają ich ogólną pozycję w badaniach”[20]. Ci sami autorzy podają: „Jedną z charakterystycznych cech tych wszystkich sporów aż do chwili obecnej włącznie było to, że przedstawiciele obu stron wychodzili z założenia, iż istnieją >>czyste<<, nie obciążone interpretacją teoretyczną dane empiryczne. Założenie to, co zostało wykazane przez badania ostatnich dziesięcioleci, jest nieuzasadnione”[21]. „Ale – jak sądził Comte – >>umysł nasz potrzebuje teorii, aby móc oddać się obserwacjom”[22]. „Historia nauki świadczy o tym, że program konkretnej działalności naukowej zawsze opiera się na określonych filozoficznych wyobrażeniach o świecie i procesie poznania”[23]. Jak czytamy w internetowej Encyklopedii Wikipedia, „Popper wskazywał, że wiele teorii fizycznych, wbrew poglądom pozytywistów, zawiera w sobie silne założenia metafizyczne, (np. continuum czasoprzestrzeni, niezniszczalność ogólnego bilansu masy i energii, czy założenie racjonalnej struktury materii)”[24].
Apologeta mistyfikuje tę kwestię, usiłując przekonać nas, że zasadniczym problemem jest czy pierwsza była kura czy jajko, podczas kiedy w nauce idzie o to, czy z jajka wykluwa się coś wartościowego. Ten sztuczny problem wyjaśnia R. Feynman: „W średniowieczu (!) sądzono, że ludzie po prostu dokonują wielu obserwacji i że to same obserwacje sugerują prawa. Ale to tak nie działa. Wymagana jest o wiele większa wyobraźnia. Dlatego następna rzecz o której musimy powiedzieć, dotyczy pochodzenia nowych hipotez, chociaż tak długo, jak długo one się pojawiają, nie ma to żadnego znaczenia. Potrafimy rozstrzygać, czy hipoteza jest poprawna czy nie, chociaż nie ma nic wspólnego z tym, skąd ona się wzięła. Po prostu sprawdzamy, czy pozostaje w zgodzie z obserwacjami.
Odpowiedź:
No i co z tego?. „Z logicznego punktu widzenia, hipoteza może mieć dowolnie wielką liczbę potwierdzanych wynikających z niej konsekwencji, a jednak być fałszywa. […]. Po pierwsze, prawdopodobnie nie ma sensu mówić o potwierdzeniu poszczególnych hipotez teoretycznych, ponieważ realne wyprowadzanie z niej sprawdzalnych doświadczalnie konsekwencji zawsze wymaga wykorzystania szeregu innych założeń teoretycznych”[25]. Zatem z deszczu pod rynnę. Zacytowane przez Agnosiewicza opinie w zasadzie nic nadal nie rozwiązują, nie wnosząc nic konkretnego.
W nauce nie interesuje się więc tym, skąd pochodzi hipoteza. (..) Prawa są prawami zgadywanymi, ekstrapolacjami, a nie czymś, co wynika bezpośrednio z obserwacji. Są one tym, co udało się odgadnąć i co przeszło, jak na razie, przez sito.”
Odpowiedź:
W sumie, powyższy cytat jest po prostu zupełnie nie na temat. Nie przypiął, ni przyłatał, nie pasuje do tej dyskusji. Autor nic nie mówi o założeniach, jakie kryją się w hipotezach. On się po prostu tym nie zajmuje, bowiem sam przyznaje, że nie interesuje się tym, skąd pochodzi hipoteza. Wspomnianego autora interesuje tylko sam proces weryfikacji hipotezy.
W serwisie Katolik dział poświęcony ateizmowi otwiera sekcję zatytułowaną „Polemiki z błędami”. Jedyne co można o tym powiedzieć, to że jest to zbiór błędnych twierdzeń na temat ateizmu, do których polemiki dopiero należałoby napisać. Kolejne akapity zarzutów apologety wędrują do kosza.
Odpowiedź:
Zupełnie bezpodstawnie, bowiem Agnosiewicz nie odparł jak dotąd żadnego z przedstawionych argumentów.
4. Naturalne domniemanie epistemologiczne
Tyrady antyzmysłowe kończą się rozważaniami nad „gigantyczną tautologią”, określoną dalej „pięknym przykładem logicznego błędu, zwanego błędnym kołem”, jaką wykonkludował krytyk z przytaczanego we wstępie fragmentu mojej wypowiedzi: „Natura nasza podała nam naturalne nasze domniemanie: otaczającą cię rzeczywistość poznajesz zmysłami i rozumem. Dlaczego? Dlatego, że tymi jedynie narzędziami udaje nam się zdobywać wiedzę o otaczającej nas rzeczywistości, która jest wiedzą praktyczną, czyli weryfikowalną, (też w zakresie praktyki) i funkcjonalną”. Na czym ma polegać moje zapętlenie? „Co dla cytowanego ateisty jest „dowodem” na to, że otaczającą nas rzeczywistość poznajemy naszymi zmysłami i rozumem? To, że otaczającą nas rzeczywistość poznajemy naszymi zmysłami. Myślę, że dalszy komentarz jest tu zbyteczny, tautologia jest tu ewidentna.” – dodaje Lewandowski. Krytyk nie zrozumiał jednak fragmentu stanowiącego przedmiot jego krytyki. Nie było bowiem mowy o tym, że poznawanie przez nas świata za pomocą zmysłów i rozumu jest dowodem na prawdziwość poznawania przez nas świata za pomocą zmysłów i rozumu, ale o „naturalnym domniemaniu”, o jakim czasami pisałem, czyli stwierdzeniu, że skoro nasz naturalny aparat zmysłowy i racjonalny pozwala nam trafnie rozpoznawać rzeczywistość w jakiej egzystujemy (dzięki czemu np. możemy przewidywać w określonym zakresie pewne prawidłowości zdarzeń w tejże rzeczywistości), więc na zasadzie domniemania nasze czynności poznawcze opierają się na tym naturalnym aparacie, którego skuteczność została stwierdzona w pewnych aspektach.
Odpowiedź:
Jak widać, Agnosiewicz wycofuje się teraz pospiesznie rakiem z tezy, którą sam wyartykuował, pisząc przecież samemu w powyższym cytowanym przeze mnie fragmencie, że coś on poznaje, i że to weryfikuje. A teraz nie, aby zlikwidować tautologię w swym rozumowaniu Agnosiewicz próbuje rozmyć to co pisał za pomocą stwierdzenia, że nie ma tam mowy o poznawaniu, tylko o jakimś „naturalnym domniemaniu. Dalej objaśnia, że to tajemnicze „naturalne domniemanie” (które z nazwy kojarzy się z intuicją podobną do subiektywnych doznań duchowych u wierzących) jest jednak oparte na czymś, co „pozwala nam trafnie rozpoznawać rzeczywistość”. Czyli w zasadzie wychodzi na to samo, zamienił stryjek siekierę na kijek, starając się żonglować słowami i ich znaczeniem, aby w ten sposób próbować uniknąć jakoś wytkniętej tautologii. Nadal nie wiadomo jednak w zasadzie na jakiej podstawie Agnosiewicz twierdzi, że jednak „trafnie rozpoznajemy rzeczywistość w jakiej żyjemy”. Twierdzenie to nadal jest obarczone błędem z klasy petitio principii, odwołując się w swym uzasadnieniu do własnego mniemania opartego na „domniemaniu”, że „nasze czynności poznawcze opierają się na tym naturalnym aparacie, którego skuteczność została stwierdzona w pewnych aspektach”. Problem polega tu na tym, że owo potwierdzenie wciąż jest domniemane, dlatego widmo błędnego koła i dowodzenia czegoś na podstawie odgórnego założenia ciągle wisi nad tą kwestią. Nawet gdyby na chwilę przyjąć, że nie ma tu tautologii, że rzeczywiście jakieś aspekty rzeczywistości pozwalają się prawidłowo rozpoznać, to tak czy inaczej bezspornie występuje tu wspomniany wcześniej w dyskusji błąd logiczny pars pro toto, który polega na tym, że na podstawie części wnioskuje się o całości. W tym wypadku ową częścią są wspomniane przez Agnosiewicza „pewne aspekty”. Te „pewne aspekty”, a raczej domniemana pewność sądów uzyskana na ich podstawie, pozwalają Agnosiewiczowi „naturalnie domniemywać”, że „trafnie rozpoznajemy rzeczywistość w jakiej egzystujemy”. Jak widać, wywody Agnosiewicza mnożą tylko problemy i błędy logiczne, nie redukując ich.
Z moich tekstów komentator wychwycił wprawdzie, że wnioskowanie „ponieważ poznajemy, więc poznajemy”, jakie mi przyszył, jawi się trochę niewyraźnie, gdyż stwierdza dalej: „Co ciekawe, ten sam ateusz w innym miejscu przyznaje…” – po czym przytacza moją wypowiedź świadczącą, że wcale nie dowodzę pewności poznania przez to tylko, że mam wbudowany naturalnie aparat poznawczy. A w przypisie do tego dodaje: „Inne ciekawe stwierdzenia poddające jakby w niepewność epistemologię ateisty…” – i przytacza jeszcze inną moją wypowiedź, która nie pozostawia żadnych wątpliwości co do rzekomej tautologii. To co tak „jakby” zaciekawiło krytyka, to po prostu moje wyraźne zaprzeczenie przyszywanej mi tautologii. To ciekawe, że ateusz nie uważa tego co ja uważam, że on uważa…
Odpowiedź:
Cóż, nic nie poradzę na to, że Agnosiewicz nie jest konsekwentny w swych wywodach.
Wyjaśnijmy teraz o co mi chodziło z tym domniemaniem. Otóż domniemania opierają się na pewnych stwierdzonych prawidłowościach, np. z faktu, że dzieci rodzące się w małżeństwie pochodzą na ogół od obojga małżonków, w prawie przyjmuje się domniemanie ojcostwa męża matki dziecka. Jest to jednakże domniemanie wzruszalne, gdyż pewien odsetek dzieci rodzący się w małżeństwach rodzi się bez czynnego udziału małżonka (sprawcą był oczywiście „Duch Święty”). Czasami się tak zdarza, że małżonek poweźmie grube wątpliwości co do swojego udziału w akcie miłości w następstwie którego rodzina uległa powiększeniu i przed sądem stara się obalić domniemanie.
Podobnie z aparatem poznawczym. Możemy zakwestionować jego prawidłowe funkcjonowanie co do określonych fragmentów rzeczywistości. Wiemy, że tak się właśnie dzieje i przyjmujemy dziś takie wnioski, które w poznaniu „z domniemania” były mistyfikowane. Jest to problem poznania „naszego świata”, ale obecnie zdajemy sobie sprawę, że w odniesieniu do „innych światów” jest to jeszcze bardziej widoczne, i że naturalny aparat poznawczy jest tutaj bardzo ułomny. Poznanie tutaj może sprowadzać się ostatecznie do równań matematycznych. Można od biedy wierzyć, że to bardzo mało, że zza równań nie widać „tronu Boga” jaki się tam niechybnie znajduje, ale racjonalista odrzuca taki pogląd jako przejaw gigantycznej naiwności.
Aby przełamać „domnienanie naturalne” należy to udowodnić, a nie opierać swe przekonania na powszechności plotek, czy szalonej wizji, że skoro stwierdzono „nieprawe” pochodzenie iluś tam brzdąców, tedy automatycznie należy powziąć wątpliwości w skali ogólnej co do wszystkich dzieci rodzących się w małżeństwach. A może wszystkie rodzą się bez udziału mężów?
Śmierć połowy „Krytycznej analizy metody poznawczej ateizmu” uczcijmy chwilą milczenia…
Odpowiedź:
Mamy tu do czynienia z jakąś mętną demagogią. Jak rozumiem, Agnosiewicz chce, aby za każdym razem, kiedy tylko istnieje spór odnośnie jakiegoś twierdzenia „racjonalistycznego”, to oponent powinien dowieść bezzasadności tego twierdzenia. I gdzie tu nagle podziało się całe to postulowanie, że wszystko to co głosi racjonalista jest nie tak jak u teisty brane na wiarę Jak głosi stara zasada „racjonalizmu”, dowodzi się istnienia czegoś, a nie nieistnienia, więc zrzucanie w tym momencie na mnie obowiązku onus probandi w zakresie dowodzenia niesłuszności jakiejś tezy racjonalizmu, jest co najmniej dziwne.
II. Musimy poznawać rzeczywistość w sposób poprawny, bowiem gwarantuje nam to natura, jaka wydała nas na świat.
Obrona
Odnośnie tej kwestii należy przede wszystkim stwierdzić, iż po tautologii jest to drugie poważne zniekształcenie tej samej mojej wypowiedzi – z mojego zdania o domniemaniu naturalnym (ani z jakiegokolwiek innego) nie wynika teza, że „musimy poznawać rzeczywostość w sposób poprawny”. Jest to apologetyczny wymysł.
Odpowiedź:
Jeśli tak, to jeszcze gorzej. Jeśli bowiem „racjonaliści” nie roszczą sobie prawa do poprawności w poznaniu rzeczywistości w zakresie swego światopoglądu, to jest to ostateczne oddanie hołdu tezie postawionej w moim tekście, zgodnie z którą epistemologia racjonalna nie ma patentu na odkrywanie prawdy o rzeczywistości. Zauważmy, że ten sam zarzut „racjonaliści” stawiają właśnie teizmowi.
Wyjaśnieniem tego są przede wszystkim moje powyższe uwagi o rzekomej tautologii. Podobnie jak w części I., na pierwszym akapicie mógłbym skończyć moją replikę. Dodam jednak do tego kilka uwag.
Wyjaśnienia szczegółowe
1. Katolickie siły chaosu
Oprócz donkiszoteryjnego obnażania słabości zmysłów polemista w następujący sposób próbuje zniekształcać naukowy punkt widzenia rozumu i umysłu: „zgodnie z punktem widzenia ateizmu nasze umysły nie są tworem z wyposażonym przez Boga aparatem umożliwiającym poprawne, rozsądne i racjonalne poznanie rzeczywistości, są one tylko produktami przypadkowych sił chaosu, powstałymi na drodze ślepej ewolucji. Tym samym nasze umysły jako chaotyczny twór ewolucji nie są żadnym gwarantem dla jakiegokolwiek uporządkowanego i „racjonalnego” procesu poznawczego względem świata. W takim wypadku nie wiadomo, czy cokolwiek poprawnie poznajemy, interpretujemy, czy nie tworzymy w naszych umysłach jedynie kolejnych idei chaosu.” Muszę przyznać, że nie mam pojęcia co autor ma na myśli mówiąc o „siłach chaosu”, „chaotycznym tworze ewolucji” (dalej zamiennie także jako: „twór chaosu”), „ideach chaosu”. Nic sensownego z tego nie wynika, a jedyny chaos jaki można tam stwierdzić, to chaos wywodu (według autora „twór chaosu” powstały jako produkt „sił chaosu” jest „chaotycznym tworem”) oraz chaotyczne wyobrażenie o ewolucji, na co należałoby autorowi (jak i jemu podobnym) polecić uzupełnienie wiedzy w tym zakresie, aby w przyszłości wiedzieć więcej i np. nie mylić ewolucji z metafizyką.
Odpowiedź:
W powyższym wywodzie Agnosiewicz zdaje się nie rozumieć o co mi chodzi, zarazem trafnie jednak stwierdza w przypisie nr 6 do swego tekstu, że: „Za >>chaos<< w ewolucji można uznać przypadkowe mutacje. Czynnikiem >>porządkującym<< jest jednak dobór naturalny”. Tak mniej więcej uważam, pisząc o „chaosie” miałem na myśli właśnie przypadkowe mutacje.
Wedle prawdopodobieństwa autor chciał nam powiedzieć, że jego zdaniem mózg jako produkt powstały w procesie przypadkowych mutacji i doboru naturalnego nie byłby w stanie prawidłowo odbierać rzeczywistości oraz formować jej obrazu, i nie mielibyśmy przy takich założeniach jakiejkolwiek pewności, że poznajemy rzeczywistość, gdyż równie dobrze mogłyby to być obrazki zupełnie fikcyjne i do rzeczywistości nieprzystające (najpewniej owe „idee chaosu”).
Odpowiedź:
Tak, mniej więcej o to mi chodziło. Przypadkowe mutacje tworzą nasze umysły w długotrwałym procesie. Czynnikiem porządkującym ów chaos przypadkowych mutacji tworzących nasze mózgi miałby być dobór naturalny. Jednakże z ateistycznego punktu widzenia problem polega na tym, że nie wiemy w jakim zakresie ów dobór naturalny organizujący materię ożywioną w coraz bardziej złożone biologicznie organizmy, jest w stanie wyeliminować przypisaną nam niejako z natury przypadkowość, jakiej jesteśmy produktem. Formy życia, biologicznie zorganizowane niewiele gorzej od nas (np. szympansy) nie posiadają już rozbudowanych zdolności poznawczych, czy zdolności abstrakcyjnego myślenia na takim poziomie jak nasz. Z ateistycznego punktu widzenia istnieje też problem, który polega na tym, że nie wiemy w jaki sposób przypadkowe mutacje miałyby w zaawansowanym a nie tylko pobieżnym ulepszać nasz proces poznawczy względem świata. Nie ma żadnego dowodu na to, że tak się właśnie dzieje. Na tym poziomie jesteśmy upoważnieni tylko i wyłącznie do twierdzenia, że proces przypadkowych mutacji ulepsza nas biologicznie, obdarzając nas percepcją w zakresie podstawowym (ewolucja „dała” nam oczy, węch, słuch, smak, zdolność kojarzenia w zakresie umożliwiającym nam przetrwanie w nieprzyjaznym środowisku, itd.). Na zasadzie analogii można by również odnieść się w tym miejscu do Wszechświata. On też jest w jakimś stopniu zorganizowany. Planety krążą w idealnym porządku grawitacyjnym. Patrząc jednak z drugiej strony, ten sam Wszechświat można potraktować jako rozszerzający się chaos. Tak samo można spojrzeć na nasz mózg. Proces porządkujących nasz mózg przypadkowych mutacji z jednej strony zapewnia nam coraz lepszą równowagę i stabilność biologiczną organizmu. Takie jest głównie jego zadanie. Nie wiemy jednak, na ile wciąż jesteśmy chaosem w zakresie naszego poznania. Nic nie wskazuje na to, że poznanie to ma być pewne w bardziej zaawansowanej formie, że gdy na podstawie często szczątkowych i niejednoznacznych przesłanek wypowiadamy sądy o rzeczywistości, to te sądy są pewne poznawczo. O to dokładnie rzecz biorąc mi chodziło.
Jednak gdyby nasze umysły wytwarzały obrazy, które nijak się mają do rzeczywistości, to my nie bylibyśmy w tej rzeczywistości w stanie przetrwać. Mózgi, które wytwarzały złe odwzorowania – wyginęły. Pozostały te, które rzeczywistość „obrabiały” w sposób zadowalający.
Odpowiedź:
Tu jest jednak problem, bowiem do przetrwania wystarczy nam bardzo pobieżne odwzorowanie rzeczywistości w naszym aparacie zmysłowym. Nie musi też ono być nawet za każdym razem poprawne. Mamy możliwość ponownych prób i pomyłek, osiągania czegoś metodą prób i błędów. Przecież rzadko kto prowadzi żywot sapera. Aby przetrwać w rzeczywistości i nie wyginąć, często w ogóle nie jest nam potrzebne prawidłowe odwzorowanie rzeczywistości w naszym aparacie zmysłowym. Wiele z naszych decyzji da się odwrócić i poprawić, nawet, jeśli założyć, że mamy na myśli społeczność ludzką na niskim stopniu rozwoju cywilizacyjnego, bytującego w brutalnej rzeczywistości. Dlatego tu upada „racjonalistyczny” postulat głoszący, że przetrwanie w rzeczywistości wymusza zaistnienie w nas poprawnego aparatu poznawczego względem tej rzeczywistości. Aparat ten musi być dokładny tylko w pewnym bardzo wąskim zakresie. Światopogląd (jakikolwiek, także racjonalistyczny) wymaga zaś o wiele szerszego aparatu poznawczego, wychodzi bowiem poza banalny w porównaniu z tym problem naszego przetrwania. Ponadto, stanowisko głoszące, że dotychczasowe przetrwanie na naszej planecie jest samo w sobie gwarantem prawidłowego poznania naszej rzeczywistości, jest też błędne z tego powodu, że nasza rzeczywistość to w takim wypadku tylko nasza planeta, bowiem tu wyewoluowaliśmy. Oznacza to, że wedle powyższej tezy nasze poznanie rzeczywistości mogłoby co do swej poprawności być zagwarantowane jedynie w prawidłowym poznaniu rzeczywistości na naszej planecie. Nasze zmysły nie byłyby jednak z punktu widzenia takiego stanowiska zdolne do poznania tego, co leży poza obszarem naszej planety, i decyduje o tworzeniu się naszego światopoglądu odnośnie świata. W tym momencie nauki takie jak astrofizyka, która bada historię i rozwój naszego Wszechświata (zatem jest to dziedzina ważna dla światopoglądu ateistycznego, który bardzo często orzeka o początku, historii i naturze Wszechświata na bazie właśnie astrofizyki), stałaby pod znakiem zapytania w kwestii poprawności uzyskiwanych obserwacji i ich interpretacji.
Jak się wydaje, z tego problemu zdawał sobie częściowo sprawę już Arystoteles, który pisał: „Obserwacja (dotycząca zjawisk niebieskich) dostarcza nam bardzo mało danych zmysłowych, które by pozwoliły je studiować i poznać to, co pragniemy o nich wiedzieć. Gdy chodzi o rzeczy podległe zniszczeniu, takie np. jak rośliny i zwierzęta, jesteśmy w lepszym położeniu – bo żyjemy wśród nich […]”[26].
Natomiast nie ma wątpliwości, że nasz aparat zmysłowo-racjonalny „z natury” obrazuje rzeczywistość w sposób z pewnym marginesem błędu, obraz ten jest częściowo zniekształcony, częściowo ograniczony.
Odpowiedź:
Zauważmy, ze Agnosiewicz mówi tylko o marginesie błędu. Nie podał jednak żadnych argumentów za tym, że rzeczywiście jest to margines. Skąd wiadomo, że nasze poznanie nie jest tylko marginesem na ogromnej karcie naszej niewiedzy? To są właśnie dylematy, których „racjonalizm” nie jest w stanie rozstrzygnąć, nawet mimo piórek uczoności, w jakie próbuje się stroić.
Jak ujmuje to Bernard Korzeniewski, polski biolog molekularny, twórca cybernetycznej koncepcji życia: „asocjacja bodźców ze środowiska z reakcjami organizmu na te bodźce, sprawna tylko instrumentalnie (tzn. ze względu na przeżycie organizmu, a nie jego zdolności „czysto poznawcze”), prowadzi w obrębie sieci neuronalnej do odwzorowania, w sposób mniej lub bardziej adekwatny, struktury świata. Odwzorowanie to jest zawsze niedoskonałe, a jego postać jest w dużej mierze uzależniona od fizjologii narządów zmysłowych oraz sieci neuronalnej. Istota, „substancja”, treść pojęć pochodzi tyleż ze struktury świata, ile ze struktury zmysłów, sposobu porządkowania przez nie wrażeń. Człowiek, poznając świat, zapomina często, iż jego myślenie, sieć pojęciowa, a zatem kategorie, w których rozważa rzeczywistość, odzwierciedlają nie tylko „konieczne” cechy świata, lecz także akcydentalne (bo ukształtowane przez ewolucję) mechanizmy działania naszych receptorów i obróbki przez układ nerwowy danych z nich pochodzących.”
Aby zdemistyfikować ten obraz prowadzimy intensywne badania nad funkcjonowaniem naszego aparatu poznawczego, diagnozując jego braki i wady powstałe w drodze oddziaływania „sił chaosu”, celem jego optymalizacji.
Odpowiedź:
Problem jednak w tym, że z ateistycznego punktu widzenia wzorzec wedle którego mamy nasz obraz rzeczywistości „przycinać” nie jest nam dany. Stąd owo „diagnozowanie” braków i wad naszego całościowego obrazu świata jest czystą loterią. W każdym razie nie podaje się, jak owe wady i braki klasyfikować jako wady i braki właśnie. Skąd wiemy, że to co uznajemy za wadę, rzeczywiście jest tą wadą? Przecież wiele z tych „wad i braków” nie może być klasyfikowane na podstawie naszej zdolności do przetrwania. Tak jest choćby z wieloma elementami każdego światopoglądu (w tym ateistycznego, czy racjonalnego).
„W podejściu ewolucyjnym zmuszeni jesteśmy do uznania stopniowalności poznania świata realnego. U organizmów o słabo rozwiniętym i zróżnicowanym układzie nerwowym poziom ten jest bardzo niski, wzrasta on wraz z rozwojem sieci nerwowej, receptorów i efektorów, osiągając szczyt rozwoju u człowieka. Szczyt w rozumieniu dotychczasowych osiągnięć ewolucji, niewątpliwie bowiem można pójść dalej.
Odpowiedź:
Jak? Przyspieszając prędkość ewolucji? A jeśli jesteśmy kresem ewolucji, jak twierdzą niektórzy naukowcy[27], wtedy nie osiągniemy dalszych etapów rozwoju, tym samym nie osiągniemy wynikającego z naszego „ewolucyjnego postępu” dalszego wzrostu zdolności do rozumienia świata.
Można też wybrać nieco inną drogę, wykształcając inne receptory (czułe, na przykład, na podczerwień czy ultradźwięki). (…) Człowiek może pośrednio, przy pomocy rozwoju nauki i budowy odpowiedniej aparatury, zrekompensować brak pewnych zmysłów i wrodzonych sposobów widzenia świata, tworząc sobie ich 'protezy’.”.
Odpowiedź:
Nawet odbieranie pewnych nowych bodźców nie jest jeszcze końcem sukcesu. Istnieje cała masa problemów związana z interpretacją tych nowych danych zmysłowych, z kwestią na ile w ogóle możemy je zinterpretować, czy są one w ogóle przydatne, itd.
2. Diaboliczne karaluchy
Czytamy w krytykowanym tekście: „Zgodnie z ateistyczną argumentacją ewolucja wyposażyła nas w mózg w celu jak najlepszego przetrwania na ziemi, a tym samym do poprawnego poznawania rzeczywistości. Jednakże zauważmy, że najlepiej przystosowane przez ewolucję do przetrwania zostały karaluchy i mchy, które przeżyją każde, nawet najbardziej niesprzyjające warunki. Glony świetnie radzące sobie od milionów lat na dnie oceanów w ogóle „nie mają pojęcia” o tym, że poza ich podwodnym światem istnieje świat bezkresnego powietrza.” Wskazywałem powyżej, że mój krytyk nie bardzo rozumie istotę ewolucji. Tutaj można zauważyć, że twierdzenie o „wyższości” przystosowania karaluchów nad ludźmi jest bardzo niepoważnym twierdzeniem.
Odpowiedź:
Dlaczego? Jedynym celem ewolucji ma być podtrzymywanie gatunku i postępująca propagacja genów. Na tym polu nie jesteśmy wcale orłami na tle innych gatunków, choćby omawianych karaluchów, czy mchów. Przecież karaluchy byłyby w stanie przeżyć choćby kataklizm jądrowy, w przeciwieństwie do ludzi. Są w stanie egzystować i rozmnażać się w prawie każdych warunkach, czego nie można powiedzieć już o ludziach. Dla karaluchów nie istnieją trudności mieszkaniowe, bezrobocie, które w tej chwili funduje gatunkowi ludzkiemu choćby wzrastający niż demograficzny i starzenie się społeczeństw w Europie. O ile mi wiadomo, karaluchy są odporne na te infekcje, które nie raz dziesiątkowały (i pewnie zdziesiątkują) naród ludzki w historii świata. Nie istnieje dla nich problem AIDS, raka, czy SARS. Gdyby wszyscy ludzie w północnej części naszego globu zostali pozbawieni nagle dachu nad głową, większość z nas nie przetrwałaby pierwszej zimy. Wcale nie jest zatem powiedziane, że jesteśmy lepiej przystosowani. Jesteśmy może bardziej wyrafinowani, ale większość naszego geniuszu nie ma większego wpływu na nasze przetrwanie. W kategoriach ewolucyjnych jest bez znaczenia. Wielcy artyści i geniusze nauki, także odkrywcy (np. Kolumb), często umierali w nędzy. Myślę, że Agnosiewicz dał się zbytnio ponieść humanistycznemu optymizmowi odnośnie do naszej rasy. W rzeczywistości nie wiedzie nam się tak dobrze, z punktu widzenia celów ewolucji, w porównaniu z innymi gatunkami.
Człowiek jest najbardziej epidemicznym, wszędobylskim, niepowstrzymanym i autorytarnym wytworem ewolucji jaki dotąd powstał.
Odpowiedź:
Raczej najbardziej rzucającym się w oczy, co nie implikuje, że najlepiej przystosowanym.
O to właśnie chodzi w „logice” ewolucji: zajmowanie kolejnych nisz ekologicznych, rozstrzestrzenianie się (owo ewolucyjne sprzeżenie zwrotne dodatnie). „Korona stworzenia” jest tak niepohamowana, że wyrywa się już poza własne środowisko, leci w kosmos (a może Jan Lewandowski wie coś o planowanej rywalizacji kosmicznej między ludźmi i karaluchami?
Odpowiedź:
Nie wie. Nie wie też jak lot w kosmos ma sprzyjać celom ewolucji. Jak dotąd, ewolucja doskonale obchodzi się bez tego.
). Jakieś głębokie gatunkowe lęki muszą się wiązać z filmami katastroficznymi w których pewien gatunek innych zwierząt, zagraża naszemu bytowi: a to ptaki, a to osy, a to węże, (być może ktoś nakręcił i o demonicznych karaluchach, ale nie oglądałem). Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna – to my zagrażamy wszystkim innym.
Odpowiedź:
Nieprawda! Wciąż skutecznie nie zagrażamy najbardziej prymitywnym mikrobom, czy wrogim dla nas formom życia (takim jak choćby nowotwory), które z kolei bardzo poważnie zagrażają naszej bytności biologicznej.
Ładnie ujął to E.O. Wilson: „Pierwszym wielkim wydarzeniem było powstanie życia na Ziemi. (..) Na koniec, ku żalowi większości wcześniejszych form życia, powstał człowiek.”
Odpowiedź:
Cytat znów nie potwierdza tego co twierdzi Agnosiewicz. Wilson, mówi o większości gatunków, zaś Agnosiewicz mówił o wszystkich.
Nie możemy wykluczyć, że w jednostkowym przypadku komuś karaluchy tak dadzą się we znaki, że może nam się zdawać, iż niechybnie są lepiej przystosowane do życia niż my, ale też nie można od razu generalizować.
Odpowiedzi:
Jeśli już generalizowałem, to w oparciu o inne podstawy, niż takie.
3. Karalusze zadufanie
Jeśli się porównuje nas do glonów, które „nie mają pojęcia” o tym co jest poza ich światem, to ja się mógłbym nawet z tym zgodzić, a przynajmniej dopuścić takie porównanie. Jednak nie rozumiem dlaczego ma to być argument przeciwko epistemologii ateistycznej?
Odpowiedź:
Wyjaśniałem to w tekście, który Agnosiewicz zdaje się całkiem dobrze rozumieć, więc dziwi mnie ta uwaga. Chodziło o to, że przetrwanie w rzeczywistości nie musi być zależne od wzrostu naszej wiedzy o tej rzeczywistości. Tym samym, nie jest potwierdzone, że wzrost zdolności obserwacyjnej naszego zmysłowego aparatu poznawczego, musi być zależny od naszych coraz lepszych zdolności adaptacyjnych w środowisku. Nie ma tu wprost proporcjonalnej zależności.
Być może narażamy się na „kosmiczną śmieszność” snując takie lub owakie teorie o tym co poza naszym bajorkiem. My jednak nie wykluczamy, że mogą istnieć inne, także potężniejsze, doskonalsze od nas formy życia w kosmosie. Rzecz w tym, że przy konstatacji takiej naszej sytuacji epistemologicznej wobec wszechogromu, teiści przypominają karaluchy, którym się zdaje, że Dom w którym się rozpleniły został przez Konstruktora zbudowany właśnie dla nich, i że Konstruktor ma ich w wielkim poważaniu, że stale się nimi opiekuje, oraz że kiedy skończy się ich marny karaluszy żywot, to dopiero Konstruktor da im cudowne lokum, i że już zawsze się będzie do nich uśmiechał i nigdy nie będzie ich więcej rozdeptywał, bo przecież już nie będzie musiał wystawiać ich przekonań na próbę, poddawać martyrologii, tudzież karom za niedowiarstwo lub herezje.
Odpowiedź:
Ateiści zaś za wszelką cenę nie chcą dopuścić do siebie takiej możliwości. Cóż, każdy ma jakieś ograniczające go założenia.
Kończąc fragment glonno-karaluszy, autor konkluduje: „Tym samym twierdzenie, że ewolucja w celu naszego przetrwania musiała wykształcić w nas poprawne poznanie rzeczywistości, jest po prostu naciągane.” Oczywiście! tylko pytanie kto kogo i na co tutaj naciągał? Wyjaśnia nam to przypis poczyniony przy okazji tych wywodów: „O dziwo, zgadza się z tym nawet jeden z ateistów…” – po czym, jak się już spodziewamy, następuje fragment jednego z tekstów Agnosiewicza, w którym tenże bezsprzecznie obala wypociny „Agnosiewicza” wyśmiewane przez Lewandowskiego. „O dziwo”, „co ciekawe”, rodzi się „jakby niepewność”, że nie zachodzi tożsamość Agnosiewicza i „Agnosiewicza”…
Odpowiedź:
Niestety, znów Agnosiewicz gdzieś odpłynął od istoty sporu w swych rozważaniach….. W każdym razie łatwo zauważyć, że to co wyżej on pisze nie jest ustosunkowaniem się do tego, co zawarłem w przytoczonym przez niego cytacie z mojego tekstu. Częsty przerost formy nad treścią, typowo Agnosiewiczowy patos, zastępujący zwykłą rzeczową dyskusję.
III. To, co obserwujemy, jest pewne, bowiem dodatkowo weryfikujemy to z rzeczywistością.
W części trzeciej mowa jest głównie o braku „wzorców poznawczych”, które by potwierdzały „ateistyczne” odkrycia, oraz o fałszywych „autorytetach”, które potwierdzają je w sposób niedostateczny. Główna teza wokół której obraca się rozumowanie autora głosi, iż światopogląd racjonalistów (opierający się na nauce) jest niepewny, gdyż nie ma „ostatecznego autorytetu do którego można by się odwołać w swych twierdzeniach”, zatem nie jest ani odrobinę bardziej pewny niż teizm. Nie wiadomo za bardzo o jakim autorytecie pisze autor, ale niewątpliwym jest, iż nie ma czegoś takiego jak „papież nauki”. Widać zarazem charakterystyczne myślenie katolickie: o wiarygodności tez przesądza Autorytet – Nieomylny Weryfikator Prawdy.
W tym kontekście nasuwają się pewne spostrzeżenia o charakterze naukowym, które Edward Wilson ujął następująco: „Sądzę, że etolodzy z innej planety od razu zauważyliby semiotyczne podobieństwo między zachowaniem się podporządkowanych członków grup zwierząt a przejawami posłuszeństwa wobec autorytetów religijnych i świeckich obserwaowanego wśród ludzi. Zauważyliby, że najbardziej rozbudowane rytuały posłuszeństwa są adresowane do bogów, hiperdominujących choć niewidzialnych członków ludzkich społeczności. Doszliby przeto do słusznego wniosku, że nie tylko pod względem anatomii, ale także podstawowych zachowań społecznych Homo sapiens całkiem niedawno oddzielił się ewolucyjnie od swych krewnych z rzędu naczelnych. (..) Zgodnie ze swoim małpim dziedzictwem ludzie łatwo dają się uwodzić pewnym siebie charyzmatycznym przywódcom, zwłaszcza mężczyznom. Najsilniej tego typu predyspozycje zaznaczają się w organizacjach religijnych. Wokół takich przywódców powstają zwykle kulty. Władza przywódcy rośnie, jeśli potrafi przekonać innych, że ma specjalny dostęp do najwyższej, dominującej istoty, którą zwykle jest męska postać Boga. W miarę jak kulty przekształcają się w religie, obraz najwyższego bytu wzmacniają kolejne elementy mitu i liturgii. Z czasem autorytet twórców religii i ich następców zostaje uwieczniony w świętych księgach. Bezwzględnie tłumione są wszelkie nieprawomyślne wystąpienia podporządkowanych członków grupy zwanych bluźniercami.” (Kosiliencja)
Jeden z najniezwyklejszych naukowców XX w., Richard P. Feynman, jeden ze swych wykładów popularnonaukowych rozpoczął w ten sposób: „A gdybyście zaczęli wierzyć w to, co powiedziałem wcześniej, tylko dlatego, że jestem uczonym i że, jak wyczytaliście z programu, dostałem wiele nagród i tak dalej, zamiast zastanawiać się bezpośrednio nad problemami – czyli jeśli drzemie w was tęsknota za autorytetem – sprawię, że dzisiejszego wieczoru pozbędziecie się balastu tego rodzaju. Poświęcam ten wykład wykazaniu, jak śmieszne wnioski i niespotykane stwierdzenia może wygłosić ktoś taki jak ja. Chcę zniszczyć zbudowany wcześniej obraz siebie jako autorytetu.” Nie zanotowano chyba podobnego zachowania ze strony jakiegokolwiek propagandysty lub proroka jednej ze wspaniałych epistemologii religijnych. Coś takiego możliwe jest tylko wśród ludzi, którzy jak Feynman mówią o sobie: „Oczywiście, ja sam zaliczam się do niewierzących”, a których światopogląd określany jest przez piewców miłości jako „ułomny obraz świata” (w takim katalogu znalazła się krytyka „poznawczej metody ateizmu”).
Postawa naukowa nie jest wprawdzie weryfikowana przez żaden autorytet, ale nie jest tym samym nieweryfikowalna, choć to sprawdzona i godna zaufania metodologia o tym decyduje, a nie autorytet.
Odpowiedź:
Tutaj Agnosiewicz się zwyczajnie zapędził. O ile przez większość swego eseju wzorowo i elegancko pilnował się, nie próbując mi przypisać jakiegoś poglądu, który nie wynikałby z mojego tekstu, tutaj niestety zapomniał się już. A więc wyjaśnię, że pisząc o ostatecznym autorytecie do jakiego można by odwołać się w zakresie weryfikacji swego światopoglądu, miałem na myśli jakiś bliżej nieokreślony autorytet „racjonalistów”, jakiś wzorzec, zasadę, czy po prostu rozum sam w sobie. Słowo daję, że nie myślałem tu na pierwszym miejscu o papieżu czy kimś takim, nie pisałem zresztą o żadnym człowieku w tym kontekście. Prędzej myślałem o jakimś wzorcu w postaci „światopoglądowego memu”, a ściślej rzecz biorąc o jego braku. Powyższe cytaty z Willsona (nawiasem mówiąc krytykowanego zresztą obecnie bardzo nawet przez czołowych ewolucjonistów [m.in. przez zmarłego niedawno Goulda] za nieuzasadnione w pełni sprowadzanie behawioryzmu ludzkiego do behawioryzmu zwierzęcego), za pomocą których Agnosiewicz chce abym ja mógł się poczuć uczestnikiem jakiejś małpiej hierarchii, nie są więc przydatne w tym miejscu sporu.
1. Metodologia naukowa
W innym miejscu a propos metodologii naukowej obrońca wiary pisze coś takiego: „Jak widzimy, dla cytowanego ateusza nie jest aż tak istotne to, czy istnieje uzasadnienie dla jego poglądu głoszącego, że w sposób nie zniekształcony może on poznawać rzeczywistość, tylko ważne jest dla niego to, czy jest wierny pewnej modnej we współczesnym świecie eleganckiej metodzie. Zatem nie jest ważna dla niego prawda, lecz wierność naukowej modzie”. Tutaj widzimy już jak mój oponent posunął się daleko poza granice dorzeczności.
Odpowiedź:
Zobaczymy, czy Agnosiewicz znajdzie coś przekonującego, żeby to uzasadnić.
Tym jest nie tylko uznanie metodologii naukowej za „naukową modę” (!), ale pogalopowanie poza oficjalne stanowisko jego pryncypałów z Watykanu, którzy dziś robią co mogą, aby wykazać jak głeboko leży im na sercu metodologia nauk przyrodniczych (watykańskie sympozja naukowe, konferencje, panele dialogowe itd.).
Odpowiedź:
Mi też leży na sercu metodologia nauk przyrodniczych. Jednakże branie pod uwagę wyników nauk przyrodniczych, a ich absolutnie beztroskie i bezkrytyczne przyjmowanie przez racjonalistów w imię mody scjentycznej, to dwie różne rzeczy. Istnieje tu choćby problem z wspomnianym przeze mnie wyżej ostatecznym autorytetem, ale nie tylko, bo dziś w ogóle następuje już na całym świecie odwrót od scjentyzmu. Agnosiewicz sam wyżej przyznaje, że ateiści nie posiadają ostatecznego autorytetu. Z drugiej strony twierdzą oni jednak, że nic nie biorą na wiarę, że „wiedzą”. Dobitnie wyznaje to jeden z mających swe występy na stronie Agnosiewicza: „Ateiści i agnostycy […] w nic nie wierzą, tylko domagają się wszędzie dowodów, zgodnie z naukową metodologią, która leży u podstaw ich światopoglądu”[28]. Można więc w tym momencie zasadnie spytać o to, skąd nie posiadający ostatecznego autorytetu ateiści „wiedzą”, że to właśnie nauki przyrodnicze prowadzą ich do prawdy? W tym miejscu można się najczęściej spotkać z odpowiedzią, że po prostu, nauki przyrodnicze to najpewniejsza z możliwych dróg prowadzących nas do prawdy o świecie przyrody. Mogę się z tym zgodzić, jednak ja w to wierzę, choćby dlatego, że wierzę też w inne rzeczy. Ateista z serwisu Racjonalista musi jednak pokazać, że on w nic przecież nie wierzy, więc nie wierzy też i w to. On przecież w nic nie wierzy, on ponoć wszystko ma „udowodnione”. I tu zaczynają się prawdziwe schody i problemy logiczne, bowiem nauka sama przez się nie może zagwarantować o prawdziwości swych metod. Takie dowodzenie klasyfikowało się jako błędne koło, jako petitio principii. Poza naukami przyrodniczymi „racjonaliści” nie uznają jednak z drugiej strony nic innego, jeśli chodzi o dochodzenie do prawdy. Mamy tu więc istną sytuację pułapki bez wyjścia, w której „racjonalista” musi po prostu uznać coś na wiarę, narażając się w dodatku na błędne koło. Innym problemem jest tutaj fakt, że wcale nie jest pewne, że światopogląd ateistyczny może zostać potwierdzony przez nauki przyrodnicze. Ateizm tak jak teizm jest raczej czysto filozoficzny i metafizyczny w swej istocie, nauki empiryczne po prostu nie sięgają tam, gdzie jego twierdzenia. Dobrym przykładem choćby kwestię postania życia, co do której zarówno teiści jak i ateiści mają swój ustalony światopogląd. Nauki przyrodnicze jednak nie są już w stanie rozstrzygnąć tej kwestii, do czego biolodzy się przecież przyznają (patrz opinie biologów przytaczane wyżej), bowiem leży ona po prostu poza zasięgiem naukowych badań i empirycznych rozstrzygnięć.
Zaleca się zatem dla zachowania prawomyślności nieprzywdziewanie surduta postmodernistycznego, a na dobry początek jakąś dobrą lekturę o tym czym naprawdę jest metodologia naukowa.
W tym miejscu ograniczmy się tylko do wskazania, że domniemana „moda naukowa”, to zespół założeń którym musi odpowiadać hipoteza (model matematyczny), aby mogła być uznana za udoskonalającą nasze przybliżenie do prawdy teorię naukową,
Odpowiedź:
Nie przeczę, że jest w tym sens. Jednak zgodnie z wyżej przytaczaną maksymą „ateiści i agnostycy w nic nie wierzą” pytam, skąd „racjonaliści” wiedzą, że skoro jakieś założenia odpowiadają hipotetycznemu modelowi matematycznemu, to już samo przez się ma im gwarantować pewność i słuszność? Nie jest przecież dla nikogo tajemnicą, że wykorzystywana w naukach przyrodniczych współczesna matematyka jest w swej zaawansowanej formie dość teoretyczna i mało powiązana z rzeczywistością, z którą racjonaliści tak każą przecież teistom wszystko weryfikować. Mało tego, istnieją sytuacje, w których pomiędzy badaną w nauce rzeczywistością a matematyką istnieje konflikt. Jak czytamy w jednym z opracowań z zakresu metodologii nauki, naukowcy „Czasami zmuszeni są stosować rachunek matematyczny, który daje wyniki niezgodne z wyobrażeniami na temat rzeczywistości, nie mieszczące się w świecie nauki; wtedy niezgodności te są usuwane niejako >>ręcznie<<. Jest tak obecnie w kwantowej teorii pola, która prowadzi >>do wyników porównywalnych z obserwacjami za pomocą rachunków przybliżonych, przy których istotnym elementem jest proces renormalizacji[29]. Polega on na usuwaniu wielkości rozbieżnych (>>nieskończoności<<), jakie pojawiają się w każdej teorii<<”[30]. Ponadto, od czasów ujawnienia sprzeczności w teorii mnogości powstaje pytanie o zasadność dalszych twierdzeń zaawansowanej matematyki. Jedno z opracowań komentując fakt odkrycia sprzeczności w matematycznej teorii mnogości konstatuje: „Uświadomienie sobie tego, że sprzeczność, jeśli już pojawiła się w matematyce, może w każdej chwili wyjść w dowolnej jej dziedzinie, jak miecz Damoklesa pozbawiało spokoju uczonych, krępowało ich twórczą inicjatywę. […] Gdzie szukać pewności i prawdziwości, jeśli nawet myślenie matematyczne zacina się?”[31]. Ten fakt zdaje się dostrzegać nawet sam Agnosiewicz, który pisze w jednym ze swych opracowań: „Pośrednio wynika z tego, że matematyka może zawierać zdania sprzeczne – nie ma dowodu na niesprzeczność matematyki”[32]. Ciekawe, że jednym z ulubionych powodów dla których „racjonaliści” odrzucają chrześcijaństwo są właśnie tak chętnie wytykane przez nich w nauce chrześcijańskiej sprzeczności. Jednocześnie istnienie paradoksów tego samego typu w podstawach ich światopoglądu zupełnie im już jak widać nie przeszkadza. Widać w tym brak konsekwencji. Brak konsekwencji w tym miejscu jest też widoczny w tym, że ateiści często krytykują źródła chrześcijaństwa za ich archaiczność. Mówią, że jest to „przestarzałe”, „nienowoczesne”. Jednakże matematyka jaką dziś wykorzystujemy również nie jest produktem naszych czasów, tylko powstała właśnie w starożytności. Tworzona była przez te same społeczeństwa, które tworzyły systemy filozoficzne akceptujące istnienie duszy nieśmiertelnej, czy bogów. Myślę, że takie paradoksy można by tu mnożyć.
wśród których wyróżnia się przede wszystkim:
- oszczędność– im mniej podstawowych pojęć i procesów niezbędnych dla wyjaśnienia zjawiska, tym lepiej; to co nie jest niezbędne traktujemy „brzytwą Ockhama”;
Odpowiedź:
A jakie kryterium ma rozstrzygać co jest zbędne, a co nie, przy opisywaniu zjawiska? Tego właśnie nie wiadomo. Skoro coś badamy, nie wiemy jeszcze co uzyskamy na wyjściu, stąd przedwczesne wprowadzanie ograniczeń skazuje nas na ryzyko ograniczenia pola badań i wolności w wyprowadzaniu wniosków. W tym momencie założenia selekcyjne poczynione na wejściu determinują niejako to, co otrzymamy na wyjściu. W takim wypadku istnieje ryzyko, że prowadząc badania będziemy rozumować pod tezę i wpadniemy w zapętlenie.
- ogólność– im większy zakres zjawisk opisuje model, tym większe zachodzi prawdopodobieństwo, że będzie on prawdziwy;
Odpowiedź:
Teoria, słodka teoria, z formalnologicznego punktu widzenia nie do wybronienia. Jak podaje jeden z podręczników do historii metodologii nauki, „Z logicznego punktu widzenia, hipoteza może mieć dowolnie wielką liczbę potwierdzanych wynikających z niej konsekwencji, a jednak być fałszywa. I na odwrót, hipoteza może mieć bardzo małą ilość potwierdzającego ją materiału i mimo to być prawdziwa […] Nauka podobna jest do opowiadania detektywistycznego. Wszystkie fakty potwierdzają określoną hipotezę, ale prawdziwa okazuje się w końcu zupełnie inna hipoteza”[33].
- konsiliencja– nowe teorie, które są spójne z solidnie ugruntowaną dotychczasową wiedzą z innych dyscyplin, są zdecydowanie skuteczniejsze w teorii i w praktyce od takich, którym tej spójności brak;
Odpowiedź:
Problem w tym, że z punktu widzenia historii nauki nigdy nie istniały spójne teorie.
- moc przewidywania– najważniejsza cecha porządnej teorii naukowej. Największe szanse przetrwania mają teorie, które zawierają precyzyjne hipotezy obejmujące swym zasięgiem wiele zjawisk, a ich przewidywania najłatwiej sprawdzić za pomocą obserwacji i eksperymentu.
Odpowiedź:
Znów słodziutko i prościutko. Ale „Określone trudności pojawiają się także w związku z pytaniem o to, jakie dane powinny być uważane za materiał potwierdzenia”[34].
Absurdalne jest stwierdzenie, że jest to jakaś moda.
Odpowiedź:
Wśród „racjonalistów” na pewno jest to moda. Problem w tym, że zamiast bezwolnie wygłaszać formułki, racjonaliści mogliby w końcu zrobić coś, czego tak gwałtownie domagają się od teistów, czyli: uzasadnić swoje poglądy. Powyżej mamy zaś do czynienia wciąż tylko z bardzo wątpliwym zresztą z logicznego punktu widzenia czystym teoretyzowaniem na temat swej epistemologii.
Osobiście jestem jednak przekonany, że dość powszechne kwestionowanie nauki z punktu widzenia filozofii, a najczęściej wśród kręgów humanistyczno-postmodernistycznych, jest modą naszych czasów i jako taka musi przeminąć, kiedy jej wyznawców znudzą już jałowe ataki na naukę.
Odpowiedź:
Oj, żeby się Agnosiewicz nie rozczarował, bo jak na razie wszystko wskazuje na to, że to właśnie nauki przyrodnicze bezpowrotnie odchodzą do lamusa w swej tradycyjnej formie. I o ile nigdy nie nastąpi ich kres jako taki, bo to byłaby zresztą porażka dla rodu ludzkiego, to można przypuszczać, że nastąpi jakaś gruntowna reforma tych nauk. Możliwe, że staną się one czymś zupełnie innym niż są teraz, bowiem w wyniku swobodnej wymiany poglądów zostały współcześnie poddane głębokiej krytyce i rewizji przez wielu nie myślących dogmatycznie w zakresie nauki badaczy. Zainteresowanych współczesnym kryzysem nauk przyrodniczych odsyłam do bestsellerowej pozycji Johna Horgana pt. Koniec nauki (Warszawa 1999). Książka ta jest swego rodzaju „wywiadem rzeką” z największymi naukowcami naszych czasów, którzy mówią o granicach i kryzysach współczesnych nauk przyrodniczych.
Podkreślmy więc: „Nauka jest uniwersalna – to zapewne najbardziej uniwersalne spośród osiągnięć człowieka, przenikające wszystkie ludzkie kultury. Religie i filozofie mają swój kulturowy (chociażby wschód – zachód) czy narodowy wymiar – nauka jest dorobkiem całej ludzkiej rasy. (…) Na ironię zakrawa fakt, iż nauka, która nigdy nie dążyła do odkrycia prawd absolutnych, a wręcz odcinała się od takich poszukiwań, dziś jest bliżej pełnego zrozumienia świata niż filozofia, która zawsze miała takie aspiracje. Współczesne koncepcje upadku czy „wrodzonego zła” nauki to czysty nonsens. To kolejna przemijająca intelektualna moda, która odejdzie w niepamięć wraz ze swymi twórcami, jak Theodore Roszak czy Carlos Castenada. Tymczasem Newton i Einstein żyją, a to, co stworzyli, jest tak samo ważne na Biegunie Północnym, równiku i w najbardziej odległym zakątku wszechświata.”
Odpowiedź:
Ciekawa opinia, ale niewiele wnosi do istoty naszego sporu.
Nauka jest oczywiście produktem kulturowym. Jednak przy takim stwierdzeniu nie trudno o nieporozumienia. Kultury są zmienne, umowne i przypadkowe. „Prostą pochodną rozbieżności ewolucji kultur jest fakt, że istniejące w ich obrębie sensy dotyczące religii, sztuki, relacji społecznych, języka są czysto intersubiektywne, znikają zaraz po opuszczeniu danej kultury. Dzieje się tak dlatego, że świat obiektywny jest neutralny wobec kultur – pozostawia im zupełną swobodę rozwoju, dopóki nie ignorują one najprostszych faktów tego świata, na przykład tego, że trzeba się odżywiać i unikać drapieżników oraz chronić przed zimnem, aby przeżyć. Większa część kultury ma zatem tylko tyle związku ze światem zewnętrznym, ile musi. Bez tego kultura nie mogłaby istnieć, jako że fizyka nie uznaje żadnych wartości etycznych lub estetycznych, ani też nie afirmuje żadnego rodzaju bóstwa. Istnieje jednak dziedzina kultury która, z własnego wyboru, zdecydowała się na znacznie ściślejszy związek ze światem obiektywnym, a zatem zrezygnowała z owego prawa do niczym nie skrępowanej produkcji dowolnych i umownych znaczeń, które, kiedy już zaistnieją, stają się sensami jedynymi i obowiązującymi. Dziedziną tą jest oczywiście nauka” (B. Korzeniewski).
Odpowiedź:
Tutaj znów jak wyżej.
2. Niepewność ostateczna
Jeśli chodzi o bardziej ogólną niepewność prawd światopoglądu racjonalistycznego – niepewność ostateczną, to sprawa wygląda tak, że przyznajemy, iż brak nam „ostatecznego odniesienia” przesądzającego o wszystkim w sposób absolutnie pewny,
Odpowiedź:
Nie rozumiem więc, czemu „racjonaliści” twierdzą, że ich światopogląd ma być lepszy od światopoglądu teistycznego właśnie z tego powodu, że ten ostatni nie może w sposób pewny dowieść swych postulatów, sprowadzając się do fideizmu w pewnych kwestiach. Jeśli światopogląd „racjonalistyczny” ma ten sam problem, to lansowanie idei wyższości swego światopoglądu względem światopoglądu teistycznego jest w tym momencie co najmniej komiczne, a przynajmniej nie na miejscu.
natomiast teistom jedynie wydaje się, że posiadają takie ostateczne odniesienie, którym miałby być Bóg, a że jest to „Ktoś” bardzo małomówny i wstydliwy, czasowo zastępuje go jego ziemski gaduła – papież.
Odpowiedź:
Jak widzimy, Agnosiewicz po niechętnym przyznaniu się do braku pewności w zakresie epistemologii światopoglądu „racjonalistycznego” (czyli jest to w sumie przyznanie racji głównej tezie mojego komentowanego przez Agnosiewicza tekstu) musiał jakoś szybko odwrócić od tego przykrego faktu uwagę. Zrobił to przy pomocy starego sprawdzonego i nieco banalnego sposobu „racjonalistów”, czyli jeszcze w tym samym zdaniu przeskakując na niepewność poznania w światopoglądzie teistów. Banalność takiego sposobu argumentowania można zobrazować przy pomocy wspomnianego przeze mnie już wcześniej sposobu, kiedy to ktoś „uzasadnia” np. wierzenia buddyzmu czy hinduizmu za pomocą argumentu, że wierzenia starożytnych Majów są bezzasadne. Tymczasem nikt z teistów nie twierdzi przecież, że jego światopogląd jest w 100 procentach pewny. Fideista wręcz nie może tak twierdzić, skoro wie, że jego przekonanie do tego a nie innego światopoglądu jest czysto subiektywne. Spór toczy się tu o co innego, mianowicie, próbujemy ustalić, czemu „racjonalna epistemologia” ma być lepsza. „Racjonaliści”, jak widzieliśmy wyżej po słowach przytaczanego Lecha Kellera, twierdzą, że ich światopogląd jest lepszy od światopoglądu teistycznego, właśnie dlatego, że nie opiera się na wierze. Mój komentowany przez Agnosiewicza tekst był właśnie próbą sprawdzenia tej tezy, w zakresie epistemologii „racjonalistów”. Tekst mój wcale nie dowodził, iż teizm jest pewny, czy pewniejszy od światopoglądu „racjonalistów”. Gdybym tak twierdził, wtedy Agnosiewicz mógłby ze mną polemizować w taki sposób jak robi to wyżej. Jednak ja tak nie napisałem, i polemika Agnosiewicza jest w tym miejscu zwykłą zmianą tematu. Tak naprawdę Agnosiewicz wie dobrze, o co naprawdę mi chodzi, bowiem na początku swego tekstu napisał on: „Cechą charakterystyczną tej polemiki z ateizmem nie jest pokazywanie wyższości światopoglądu teistycznego (pogrubienie od J.L.) […], a przynajmniej nie jest to otwarcie wysłowione. Celem jest więc przede wszystkim ściągnięcie ateizmu do poziomu teizmu, pokazanie, że pod tym lub owym względem wygląda on >>tak jak teizm<<”.
Racjonalista zdaje sobie sprawę, iż nie istnieje ostateczna instancja poznawcza, zatem „posiadanie ostatecznego autorytetu” może być co najwyżej neutralne dla poznania, ale najczęściej bywa zniekształcające i wprowadzające w błąd: ślepiec oprowadza ślepców po Muzeum Abstrakcji.
Odpowiedź:
Czy to się stosuje też do Agnosiewicza jako autorytetu dla swoich czytelników?
Brak nam wspominanego przez autora „wzorca” poznania, ale właśnie dlatego odkrywanie tajemnic natury jest tak fascynujące, gdyż jest wyprawą w nieznane. Gdyby było dopasowywaniem obserwacji do całkowicie pewnego wzorca (zawartego np. w jakiejś kosmologii religijnej), byłoby daleko mniej intrygującym wyzwaniem i znacznie mniejszym powodem do ludzkiej dumy.
Odpowiedź:
Nawet wzruszający wywód, ale znów nic nie rozwiązuje, poza dodaniem do naszej dyskusji pustych deklaracji. Jest to kolejne wyminięcie postawionych przeze mnie problemów. Po co w ogóle Agnosiewicz odpowiedział na mój tekst, skoro w zasadzie jego wyjaśnienia nijak nie rozstrzygają postawionych dylematów? Sama potrzeba tego, żeby jakoś wyjść z twarzą przed swymi czytelnikami, to nie jest jeszcze powód, żeby „jakoś” odpisać.
3. Kardynalny błąd
Zasadnicza ułomność jaką obarczony jest tekst apologety katolickiego polega na tym, iż nie dostrzega on, iż wszelkie wyliczane przezeń skrupulatnie słabości poznania zmysłowo-racjonalnego dotyczą nie tyle „światopoglądu ateistycznego”, ale generalnie człowieka, a więc także teistów.
Odpowiedź:
Oczywiście, nigdzie tego nie negowałem, więc Agnosiewicz próbuje tutaj zwyczajnie sprowadzić moją argumentację do absurdu, aby ją w ten sposób ośmieszyć. Cała zabawa polega na tym, że dla wierzących to o czym pisze Agnosiewicz jest oczywiste. Wierzący stawiają sprawę uczciwie i mają świadomość tego, że każdy światopogląd jest kwestią interpretacji dostępnych przesłanek, wraz z wiarą, że ta interpretacja jest słuszna. Nie ma w tym nic złego, tak musi postępować każdy. To jest właśnie światopogląd, w świecie, który został tak właśnie urządzony, żeby przez brak ostatecznej pewności odnośnie wszystkiego nikogo nie zmuszać do obrania konkretnego światopoglądu, tylko dać mu wolność w zakresie wyboru. Zupełnie inaczej zachowują się już tacy jak Agnosiewicz, którzy nie tylko próbują zmonopolizować sobie prawo do posiadania prawdy, ale co gorsza, twierdzą, że ich światopogląd nie posiada żadnych elementów fideizmu (patrz powyższy cytat L. Kellera). Czynią oni tak po to, aby przede wszystkim wywyższyć się nad teistów. To jest właśnie nieuczciwość. Na szczęście łatwa do obnażenia, bo wystarczy wejrzeć w samą tylko epistemologię „racjonalistów”, aby przekonać się, że cała na fideizmie ona stoi. Owa epistemologia nie ma żadnej wyższości nad innymi fideistycznymi poglądami, nic też nie rozwiązuje, jeśli pozbawi się ją założeń, lub uzna się je za element dyskredytujący tę epistemologię. Dlatego napisałem o tym swój tekst, który tak zabolał Agnosiewicza. Takich tekstów o bezpodstawnym fideizmie w innych elementach poglądów „racjonalistów” można by napisać o wiele więcej.
Historia religii dostarczyła nam przygniatającego dowodu, iż wszelkie słabości tego poznania były przenoszone do doktryn religijnych i jeśli na danym etapie rozwoju ludzkości ogólnie przyjmowano jakiś błędny pogląd o świecie, to jeśli akurat komponowano w tym okresie jakąś „świętą księgę” to się okazywało, iż po zwrotach typu „to mówi pan bóg stwórca wszechświata” – mogło równie dobrze padać orzeczenie: „ziemia jest płaska”, „ziemia jest nieruchoma i znajduje się w centrum kosmosu”, „kobieta powstała z żebra mężczyzny”, „gwiazdy są młodsze od ziemi”, „światłość dnia jest starsza niż Słońce” itd.
Odpowiedź:
„Mogło padać”, ale przecież nie padło. Po co w ogóle uprawiać takie gdybanie, co wnosi do tego sporu poza chaosem?
Bogowie nie interweniowali nigdy w lapsusy i niedorzeczności, jakie płodzili o świecie ich skrybowie. Choć często poprawiali te poglądy bezbożni naukowcy. Zatem jeśli chodzi o nasz aparat poznawczy, wszyscy jedziemy na tym samym wózku,
Odpowiedź:
I tylko o to chodziło mi w moim tekście. Po co więc Agnosiewicz na niego odpisał, skoro znów się z tym zgadza?
a jedynie niektórzy do niepewności istniejącej dodają różnorakie swoje fantazje (w myśl zasady: „jak szaleć to szaleć i tak nie ma ostatecznej pewności”?), które już nie tylko nie mają ostatecznej pewności, ale i nawet nie opierają się na jedynym aparacie poznawczym, jakiemu możemy i musimy zaufać.
Odpowiedź:
Cały problem polega na tym, że owo „szaleństwo” jest tylko i wyłącznie tworem wyobraźni Agnosiewicza i jemu podobnych. Wierzący mają swe interpretacje pewnych kwestii, i nie ma w tym nic złego. Ich przeciwnicy nie zgadzają się z tymi interpretacjami, ale nie poprzestają na tym, idąc dalej, i nazywając to „szaleństwem”, „urojeniem”, itd. To jest skrajna nietolerancja połączona z megalomanią (dziwne, że czynią tak ludzie, którzy właśnie najgłośniej pokrzykują o tolerancji). Określa się światopogląd wierzących jako szaleństwo, najczęściej dlatego, że jest to fideizm, samemu jednocześnie wyznając fideistyczny światopogląd. Ten już szaleństwem rzecz jasna nie jest, z mało przekonujących i czysto subiektywnych tak naprawdę powodów, bowiem powody te można sprowadzić właściwie do własnych upodobań światopoglądowych, ograniczonych skrajną niechęcią wobec teizmu.
4. Wyprawa na smoka
Nieuczciwość tekstu apologety polegała na tym, że nie podkreślił on wyraźnie, iż krytykowane przezeń słabości dotyczą wszystkich światopoglądów.
Odpowiedź:
Agnosiewicz powtarza się. Na tę kwestię odpowiadałem już wyżej.
Poprzez analogię możemy to odnieść do poznawania przez nas wielkiego pomieszczenia przy słabiutkim oświetleniu. Wszyscy oglądamy go przy zapalonym świetle i zgłębiamy z trudem jego zakamarki. Innym razem ktoś gasi światło (rozumu) i zaczyna opowiadać, iż widzi znacznie więcej niż my przy tym lichym świetle: Z lewej czai się smok! widzicie go? przypatrzcie się dobrze! O patrzcie jak rozdziawia pysk! – Ktoś się wydarł, więc „Przewodnik” kontynuuje rozochocony: Ukryjcie się za mną i trzymajcie się mnie! podążamy w kierunku prawej ściany, bo jeśli się znów dobrze przypatrzycie, to tam ujrzycie błękitnego rycerza na białym koniu. On nas uratuje, a ja was do niego doprowadzę. Kiedyś było tak, że „wymiar pozaświetlny” „poznania pomieszczenia” rzutował na „wymiar świetlny”, gdyż ludzie zgłębiający z zapałem pomieszczenie nieoświetlone zdobyli władzę i przewagę siły w grupie uczestników wycieczki. Zdarzały się więc nierzadko sytuacje w których np. mniejszościowi badacze po długich obserwacjach dochodząc do wniosku, iż sklepienie w pomieszczeniu jest gwiaździste, musieli jednak wyznać głośno, iż w rzeczywistości jest to sklepienie krzyżowe, gdyż takim się ono wydawało w czasie obserwacji po ciemku. Obecnie nie ma już wprawdzie takich zwyczajów, gdyż badacze ciemności osłabli cokolwiek i Przewodnik ogłosił, że wszelkie obserwacje ciemności muszą być zgodne z obserwacjami przy świetle, choć zarazem te pierwsze są nieskończenie ważniejsze. Nadal więc z przekonaniem głoszą, że smok i rycerz niewątpliwie istnieją, ale absolutnie nie można tego weryfikować przy zapalonym świetle, ponieważ metoda ta jest całkiem nieskuteczna: kiedy się zapala światło – smok znika.
Istnieje wiele takich grup „eksploratorów ciemności”. Wszystkie działają w jednym pokoju. Przy czym co grupa to inne „odkrycia”. Czasami próbują ze sobą rozmawiać, aby przekonywać się o wyższości swych odkryć, albo jakoś je ze sobą uzgadniać, ale na ogół kończyło się tak, że mordowali się nawzajem i jeszcze bardziej dzielili. Poza zrozumiałymi kontrowersjami wszyscy jednak zasadniczo zgadzają się co do obserwacji dokonywanej przy świetle. Rzecz zastanawiająca.. O ile nasze obserwacje przy słabym świetle są niepewne, to „obserwacje” bez niego, są absurdalne!
Odpowiedź:
Nawet nieco błyskotliwe, ale w rzeczywistości jest to czysta erystyka naszpikowana niczym więcej jak czysto subiektywnymi nieuzasadnionymi założeniami. Pierwszym założeniem jest przypisanie sobie posiadania „światła poznania”. Cały problem polega tu na tym, że pisząc o owym „świetle (rozumu)” Agnosiewicz ma oczywiście na myśli nie wiadomo z jakiej racji swój światopogląd. Całokształt jego fideistycznych przekonań ma z jakichś zupełnie przez Agnosiewicza nieuzasadnionych powodów być bardziej przekonujący, niż całokształt fideistycznych przekonań Przewodnika, którego opisuje on jako błądzącego w ciemności. Takie założenie Agnosiewicza jest jednak zupełnie bezpodstawne, choćby z tego powodu, że przecież wyżej (patrz też niżej) zgadzał się on ze mną, gdy pisał, że rzeczywiście nikt nie ma gwarancji na posiadanie pewności co do prawdy o rzeczywistości, i wszyscy jesteśmy skazani na błądzenie. Przypomnijmy jedno z jego powyższych stwierdzeń: „Zatem jeśli chodzi o nasz aparat poznawczy, wszyscy jedziemy na tym samym wózku, […]”. Tak Agnosiewicz pisał wyżej. Tutaj jednak nagle odzyskał jakimś cudem swe światło poznania, które ma być rzekomo lepsze od poznania wspomnianego Przewodnika. Może Agnosiewicz dostał jakieś objawienie? Mnóstwo w tym niekonsekwencji i zagubienia. Zupełnie subiektywne i czysto fideistyczne są również powody dla których Agnosiewicz określa przekonania Przewodnika za pomocą terminologii typowej dla bajek (smok, itd.). Zauważmy, że równie dobrze można by założenia przyjmowane przez Agnosiewicza sprowadzić do tego samego. Przecież sam on przyznaje, że status epistemologiczny jego światopoglądu jest równie niepewny, co status epistemologiczny innych światopoglądów. Znów mamy tu do czynienia z niekonsekwencją. Nie wskazał on bowiem żadnego powodu (poza subiektywnymi), dla którego to co on nazywa światłem rzeczywiście powinno być tym światłem umożliwiającym poznanie.
IV. Tylko to, co jest zweryfikowane, można uznać za realne.
Ostatni element z których utkany został wywód „Krytycznej analizy…” brzmi: „Tym samym ostatni punkt ateistycznego wnioskowania jest z punktu widzenia powyższych rozważań wnioskiem zbudowanym na bazie nieuzasadnionych i niesłusznych założeń. Wszystko wskazuje zatem na to, że omówiona w niniejszym tekście ateistyczna metoda poznawania świata jest błądzeniem po omacku i nie jest oparta na niczym konkretnym.”
Czy katolicki postmodernizm Jana Lewandowskiego w istocie pozwala na takie stwierdzenie, to wydaje się dalece wątpliwe, ale niewątpliwym jest, że znacznie lepiej błądzić po omacku, z trudem „wymacując” tajemnice natury, niźli złapać się miotły i wrzeszczeć, że trzyma się za ogon konia na którym siedzi błękitny rycerz.
Odpowiedź:
Problem w tym, że Agnosiewicz sam przyznaje, że nie wie czy cokolwiek konkretnego można uzyskać, lub czy uzyskał ze swego macania. W tym momencie, nawet gdyby inni trzymali w ręku miotłę mającą być ogonem konia, nie ma żadnej gwarancji na to, że Agnosiewicz czyni cokolwiek lepszego od tego.
Afirmacja światopoglądu racjonalistycznego
Nauka poprawia niedopracowania natury. Tak jak dawniej założyła nam na nos okulary, tak na obecnym etapie rozwoju cywilizacyjnego zaczynamy majstrować przy naszym „pokładowym komputerze”. Zapewne będziemy mogli precyzyjnie oddziaływać na nasze niepożądane stany psychiczne i choroby neurologiczne.
Odpowiedź:
„Zapewne będziemy mogli”. Przecież to czysty fideizm, niemal pobożne życzenia. Poza tym dla kwestii epistemologii nic nie wynika z tego, że „będziemy mogli precyzyjnie oddziaływać na nasze niepożądane stany psychiczne i choroby neurologiczne”.
Odpowiednie leki będą pobudzały w określonych obszarach mózgu neurogenezę, czyli powstawanie z komórek macierzystych w mózgu nowych neuronów, co naprawi nadszarpnięte zdolności poznawcze. Inne z kolei będą stymulowały biochemię związaną z naszą pamięcią, co pozwoli znacznie udoskonalić jej jakość.
Odpowiedź:
To jest jakaś czysta fantastyka połączona z futurystyką o cechach science fiction (na marginesie, Agnosiewicz mógłby próbować zdobyć dla siebie tytuł kogoś w rodzaju Harry Pottera racjonalizmu). I to pisze człowiek, który wraz ze swymi kompanami publicznie gardzi innymi za to, że w coś wierzą. Czyż to nie groteskowe? Zaś co do lepszej pamięci, to wcale nie wiadomo, czy jej ulepszenie również coś wniesie do epistemologii. Lepsze magazynowanie nie musi iść w parze z ulepszonymi zdolnościami poznawczymi. Powyższa „afirmacja racjonalizmu” jest jak widać zwykłym ciągiem niemal pobożnych życzeń o cechach science fiction. Jest tu też obecny wspomniany wcześniej błąd pars pro toto. Nie możemy na bazie części tego, co dokonała obecna nauka (której dokonania w zakresie neurobiologii są zresztą bardzo niejednoznaczne i sporne), wnioskować, że dokona ona później właśnie tego czy tamtego.
A jakie drzwi otworzy przed nami całkowite rozsupłanie „materialnego podłoża” świadomości?! Możliwości jakie otwiera przed nami burzliwy rozwój neuronauk trudno dziś sobie wyobrazić, ale z pewnością będzie to coś co nazwiemy „rewolucją”.
Odpowiedź:
„Z pewnością?” A to skąd niby wiadomo? W zdaniu wcześniejszym Agnosiewicz pisze przecież, że „Możliwości jakie otwiera przed nami burzliwy rozwój neuronauk trudno dziś sobie wyobrazić”. Jest to zatem tylko kolejne wyznanie wiary nie poparte niczym konkretnym. Skąd bowiem wiadomo, że nie nastąpi w tej dziedzinie już tylko stagnacja? Agnosiewicz nie wskazał nic, co by wykluczyło taki właśnie scenariusz wydarzeń, zakładało zaś to, że jego scenariusz wydarzeń się zrealizuje.
Doskonaląc sztucznie i celowo nasz gatunek, musimy się zarazem pogodzić z tym, że przyszli ludzie, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, mogą różnić się od nas bardzo znacznie.
Odpowiedź:
„Mogą” – no comments.
Nasze życie będzie coraz ściślej zespalało się z zaawansowaną techniką (np. nanotechnologia), czy nam się to podoba czy nie. Moc i jakość ludzkiego aparatu poznawczego będą o tyle doskonalsze od tego czym dysponujemy obecnie, że generacje te jeśli będą o nas myślały z szacunkiem, to będzie on się przeplatał z ironiczną pobłażliwością z jaką my traktujemy wygłupy naszych dzieci.
Odpowiedź:
Dalszy ciąg wyznań wiary nie popartych niczym namacalnym.
Czy to, że przyszła wiedza może znacznie się różnić od obecnej, nie dyskredytuje aby współczesnych obrońców wiedzy i rozsądku – racjonalistów? Oczywiście nie, gdyż racjonalizm nie polega na tym, że w opozycji do religijnych mitów wyznaje się dogmaty współczesnej nauki. Doktryną racjonalizmu nie jest zestaw bieżących teorii naukowych, a jedynie dążenie do rozwikływania i poznawania tajemnic życia i świata – „wielka przygoda, a przy tym szalone i podniecające przedsięwzięcie” (R.P. Feynman), „jońskie zauroczenie” (E.O. Wilson), „rozplatanie tęczy” (R. Dawkins). Bieżące teorie naukowe są bronione nie na tej zasadzie co dogmaty religijne, ale jako aktualne najlepiej znane przybliżenia do prawdy.
Odpowiedź:
I jest to postawa wysoce niekonsekwentna. Jeśli bowiem jesteśmy dopiero na etapie dążenia do rozwikłania jakiejś prawdy, to czego w zasadzie bronimy? Niepewnego systemu przekonań, który może okazać się jutro kupą śmieci. Jeśli nie jest to w ogóle pewne, nie mamy też podstaw twierdzić w danym momencie, że w ogóle jesteśmy bliżej prawdy niż na samym początku jej poszukiwania. Nie możemy też twierdzić na tej podstawie, że jesteśmy bliżej prawdy niż inni (jak twierdzą to na tej samej podstawie ateiści wobec teistów).
Można wprawdzie starać się godzić z tym wszystkim wierzenia religijne i wiadomo, że wielu współczesnych ludzi decyduje się na coś takiego, czasami nawet można spotkać osobę wierzącą i doskonale obeznaną z aktualną wiedzą przyrodniczą. Taka postawa jest jednak coraz trudniejsza, jest pewną dysharmonią, zmąceniem estetyki i higieny intelektualnej. Zdobywanie współczesnej wiedzy, którą skazujemy na koegzystencję w naszym umyśle wraz z jakimś systemem pradawnych mitów, można odnieść do zwiedzania Pałacu Kultury i Nauki wraz z maczugą w ręku. Wystarczy jednak przełamać swe lęki psychiczne, odrzucić maczugę, a okaże się, że plejstoceńskie besite już nas nie atakują.
Odpowiedź:
Znów cała masa niczym nie popartych założeń. Przecież wcześniej, Agnosiewicz pisał, że dopiero dążymy do uzyskania wiedzy. Dążenie do czegoś nie oznacza przecież posiadanie tego. Nie wiemy czym jest zestaw danych jaki posiadamy. Tutaj nagle wiedza Agnosiewicza zrobiła się już pewna i wielka niczym Pałac Kultury. Szybko przeskakuje on od niczego, do gigantycznej pewności. Nie wskazał jednak żadnych podstaw dla swej pewności. Jest to kolejne mnożenie niesprawdzalnych założeń.
Wedle danych neurobiologicznych nasze zachowania rytualne i ceremonioalne są domeną najstarszej części mózgu („starego mózgu”) – R-kompleksu (od reptilian complex, dosł. 'gadzi układ’, 'gadzi zespół’ – występuje także u gadów). Nawiązując do tego, amerykańska filozof, Susanne Langer, pisała: „Ludzkie życie jest do głębi przepełnione rytuałami i zachowaniami ze świata zwierząt. Materia życia utkana jest z rozumu i ceremoniału, wiedzy i religii, prozy i poezji, faktu i snu.” Jednak właściwe uczucia i wrażenia religijne rodzą się głównie w kolejnej warstwie mózgu – w układzie limbicznym. „Niedoczynność układu limbicznego może wywołać uczucia gniewu, strachu lub egzaltacji bez widocznej przyczyny” (Sagan). W ten sposób powstają uczucia religijne – złudne wrażenia zesłane „z nieba” (więcej na ten temat: str. 1955 i 2116). Najmłodszą warstwą ludzkiego mózgu jest neokorteks. Tam „znajduje się” rozum. W swojej książce o ewolucji ludzkiej inteligencji Carl Sagan pisze: „Zarówno rytuał, emocje, jak i rozumowanie są istotnymi aspektami ludzkiej natury, ale najbardziej ludzką właściwością jest zdolność do abstrakcyjnego kojarzenia i rozumowania. Ciekawość i potrzeba rozwiązywania zagadek stanowią emocjonalne piętno naszego gatunku”. Wierzenia religijne i quasireligijne określił jako „doktryny prawej półkuli i układu limbicznego,
Odpowiedź:
Zatem czyżby Agnosiewicz był pozbawiony prawej półkuli mózgu? Czy on na serio wierzy we wszystko to co cytuje?
transmisje snów, naturalne (słowo to jest z całą pewnością zupełnie na miejscu) i ludzkie reakcje na złożoność środowiska. (..) Jednak droga do jasnej przyszłości biegnie prawie na pewno przez w pełni funkcjonujący neokorteks – rozum, zespolony z intuicją i komponentami układu limbicznego i R-kompleksu, ale mimo wszystko rozum – w odważnym marszu przez nie zafałszowany świat.”
Odpowiedź:
Ciekawe, ale w sumie nic to nie wnosi do naszej dyskusji.
Naukowcy całego świata (podkreślmy wyraźnie: w zdecydowanej większości ateiści-racjonaliści
Odpowiedź:
Ach! Czuję się tę dumę na każdym kroku, prawda?
) coraz śmielej szturmują „bramy raju” strzeżone przez Cherubinów z mieczem płomienistym, celem oskubania do końca drzew poznania tajemnic życia i świata. Czynią to wbrew nie tylko utyskiwaniom doktrynerów, ale i czarnym scenariuszom rozplatanym przez technofobów i różnorakich pseudohumanistów, tudzież jałowym spekulacjom głównych nurtów filozoficznych współczesności. Konfrontując stan współczesnej filozofii i nauki, doszedłem do przekonania, że gdybym chciał dziś napisać artykuł pt. „Najwięksi współcześni filozofowie”, to prawdopodobnie pisałbym głównie o najwybitniejszych naukowcach, czyli takich, których wiedza jest wybitna w zakresie dziedziny szczegółowej, bardzo dobra w zakresie interdyscyplinarnym oraz zaprawiona filozoficzną refleksją, czyli rozważaniem o tym co się ogólnie z tej wiedzy wyłania. Zgodziłby się z tym zapewne Bernard Korzeniewski, który pisał: „ogromna ilość faktów zgromadzonych przez naukę, mogących mieć dla filozofii fenomenalne wprost znaczenie, leży intelektualnym odłogiem, co jest wynikiem nieznajomości przez 'zawodowych’ filozofów, nie będących przecież specjalistami w poszczególnych dziedzinach nauk przyrodniczych,
Odpowiedź:
To brzmi jak żart. Wielu wybitnych filozofów nauki było zarazem dyplomowanymi specjalistami w innych dziedzinach. Korzeniewski zapomniał chyba o możliwości posiadania kilku fakultetów, co jest powszechne wśród elit akademickich.
nie tylko samych faktów, ale także ich znaczenia i powiązań z innymi faktami. Skandalizując nieco, chciałoby się więc zapytać, czy nie lepiej odebrać filozofię filozofom i przekazać ją przedstawicielom nauk przyrodniczych?
Odpowiedź:
Jak widać zapędy cenzorskie zmierzające do ograniczenia wolności wypowiedzi zdarzają się wszędzie, nawet wśród oświeconych rozumem „racjonalistów”. Jak słodko jest pokrzykiwać w stronę Kościoła o prawie do wolności wypowiedzi, samemu zarazem przejawiając takie same zapędy. Czyż to nie uroczy paradoks?
(..) Jeśli przyrodnik próbuje się wypowiadać na tematy filozoficzne, to często zarzuca mu się niekompetencję, bo np. nie orientuje się on w subtelnościach systemu filozoficznego pana X lub też nie zna pięćdziesięciu wyróżnionych rodzajów tautologii. Pytanie tylko, czy taka wiedza jest mu na cokolwiek potrzebna?
Odpowiedź:
Pewnie nie, bo po co być dobrym metodologiem, zorientowanym w logice i metodologii nauk? Najlepiej prowadzić swe badania jak się chce, byle jak, bez jakiejkolwiek metody, pod tezę, nie przejmować się popełnianymi tautologiami, błędami logicznymi, itd. I tak przecież nikt na końcu nie połapie się w tych wszystkich meandrach. A w tym celu aby nikt nam nie mówił, że coś zrobiliśmy nie tak, pozamykać buzie filozofom. Niech zapanuje dowolność, anarchia w naszej naukowej dykakturze, niech nikt nas nie kontroluje i niech każdy robi co chce. Niestety, pisanie takich wykwitów nie świadczy dobrze o autorytetach Agnosiewicza. Cała współczesna metodologia nauk jest właśnie dziełem filozofów. Tacy jak Popper, Kuhn, Lakatos, Hempel, są uważani właśnie za twórców współczesnej metodologii naukowej, i nie zmieni tego jakiś błyskotliwy jeden wywód Korzeniewskiego.
Albowiem filozofia, tracąc kontakt z rzeczywistością, zaczyna coraz bardziej zajmować się samą sobą, swoimi wytworami i ustanowionymi przez tradycję schematami, otorbia się w autystycznej izolacji od świata.
Odpowiedź:
Podobnie jest we wszystkich dziedzinach nauk, nawet w fizyce. Aby nie rozszerzać tego i tak już bardzo obszernego tekstu posłużę się tylko kilkoma cytatami na temat fizycznej teorii strun. W jednej z książek, będącej wywiadem z fizykami i twórcami teorii strun, czytamy co ma do powiedzenia jeden z twórców wspomnianej teorii:
„Stwierdził, że prace nad superstrunami i innymi teoriami unifikującymi nie są już wcale fizyką, ponieważ spekulacje te zbyt daleko wykraczają poza możliwości sprawdzenia empirycznego. W pewnym eseju Glashow narzekał wraz z kolegami, że >>kontemplacja nad superstrunami może rozwinąć się w działalność tak odległą od konwencjonalnej fizyki cząstek, jak odległa jest fizyka cząstek od chemii, stając się dziedziną rozważaną w szkołach teologicznych jako przyszły odpowiednik teologii średniowiecznej<<. Dodali oni, że >>pierwszy raz od Wieków Ciemnych mamy okazję ujrzeć, jak nasze szlachetne poszukiwania mogą się skończyć, gdy wiara znowu zastąpi naukę<<. Gdy fizyka cząstek wykracza poza zakres tego, co empiryczne – sugerował Glashow – może ulec mimo wszystko sceptycyzmowi i relatywizmowi”[35].
Identycznie stwierdził o wspomnianej teorii inny z fizyków, David Lindley:
„Utrzymywał on, że fizycy pracujący nad teorią superstrun nie zajmują się już fizyką, ponieważ ich teorii nie można weryfikować na drodze eksperymentalnej, a jedynie za pomocą subiektywnych kryteriów, takich jak elegancja lub piękno”[36].
Podobnie twierdził David Schramm na temat nieweryfikowalności tej dziedziny fizyki:
„Nawet gdy ktoś występuje z naprawdę piękną teorią, taką jak teoria superstrun, nie da się jej sprawdzić”[37].
Dlaczego więc na podstawie utraty kontaktu z rzeczywistością Korzeniewski pomniejsza znaczenie filozofii, nie przeszkadza mu zaś, że tak dzieje się też w obdarzanych przez niego estymą naukach przyrodniczych? Na jakiej podstawie jedno ma być więc lepsze od drugiego? W wywodach Korzeniewskiego trudno się dopatrzyć konsekwencji w tym miejscu.
Aby osiągnąć w niej coś nowego, rozsądne wydaje się więc pozbycie całego tego balastu i zaczęcie od podstaw, od wiedzy, pojęć i paradygmatów oferowanych przez nauki przyrodnicze.”
Odpowiedź:
A na jakiej podstawie należy przyjąć owe paradygmaty? Skąd wiadomo, że są one poprawne? Przypominam co pisałem wyżej o tym, że z punktu widzenia zasad logiki sama nauka nie może stanowić potwierdzenia dla własnych metod, bo inaczej będzie to błąd z klasy petitio principii. Jak Korzeniewski i Agnosiewicz mają zamiar z tego dylematu wybrnąć? Tego nie wskazali. Widać jak bardzo błędnokołowa jest cała ta pisanina.
Jedną z takich głebokich, filozoficznych refleksji przesiąkniętych myślą naukową mogłyby być ostatnie zdania Konsiliencji Edwarda Wilsona:
„Dziedzictwo Oświecenia polega na przekonaniu, że człowiek może własnymi siłami zdobyć wiedzę, która pozwoli mu zrozumieć świat, dzięki czemu będzie dokonywał mądrych wyborów.
Odpowiedź:
Nieustanne wyznania wiary. Gdzie jest podstawa stanowiąca o słuszności wspomnianego przekonania? Nie podano. Mamy tu zatem kolejny bezpodstawny pogląd.
To zaufanie do własnych możliwości zawdzięczamy coraz szybszemu rozwojowi wiedzy naukowej, budującej coraz pełniejszą sieć wyjaśnień przyczynowych.
Odpowiedź:
Jak sprawdzono słuszność tej wiedzy i na jakiej podstawie żywi się wspomniane zaufanie? Tego nie podano. Wiedza nie musi być jeszcze prawdą. Można posiadać całą dziedzinę danych (wiedza), które są źle zinterpretowane. Poza tym, przecież nawet sam Agnosiewicz wyżej twierdzi, że dążymy do prawdy, ale jeszcze jej nie mamy, co stawia niniejszy cytat w świetle bezpodstawnego twierdzenia. Twierdzenia Agnosiewicza i jego autorytetów zwyczajnie kolidują.
Po drodze dowiedzieliśmy się wiele o sobie samych jako gatunku. Dziś lepiej rozumiemy, skąd pochodzimy, oraz to, czym jesteśmy. Homo sapiens, podobnie jak reszta żywych organizmów, powstał dzięki ewolucyjnej samoorganizacji. Nikt nami nie kierował, nikt nam nie zaglądał przez ramię, dokonaliśmy tego sami i nasza przyszłość jest całkowicie w naszych rękach.
Odpowiedź:
Kolejne wyznanie wiary, podane bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Nie ma nawet potrzeby szukać kontrargumentu, aby to obalić.
Uznaliśmy tym samym ludzką autonomię, zatem warto byłoby nieco głębiej zastanowić się teraz, dokąd chcemy zmierzać.
W takim przypadku nie wystarczy powiedzieć, że historia stanowi proces zbyt skomplikowany, by poddawać go redukcjonistycznej analizie. Byłby to, równoznaczny z wywieszeniem białej flagi przez świeckich intelektualistów, współczesny ekwiwalent zdania się na wolę Bożą.
Odpowiedź:
No tak, to byłoby straszne, nie do przełknięcia. Można z dumą przyznawać, że się błądzi, po omacku „macając” to co nas otacza, że nic nie upoważnia do stwierdzenia, że do prawdy kiedykolwiek się dojdzie, itd., byleby tylko uchronić się przed straszliwą zniewagą osobistą polegającą na ewentualnym wzięciu pod uwagę woli Bożej. To się za nic nie godzi. Każdy absurd, każdy fideizm jest wart tysiące razy więcej, niż ten dla racjonalisty. Ten jest bezdyskusyjnie z góry zdyskwalifikowany już w samych przedbiegach.
Z kolei jest jeszcze za wcześnie na to, by na serio mówić o celach ostatecznych, o miastach otoczonych zielenią i o wyprawach robotów ku najbliższym gwiazdom. Wystarczy, że zapewnimy gatunkowi Homo sapiens bezpieczną przyszłość, zanim zniszczymy naszą planetę. Kilka najbliższych dziesięcioleci będzie wymagało od nas wiele wysiłku intelektualnego. Powoli uczymy się rozpoznawać niebezpieczne opcje w ekonomii politycznej, które mogą doprowadzić nas do katastrofy. Zaczęliśmy sondować fundamenty natury ludzkiej, odkrywając, jakie są najbardziej przyrodzone ludzkie potrzeby i dlaczego. Wkraczamy w nową erę egzystencjalizmu, ale nie tego dawnego, absurdalnego egzystencjalizmu Sartre’a i Kierkegaarda, który przyznawał absolutną autonomię jednostce, lecz nowego, opartego na świadomości, że jedynie wspólne wysiłki badaczy z wszystkich gałęzi poznania i powszechna dostępność wiedzy umożliwią nam formułowanie trafnych przewidywań i dokonywanie mądrych wyborów.
Odpowiedź:
A jak sprawdzono słuszność owej świadomości, że będziemy rzeczywiście mogli dokonywać trafnych przewidywań? Niniejsza afirmacja opiera się cały czas na pustych deklaracjach. Czy to jest cokolwiek warte? Dlaczego to ma być warte więcej niż cokolwiek innego?
Równocześnie odkrywamy podstawowe znaczenie wartości etycznych.
Odpowiedź:
A na podstawie jakiego kryterium ustali się owe „wartości etyczne”? Przecież z punktu widzenia „racjonalisty” ostateczne autorytety nie istnieją.
Życie społeczne ludzi, w odróżnieniu od życia zwierząt społecznych, opiera się na genetycznej skłonności do zawierania długoterminowych kontraktów, które w trakcie ewolucji kulturowej przekształcają się w zasady moralne i prawa. Zasady rządzące zawieraniem kontraktów nie zostały ludzkości objawione, nie pojawiły się też przypadkowo na mocy mechaniki działania mózgu. Są wynikiem setek tysięcy lat ewolucji, ponieważ zapewniały warunkującym je genom przetrwanie i szansę reprodukcji w przyszłych pokoleniach. Nie jesteśmy niesfornymi dziećmi, które od czasu do czasu grzeszą, łamiąc nie przez nas wprowadzone nakazy. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy odkryli, jakie przymierza są nam niezbędne do przetrwania, i uznali, że muszą zapewnić im moc za pomocą świętych przysiąg. (..)
Jeśli będziemy polegać wyłącznie na technologicznych protezach, aby utrzymać siebie i biosferę przy życiu, to nasza sytuacja pozostanie bardzo niepewna. W takiej mierze, w jakiej zniszczymy inne formy życia, nieodwołalnie zubożymy na zawsze nasz własny gatunek A jeśli pod wpływem możliwości techniki pozwolimy na modyfikowanie naszej genetycznej natury i wśród nieodpowiedzialnych dyskusji – w imię postępu, wyobrażając sobie, że jesteśmy bogami – uwolnimy się od naszego starożytnego dziedzictwa i zatracimy nasze wartości etyczne, artystyczne oraz sam sens naszego istnienia, staniemy się niczym.”
Odpowiedź:
Starożytnego dziedzictwa? Nagle uzyskało to wartość? Cytując to Agnosiewicz zapomniał chyba, że do starożytnego dziedzictwa zalicza się przede wszystkim to, co on tak chętnie określa mianem „mitów religijnych”.
Jan Lewandowski
[1] Por. M. Agnosiewicz, Metoda poznawcza racjonalizmu, http://www.neutrum.racjonalista.pl/kk.php/s,2915 .
[2] Horgan, Koniec nauki, Warszawa 1999, s. 177.
[3] R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz, Warszawa 1994, s. 253-254.
[4] R. Dawkins, Samolubny gen, Warszawa 1996, s. 34.
[5] Bernard Korzeniewski, Trzy ewolucje, b.m.r.w., s. 176.
[6] Tamże, s. 178.
[7] Richard Fortey, Życie, nieautoryzowana biografia, Warszawa 1999, s. 53.
[8] Tamże.
[9] John Sepkoski, w: S. J. Gould, Dzieje życia na ziemi, Warszawa 1998, s. 37.
[10] Por. Jan Lewandowski, Krytyczna analiza epistemologicznej metody ateizmu, http://www.kulty.info/apologetyka/ateizm.php .
[11] P. Feyerabend, Przeciw metodzie, Wrocław 2001, s. 132.
[12] Tamże, s. 134.
[13] Tamże, s. 119.
[14] Por. choćby Karl Popper, Droga do wiedzy, Domysły i refutacje, Warszawa 1999, s. 690.
[15] Za: W. Kupcow, S. Lebiediew, Filozofia a nauka, Warszawa 1976, s. 129; patrz tamże, s. 130, pkt 8, s. 145, 147, 151-152.
[16] A.B. Stępień, Wstęp do filozofii, Lublin 1995, s. 157-158, por. tamże, s. 66 w zastosowaniu do teoriopoznawstwa. Por. też Paul K. Feyerabend, Przeciw metodzie, dz. cyt., s. 215-216, który pisze o tym wspominając, że zajmował się problematyką z tym związaną w swej pracy doktorskiej. Używa on pojęcia „teoretycznie uwikłane”, które jest podobne do pojęcia „teoretycznie zaangażowane”.
[17] W. Kupcow, S. Lebiediew, Nauka a filozofia, dz. cyt., s. 109.
[18] Por. P. Feyerabend, Przeciw……, dz. cyt., s. 65n.
[19] Tamże, s. 67.
[20] Cyt. za: W. Kupcow, S. Lebiediew, Filozofia a nauka, dz. cyt., s. 151.
[21] Tamże, s. 147.
[22] Tamże, s. 145.
[23] W. Kupcow, A. Panin, Tamże, s. 84.
[24] Por. Karl Popper, Z Wikipedii, wolnej encyklopedii, http://pl.wikipedia.org/wiki/Karl_Popper .
[25] W. Kupcow, S. Lebiediew, Filozofia a nauka, dz. cyt., s. 125,127.
[26] Arystoteles, O częściach zwierząt, Warszawa 1977, s. 22-23.
[27] Por. Ewolucji już dziękujemy, wywiad ze Stevem Jones, w Gazecie wyborczej z 1 grudnia 2003: http://serwisy.gazeta.pl/nauka/1,42547,1800731.html .
[28] Lech Keller, Odparcie fideistycznych argumentów, http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2057 .
[29] Feyerabend pisze o „renormalizacji”: „Procedura ta polega na wykreśleniu wyników pewnych obliczeń i zastąpieniu ich opisem tego, co jest rzeczywiście obserwowane. Tak więc implicite przyjmuje się, że teoria znajduje się w tarapatach, podczas gdy formułuje się ją w sposób sugerujący, że została odkryta nowa zasada” (Feyerabend, Przeciw…., dz. cyt., s. 51. Por. tamże, s. 60, przypis nr 19, gdzie zawarto dalsze uwagi o renormalizacji w kwestii kwantowej teorii pola wspomnianej przez cytowaną Kałuszyńską).
[30] Elżbieta Kałuszyńska, Teorie i modele, „Filozofia nauki”, rok II, 1994, nr 2(6), s. 36.
[31] W. Kupcow, S. Lebiediew, Filozofia a nauka, dz. cyt., s. 156.
[32] M. Agnosiewicz, Wyginanie druta, http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2102 .
[33] W. Kupcow, S. Lebiediew, Filozofia a nauka, dz. cyt., s. 125,126.
[34] Tamże, s. 126.
[35] Horgan, Koniec nauki czyli o granicach wiedzy u schyłku ery naukowej, dz. cyt., s. 86.
[36] Tamże, s. 94.
[37] Tamże, s. 133; por. też Michio Kaku, Michio Kaku, Hiperprzestrzeń, Naukowa podróż przez wszechświaty równoległe pętle czasowe i dziesiąty wymiar, Warszawa 1995, s. 419.