Obserwuj wątek
Na spowiedzi księża każą przeważnie odmówić jakąś litanię albo cząstkę różańca lub przyjść w dniu powszednim na mszę świętą i mówią, że to „za pokutę”. Przywykłam do tego od dzieciństwa i nie budziło to mojego zdziwienia, dopóki nie pojawiło się we mnie pytanie: Czy modlitwa może być pokutą za grzechy i czy w ogóle można kogoś karać modlitwą? A zresztą, czy taka raczej czysto symboliczna „pokuta” może równoważyć grzechy, które czasem są przecież naprawdę ciężkie?
Spróbuję list ten potraktować jako odpowiedź na pytanie, którego Pani wprawdzie nie sformułowała, ale które – jak sądzę – pomoże nam zobaczyć istotę Pani problemów: Dlaczego potrzebna nam jest jeszcze jakaś pokuta za grzechy, które Bóg nam odpuścił całkowicie darmowo i bezinteresownie?
Przypatrywanie się temu pytaniu zacznijmy od spostrzeżenia, że chyba każdemu dobru na tej ziemi towarzyszą jakieś złe możliwości, których w ogóle by nie było, gdyby nie było tego dobra. Jeśli na przykład idziemy na wspinaczkę, musimy liczyć się z możliwością upadku ze skały. Jeśli jestem chirurgiem, operację mogę spartaczyć. Jeśli jesteśmy małżonkami, krzywdy, które sobie wzajemnie zadajemy, odczuwamy znacznie boleśniej, niż gdybyśmy byli dla siebie ludźmi obcymi. Jeśli mamy dzieci, może się tak zdarzyć, że je źle wychowamy. Wprawdzie nie wolno mi dopuścić do tego, żeby to się zdarzyło, niemniej to wszystko zdarzyć się może naprawdę.
Otóż sakrament pokuty jest dla nas zbyt wielkim dobrem, żeby mogło być z nim inaczej. Mianowicie o miłosierdzie Boże ja, grzesznik, mogę się ubiegać również w taki sposób, że to mnie jeszcze bardziej od Boga oddali. Zobaczmy to na jakimś przykładzie. Oto żona zdradziła męża i przestraszyła się, że może go w ten sposób utracić na zawsze. Na szczęście mężowi bardzo na niej zależy i bez trudu uzyskała przebaczenie. Ona jednak, zamiast docenić wspaniałomyślność męża, zauważyła jedynie łatwość, z jaką on jej przebaczył – i otrzymane przebaczenie ośmieliło ją jeszcze do zdrad następnych. Związana bowiem z mężem czysto egocentrycznie i nie rozumiejąc prawdziwej miłości, doszła do pochopnego wniosku, że mąż jest w niej zbyt zakochany, żeby przestało mu na niej zależeć; to zaś, że ona swoim postępowaniem sprawia mu ból, w ogóle nie dochodzi do jej świadomości. W ten sposób owa lekkomyślna i niewierna żona odebrała wszelki sens uzyskanemu od męża przebaczeniu, a można nawet powiedzieć, że przebaczenie to ośmieliło ją jeszcze do następnych wyskoków.
Jest to ściśle biblijny obraz naszej bezczelności, jakiej dopuszczamy się niekiedy wobec przebaczającego Boga. „Pokochaj jeszcze raz kobietę, która innego kocha, łamiąc wiarę małżeńską – mówi Bóg do proroka Ozeasza, którego niewierna żona symbolizuje nasze postępowanie wobec Boga. – Tak miłuje Pan synów Izraela, choć się do bogów cudzych zwracają… Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie, a składali ofiary Baalom i bożkom palili kadzidła” (Oz 3,1 i 9,2).
Toteż od samych początków wiary chrześcijańskiej słychać przestrogi przed wyciąganiem fałszywych wniosków z prawdy, że nieskończenie miłosierny Bóg jest nieustannie gotów przygarnąć nas do siebie i przebaczać nasze niewierności. „Nie wolno pozwolić sobie na zaplątanie się w te same grzechy, tak żeby musieć powtórnie dokonywać skruchy – pisze na przełomie II i III wieku Klemens z Aleksandrii. – Przecież taka częsta skrucha to raczej ćwiczenie się w grzechach oraz nabieranie do nich stałej dyspozycji z braku dyscypliny wewnętrznej. Częste żądanie przebaczenia za błędy, których dopuszczamy się często, to raczej pozór skruchy niż prawdziwa skrucha” (Stromateis 2,58).
Tę samą przestrogę św. Augustyn formułuje następująco: Przecież nie po to Bóg nam udziela swego przebaczenia, abyśmy mieli śmiałość popełniać grzechy następne, lecz aby nas uwolnić od grzechów już popełnionych (Państwo Boże 21,27,3n). I właśnie od św. Augustyna dowiadujemy się, że już wówczas – na początku V wieku – poganie szydzili sobie z chrześcijan: „Wy sprawiacie – powiadają – że ludzie grzeszą. Bo obiecujecie im przebaczenie, jeśli będą czynić pokutę. (…) Mówią, że dajemy pozwolenie na grzech, gdyż obiecujemy pokutę” (Kazanie 352 9).
Żeby uchronić wiernych przed zakłamanym korzystaniem z Bożego przebaczenia, Kościół starożytny ustanowił niezwykle surowe pokuty, jakie – za grzechy szczególnie ciężkie – trzeba było odbyć jeszcze przed otrzymaniem rozgrzeszenia i ponownym dopuszczeniem do Komunii. Rygoryści byli wówczas oburzeni samą zasadą dopuszczania do rozgrzeszenia nawet cudzołożników, zabójców czy apostatów. Z drugiej jednak strony, nie brakowało głosów domagających się złagodzenia surowej pokutnej dyscypliny. Szczególnie wiele na ten temat można się dowiedzieć z listów oraz z innych dzieł św. Cypriana († 258).
Żądanie, aby cudzołożnicy czy apostaci odbywali przed dopuszczeniem do Komunii świętej długą pokutę, Cyprian uzasadniał tym, że przecież „nawet za najmniejsze winy grzesznicy muszą przez określony czas czynić pokutę i okazać ją przez określone akty zewnętrzne, a prawo do przyjęcia Komunii uzyskują dopiero przez nałożenie rąk biskupa i kleru” (List 16 2)1 . W odpowiedzi zaś na naciski, aby skracać czas pokutnego oczekiwania na rozgrzeszenie, Ojcowie Kościoła odpowiadali, że przecież serce niedostatecznie skruszone nie jest zdolne do przyjęcia Bożego przebaczenia, toteż rozgrzeszenie udzielone przedwcześnie obarczy tylko sumienie kapłana. „Tacy – mówił ok. 390 roku św. Ambroży – nie tyle pragną własnego rozgrzeszenia, co chcą związać kapłana: nie wyrzucają bowiem winy ze swego sumienia, a wkładają ją na kapłana” (O pokucie2,87). Gdyby apostołowie rozwiązali z opasek rozkładające się ciało Łazarza, tylko trupi zaduch by się zwiększył – przekonywał u końca VI wieku papież Grzegorz Wielki. Równie bezsensownie i szkodliwie postąpiłby kapłan, który udzieliłby absolucji grzesznikowi, gdy ten nie otworzył się jeszcze dostatecznie na przywracającą życie łaskę skruchy (por. Homilie na Ewangelie 26,6).
Jak zatem doszło do tego, że pokuta, jaką dzisiaj zadają spowiednicy, zmalała do wymiarów niemal symbolicznych? A jeśli już to się stało, czy nie lepiej by znieść ją w ogóle? Żeby odpowiedzieć na te pytania, trzeba nam nieco wniknąć w sens, jaki Ojcowie Kościoła przypisywali odbywaniu ciężkiej pokuty przed otrzymaniem rozgrzeszenia. Przede wszystkim nie wchodziła tu w grę żadna idea „zrównoważenia” zła grzechu: przebaczenie grzechów jest przecież absolutnie darmowym darem Boga. Pokuta – której istotę stanowił ból odsunięcia od Komunii, wstyd oddzielenia od wspólnoty oraz liczne posty i modlitwy – miała grzesznikowi pomóc do osiągnięcia autentycznego żalu za grzechy oraz miała leczyć rany, jakie każdy grzech pozostawia po sobie w duszy człowieka.
Sens pokuty za grzechy znakomicie wyjaśnił św. Tomasz z Akwinu. Wychodzi on od analizy, na czym polega zło grzechu. Mianowicie istotnym złem grzechu jest to, że człowiek porzuca Boga, a przecież tylko Bóg może nasze życie napełniać sensem i uzdolnić nas do prawdziwej miłości. Konsekwencją porzucenia Boga jest niemądre i samoniszczące zwrócenie się ku takim lub innym dobrom stworzonym. Z powyższego wynika, że pokuta za grzechy ma dwa cele. Po pierwsze, pomaga mi zrozumieć zło mojego grzechu. My często nie dostrzegamy niczego nagannego w naszych grzechach i dopiero dzięki pokucie możemy oprzytomnieć i całym sercem uznać potępienie, jakie dla mojego grzechu ma sam Bóg. Drugim celem pokuty jest zniszczenie w sobie różnych złych nawyków, jakie się we mnie ukształtowały w wyniku grzesznego życia. Inaczej mówiąc, drugim celem pokuty jest leczenie ran, które pozostawił w nas nasz grzech.
Zatem pokuta ma mnie uchronić od nieautentycznego ubiegania się o Boże przebaczenie, które Boga tylko obraża. Ale niczego więcej pokutą nie osiągnę. Nawet najcięższa pokuta nie zrównoważy zła grzechu ani nie wysłuży Bożego przebaczenia. Boże przebaczenie jest całkowicie transcendentne wobec moich czynów (a nawet wyczynów) pokutnych. Nigdy bym nie mógł pojednać się z Bogiem, gdyby On nie zechciał mnie suwerennym aktem swojego miłosierdzia do siebie przygarnąć.
Właśnie te przesłanki zadecydowały o tym, że w Kościele odstąpiono od pierwotnego rygoryzmu dyscypliny pokutnej. Jej złagodzenie św. Tomasz uzasadniał następująco: „Wydaje się czymś raczej słusznym, ażeby kapłan nie obciążał penitenta przytłaczającym ciężarem zadośćuczynienia. Słaby ogień łatwo zgaśnie, jeśli nań położyć zbyt wiele drewna. Podobnie może się zdarzyć, że dopiero co wzniecony w człowieku pokutującym płomień żalu za grzechy zostanie zgaszony przez zbyt wielki ciężar zadośćuczynienia, a grzesznik całkowicie pogrąży się w rozpaczy. Toteż lepiej jest, jeśli kapłan powie penitentowi, jaka pokuta należałaby mu się za grzechy, i nałoży mu pokutę na tyle znośną, ażeby jej wypełnienie zachęciło penitenta do czegoś więcej” (Quodlibet 3 q.13 a.l).
Jedno i drugie rozwiązanie ma swoje strony dobre i złe. Kiedy obowiązywały bardzo surowe przepisy pokutne, wiernym łatwiej było rozumieć, że miłosierdzie Boże – choć nieskończone – nie działa automatycznie: że do miłosiernego Boga należy przystępować w postawie, która Go nie obraża, zaś złe nawyki, jakie pozostały we mnie po moich grzechach, należy w sobie karczować. Słabą stroną tamtej dyscypliny pokutnej było to, że pokutujący musieli czekać na dopuszczenie do Komunii świętej nieraz całe lata. Ponadto perspektywa bardzo ciężkiej pokuty jednych w ogóle odstraszała od pojednania z Bogiem, innych zaś mogła prowadzić do fałszywego przeświadczenia, jakoby wielką pokutą można było zrównoważyć grzech.
Toteż świadomość Kościoła coraz bardziej ewoluowała w tym kierunku, że obowiązków miłości nie da się ująć w paragrafy prawne. W rezultacie pokuta zadawana w związku z sakramentem pojednania została zredukowana do wymiarów prawie symbolicznych, ale jednak pozostała: aby przypominać penitentom obie wymienione wyżej prawdy, z których tak dobrze zdawali sobie sprawę chrześcijanie starożytni, i aby zachęcać w ten sposób do indywidualnego podejmowania większych, już nie symbolicznych, postanowień pokutnych. Dodajmy tylko, że Sobór Trydencki, który ostatecznie usankcjonował tę nową dyscyplinę, przestrzega spowiedników, iż zbyt daleko posuniętą łagodnością w zadawaniu pokuty mogą skrzywdzić penitentów: „Kapłani Pana powinni nakładać zbawienne i stosowne zadośćuczynienia, zależnie od tego, jak to im Duch Boży i roztropność podsuną podług natury grzechów i możliwości penitentów. Gdyby bowiem zamykali oczy na grzechy i okazywali penitentom za dużo pobłażania, nakładając bardzo lekkie kary za bardzo ciężkie grzechy, wówczas uczestniczyliby w cudzych grzechach” (Dekret o pokucie, rozdz. 8).
Słabe strony tej nowej dyscypliny pokutnej znamy aż nadto dobrze. Z chwilą, kiedy niemal zniknął prawny obowiązek pokuty, prawie wszyscy poczuliśmy się w ogóle zwolnieni od obowiązku pokutowania za nasze grzechy. To tylko nas ratuje – jeszcze raz zacytujmy Dekret o pokucie Soboru Trydenckiego – „że tak wielka jest hojność Boskiej szczodrobliwości, iż możemy zadośćuczynić przez Jezusa Chrystusa u Boga Ojca nie tylko karami podjętymi dobrowolnie przez siebie dla oswobodzenia się od grzechu albo nałożonymi przez kapłana według miary winy, lecz także – co jest największym dowodem miłości – próbami doczesnymi zesłanymi przez Boga, a przez nas cierpliwie znoszonymi”.
Co robić, ażeby zachować wszystkie pozytywne strony obecnej – tak łagodnej – dyscypliny pokutnej, a zarazem uniknąć nadużywania sakramentu pokuty i naigrawania się z Bożego miłosierdzia? Pytanie to bardzo dramatycznie stawiał, pół wieku temu, Karol Ludwik Koniński: „Jak zreformować spowiedź, ażeby stała się potężnym środkiem wychowawczym, jak u świętych ascetów, zamiast demoralizować? Spowiedź dotąd jest zbyt łatwa, spowiednicy zbyt pobłażliwi, pokuta zbyt lekka, lęk przed bezwstydem spowiedzi zbyt mały, uczucie oczyszczenia zbyt tanio uzyskane, skrucha zbyt wątła, poprawa zbyt powierzchowna, nadzieje nowego oczyszczenia się zbyt pewne. Spowiedź zbyt często raczej stabilizuje wady, niż je tępi i niszczy”.
Osobiście przyznaję rację Konińskiemu, że my niestety często nadużywamy spowiedzi. Nie wydaje mi się jednak, żeby lekarstwa na to należało szukać w jakimś powrocie do pierwotnego rygoryzmu. Sądzę, że na nowo odnajdziemy sakrament pokuty, jeśli w naszym przystępowaniu do tego sakramentu będzie jak najwięcej prawdy. Niewierna żona, o której mówiliśmy na początku, nieprawdziwie prosiła swojego męża o przebaczenie. Ona w ogóle nie zauważyła tego, że zadała mu ciężki ból, i mało obchodziło ją to, że takie postępowanie ją samą duchowo unicestwia. A było tak dlatego, że ona swojego męża, nawet jeśli była do niego jakoś tam przywiązana, w ogóle nie kochała. To właśnie dlatego łatwość, z jaką mąż jej przebaczył, ośmieliła ją do następnych niewierności.
W ten sposób doszliśmy do momentu, w którym możemy pokusić się o odpowiedź na pytanie, na czym polega pokuta za grzechy i co w niej jest najistotniejsze. Otóż pokuta jest to ubieganie się o odzyskanie utraconej miłości Bożej oraz o ożywienie i utrwalenie tej miłości, jaką Bóg mnie znów – mimo moich niewierności – obdarzył. Ponieważ ja naprawdę pragnę kochać Boga z całego serca i ze wszystkich sił, gotów jestem – a w każdym razie bardzo chciałbym być do tego gotowym – do podjęcia rzeczy nawet bardzo uciążliwych i trudnych, jeśli to mnie może oczyścić i uzdolnić do miłości bardziej autentycznej. Z drugiej jednak strony, nie jest tak, że wartość pokuty mierzy się stopniem pokonywanej uciążliwości. Wartość pokuty mierzy się stopniem miłości Bożej, jaka się w nas ugruntowała.
Toteż Pani wątpliwości, czy modlitwa jest stosowną formą pokuty, są chyba niesłuszne. Modlitwa jest wręcz idealną formą pokuty. Jeśli tylko – rzecz jasna – staramy się modlić w taki sposób, żeby to nas rzeczywiście do Boga zbliżyło.
PRZYPISY: |
- [«] Cytowany tekst św. Cypriana jest ważnym świadectwem, że sakrament pokuty już wówczas był udzielany zwyczajnym chrześcijanom, a nie tylko największym grzesznikom. Co do obrzędu nałożenia rąk podczas udzielania rozgrzeszenia, był on zachowywany jeszcze przez całe średniowiecze, zaniknął zaś dopiero wraz z wprowadzeniem konfesjonałów. Zauważmy przy okazji, że niektórzy bibliści w sposób przekonujący wykazują, że fragment 1 Tm 5,20-22 dotyczy nie tyle przekazywania sukcesji apostolskiej, co właśnie odpuszczania grzechów.
O. Jacek Salij – „Poszukiwania w wierze”