Czy Bóg istnieje? – debata Wojtysiak vs. Fjałkowski

Obserwuj wątek
( 0 Obserwujących )
X

Obserwuj wątek

E-mail : *
Czy Bóg istnieje? To tytuł kolejnej z debat, którą stoczył szczęśliwy nihilista – Karol Fjałkowski – tym razem z wybitnym specjalistą w swej dziedzinie – profesorem Jackiem Wojtysiakiem, który zawodowo zajmuje się filozofią religii. Profesor miał bronić tezy, iż Bóg rzeczywiście istnieje, zaś Karol, że jest on jedynie ludzkim wymysłem.
Nie zamierzam tutaj streszczać całej debaty, a jedynie odnieść się krytycznie do różnych punktów w argumentacji obu panów – przede wszystkim jednak do argumentacji pana Karola. Polecam, aby przed przeczytaniem mojego tekstu zapoznać się z całą debatą (lub przynajmniej z pierwszymi 50 minutami, gdyż reszty jeszcze nie skomentowałem).
 

 
 
Na początku chciałbym zwrócić uwagę na to, jak profesor Wojtysiak postrzega filozofię i możliwość filozoficznego dochodzenia do przekonań, co przebija się przez całą jego działalność, nie tylko w tej debacie. W tym celu posłużę się tzw. Trylematem Agryppy, wywodzącym  sięze starożytnego sceptycyzmu, w którym dowodzi się niemożliwości dowodzenia (sic!) jakiejkolwiek tezy, co oczywiście zakrawa na sprzeczność. Otóż aby dowieść jakąś tezę, trzeba ją uzasadnić na podstawie innych tez, owe tezy można (1) albo przyjąć dogmatycznie – brak dowodu, (2) albo uzasadnić innymi tezami – i tak w nieskończoność, (3) albo oprzeć się na błędnym kole, a zatem uzasadniać je twierdzeniami, które się na nich opierają. Zdaje się nie być czwartej drogi. Jak zatem możemy dowieść cokolwiek? Jak widać z konieczności, czy to w matematyce, logice, czy w naukach przyrodniczych zawsze potrzeba przyjąć jakieś nieuzasadnione przesłanki, aksjomaty itp. Jako że przesłanki nigdy nie są i nie mogą z definicji być dowiedzione, najczęściej to one są kwestią dyskusji i niezgody. Przesłanki mogą oczywiście opierać się na doświadczeniu zmysłowym, wewnętrznym, byciu tezą oczywistą (ang. self-evident) czy właśnie intuicjach, co omówię bardziej szczegółowo w związku z konkretnymi argumentami z debaty.
Profesor Wojtysiak akurat uczciwie przedstawia przesłanki, które przyjmuje przyznając, że są dyskutowalne. Racją za istnieniem Boga, którą omawia najbardziej szczegółowo, jest współczesna wersja argumentu z przygodności świata. Następnie profesor wyprowadza z niej niektóre atrybuty Boga w rozumieniu chrześcijańskim. Swoją krytyczną uwagę do jednego z nich przedstawię na koniec (w kolejnym artykule), tymczasem zajmijmy się panem Fjałkowskim.
Głównym argumentem pana Karola za tezą, iż Bóg jest jedynie ludzkim wymysłem, jest fakt, że ludzie mieli potrzeby, aby Boga wymyślić. Z jednej strony chodzi tutaj o potrzeby związane z zapewnieniem ładu społecznego jak i potrzeby egzystencjalne takie jak poczucie sensu, czy strach przed śmiercią. Warto zwrócić uwagę, że pan Karol, jako konsekwentny nihilista, mówi jedynie o tych potrzebach w sposób opisowy, że one są, nie próbuje podać racji, z których mogłyby one wynikać. Obok przywołania tutaj odpowiedzi prof. Wojtysiaka – że istnienie motywów za uznaniem danej tezy nie ma za wiele wspólnego z tym, czy jest ona prawdziwa lub fałszywa – chciałem jeszcze dodać, że o ile w starszych religiach politeistycznych, może też w islamie, lub nawet judaizmie, hipoteza o wymyśleniu sobie Boga przez jakichś ludzi by pasowała, to w chrześcijaństwie potrzeba by jeszcze jakichś innych hipotez wyjaśniających zjawiska związane z osobą Chrystusa. Wszak Chrystus, według większości poważnych historyków, był postacią historyczną. Zdaję sobie sprawę, że zarówno na pusty grób i tym podobne wydarzenia istnieją ateistyczne hipotezy (których w tym tekście nie będę omawiał), tutaj chodzi mi jedynie o to, że w przypadku chrześcijaństwa hipoteza samego wymyślenia sobie Boga nie jest wystarczająca dla wyjaśnienia jego genezy.
 
Czy hipoteza Boga powinna być falsyfikowalna i precyzyjna?
 
To tyle z argumentacji pana Karola za bronioną przez niego tezą. Dalej zajął się on wykazywaniem słabości w argumentacji prof. Wojtysiaka. Profesor w swoim przemówieniu stwierdził, że Bóg, jako hipoteza wyjaśniająca, ma cechy, które są wartościowe dla hipotez w filozofii, m. in. unifikuje wiele zagadnień, a zatem stanowi jedno wyjaśnienie dla wielu zjawisk. Karol zaś zauważył, że Bóg jako hipoteza wyjaśniająca ma (też) cechy antywartościowe w poznaniu naukowym, wskazując na brak możliwości falsyfikacji tej hipotezy, oraz brak ścisłości pojęcia Boga.
Po pierwsze warto tutaj zwrócić uwagę, że profesor Wojtysiak mówił o cechach hipotez w wyjaśnianiu filozoficznym, Fjałkowski zaś przeszedł do wyjaśniania naukowego. Nauka zaś, moim zdaniem, choć oczywiście ma dość solidne metody poznawcze, to dzieje się to kosztem ograniczenia zakresu jej badań. Nie można naukowo badać etyki, czy chociaż podstaw samej nauki. Przykładowo hipoteza głosząca, że falsyfikacjonizm jest właściwą metodą nauki jest niefalsyfikowalna! Nauka z jej metodami tym samym nie nadaje się również do dyskusji na temat arche/zasady/podstawy wszechświata. W filozofii zaś metod jest więcej niż w nauce, choć oczywiście są one przez to bardziej dyskusyjne.
Po drugie pan Fjałkowski mówiąc o tym, że dobra hipoteza powinna być falsyfikowalna, a zatem powinien zawsze istnieć wyobrażalne empiryczne zjawisko obalające ją, powoływał się na Metodologię nauk prof. Groblera. Tak się jednak składa, że sam prof. Grobler w cytowanej książce we wnioskach opowiada się za abdukcjonizmem, przeciwko falsyfikacjonizmowi (i indukcjonizmowi) opisując wcześniej wiele problemów z nim związanych m. in.: problem uteoretyzowania obserwacji, problem bazy empirycznej, problem rewizji wiedzy zastanej itp. Wady te zostały w skrócony i przystępny sposób omówione w artykule Jana Lewandowskiego „22 powody, dla których nie jestem falsyfikacjonistą”. (Poza tym gorąco polecam książkę prof. Groblera, bo jest świetna i bardzo dobrze rozjaśnia zjawisko nauki.) Abdukcjonizm zaś to „zasada wnioskowania do najlepszego wyjaśnienia” w nauce, która jest podobna do metod stosowanych w filozofii przy dowodzeniu istnienia Boga. Tak ocenia ją prof. Grobler „abdukcjonizm (…) wydaje się metodologią o wiele bardziej obiecującą od alternatywnych, a zasada wnioskowania do najlepszego wyjaśnienia – bardziej wszechstronna i wiarygodna od falsyfikacjonistycznej zasady krytycyzmu czy bayesiańskiej zasady warunkowania” [Grobler, 2006, s. 133]. Być może jednak pan Fjałkowski nie doczytał do tego miejsca.
Po trzecie w związku ze ścisłością pojęcia Boga – o ile słowo „bóg” jest używane w wielu różnych kontekstach, kulturach, religiach itd., przez co samo w sobie bez doprecyzowania jest nieścisłe – to jednak w tej debacie profesor Wojtysiak nie tyle zdefiniował Boga, a potem go dowodził, ile raczej szukając wyjaśnienia świata doszedł do bytu o określonych cechach. Cechy o których mowa, to: transcendencja, osobowość – moim zdaniem dwa najważniejsze atrybuty Boga – doskonałość itp. Oczywiście owe cechy też nie są ścisłe tak, jak pojęcie potęgowania w matematyce, jednak po pierwsze (1) w rozważaniach stricte filozoficznych, nie zaś na debatach dla laików, są one uściślane, po drugie (2) zawsze w nauce i filozofii eksplanans – hipoteza wyjaśniająca  – jest mniej znana niż eksplanandum – to, co jest wyjaśnianie. Czyli rzeczy znane są wyjaśnianie przez mniej znane. I parafrazuję teraz profesora Jana Woleńskiego, agnostyka ze wskazaniem na ateizm, z innej debaty z profesorem Wojtysiakiem w zalinkowanym fragmencie . Uczciwie tutaj przyznać muszę, że w źródle, do którego się odnoszę później prof. Woleński dodaje, że hipoteza Boga – transcendentnego absolutu – w porównaniu z typowymi hipotezami w nauce jest znacznie mniej znana. Należy jednak zwrócić uwagę jakim zagadnieniem się tutaj zajmujemy – chodzi o pytanie o rację istnienia wszechświata. Alternatywne hipotezy, jak hipoteza wieloświata, zdają się być na podobnym poziomie mniejszego znania i nieprecyzyjności pojęciowej, nie wspominając już o ich niefalsyfikowalności.
Chciałem jeszcze zwrócić uwagę na ciekawą tezę p. Fjałkowskiego z końcówki pierwszej  wypowiedzi: „hipotezę Boga można szeroko stosować oczywiście dlatego, że nie ma w nim żadnych cech innych niż te, które filozofowie-teiści w pojęciu Boga umieścili”. No cóż, jeśli mówimy o Bogu jako hipotezie wyjaśniającej to nie ma w tym nic dziwnego. Wszelkie hipotezy wyjaśniające w filozofii i nauce są wymyślane, aby tłumaczyć badane zjawiska. Wymyślone są elektrony, protony i neutrony, a zwłaszcza neutrina (polecam zapoznać się z historią ich wymyślenia) jako cząstki, a raczej zbiory własności, które tłumaczą obserwowane przez fizyków zjawiska. Często też te zbiory własności mogą wydawać się paradoksalne, jak w przypadku elektronu (i reszty cząstek subatomowych), który raz jest falą, a raz cząstką. Także również nie jest odkrywcze to, że w dociekaniu wyjaśnień wymyśla się hipotezy tak, aby pasowały do wyjaśnianych zjawisk. W przypadku hipotezy Boga jako absolutu wyjaśnia on wiele zjawisk przy niewielkim zbiorze postulowanych własności – choć oczywiście są to dość wyjątkowe i potężne własności (wszechmoc, absolutna doskonałość itp.).
W końcówce pan Fjałkowski wraca do wymienienia naturalnych przyczyn powstania religii wspominając o psychologii religii, socjologii religii itp. Warto jednak zdać sobie sprawę, że poziom naukowości psychologii, czy socjologii to nie jest to samo, co poziom naukowości nauk przyrodniczych. W psychologii i socjologii jest wiele wzajemnie sprzecznych ze sobą szkół, różnych metodologii, a w zależności od nich wychodzą też różne wnioski. Nie inaczej jest z różnymi teoriami na temat genezy religii. Antropolog Pascal Boyer w nawiązaniu do tego napisał: „kto poważnie chce badać początki religii (…) ten naraża się na spore ryzyko zawodowe. Nieustannie bowiem spotyka ludzi, którzy uważają, że znaleźli już całkowicie zadowalające rozwiązanie problemu.” [Schnabel, 2015, s. 306] Po czym wylicza on wiele teorii religii ukazując ich błędność. Choć następnie podaje swoją teorię genezy religii, nie zmienia to faktu jak duża niezgoda panuje wśród twórców tego typu teorii.
Na koniec zaś pada coś w rodzaju argumentu z wielości religii. Mianowicie p. Fjałkowski zauważa, że sami teiści przyznają, że bogowie w innych religiach zostali wymyśleni. Oczywiście w pewnym sensie ma rację, choć nie do końca. Przede wszystkim jak sam prof. Wojtysiak zauważył w każdej religii widać intuicję, że należy czcić pewnego rodzaju źródło, byt konieczny, z którego wywodzi się istnienie, czy też ludzkość. O ile w różnych religiach są bardzo różne i wzajemnie sprzeczne obrazy Boga, czy bogów, to akurat ten element jest im wspólny i zapewne nie został przez nikogo wymyślony. Poza tym kiedy jest mowa o ogromnej liczbie wymyślonych bogów – popełnia się błąd ekwiwokacji, tak jak w przypadku utożsamiania zamku jako budowli z zamkiem w drzwiach. Wszak bogowie w religiach politeistycznych mają zupełnie inny status i właściwości niż w judaizmie, islamie i chrześcijaństwie. Aby odnieść bogów politeistycznych do czegoś z religii monoteistycznych bardziej pasowałoby ich porównać do pewnego rodzaju aniołów. Co do islamu zaś, to wystarczy znać pobieżnie jego historię, aby wiedzieć, że był mocno inspirowany judaizmem i chrześcijaństwem. W przypadku judaizmu zaś, to chrześcijaństwo niejako dzieli z nim Boga. Przy okazji warto zauważyć, że chrześcijaństwo wyrosło z judaizmu też w sposób nie do końca arbitralny, wszak przyjście mesjasza jest zapowiadane w Starym Testamencie, a Żydzi wciąż na niego czekają.

Na początku swego drugiego przemówienia pan Fjałkowski przyznaje, że z istnienia motywów do wiary w daną tezę, nie wynika jej fałszywość. Broni się tutaj, że stosuje metodę Hume’owską pytając: co jest bardziej prawdopodobną przyczyną wiary w Boga wśród społeczeństw, motywy, czy racje stojące za tą wiarą? Zwraca przy tym uwagę, że wielu ludzi owe racje nie przekonują. Gdybym był w jury to przyznałbym tutaj panu Fjałkowskiemu punkty za błyskotliwe odniesienie się do Hume’a. Jednakże i tak chciałbym dodać pewne uwagi i zastrzeżenia. Ogólnie Hume to reprezentant dość skrajnego sceptycyzmu, z którego też wynikają moim zdaniem pewne sprzeczności, o czym za chwilę. Co więcej w sposobie formułowania odpowiedzi pan Fjałkowski znów wraca w jakimś stopniu do błędnej dychotomii racje vs. motywy. Dodaje jednak słusznie moim zdaniem, że owe racje są dla wielu nieprzekonujące, a zatem w domyśle mogą one być jedyne jakąś próbą (usilnej choć skazanej na porażkę) racjonalizacji wiary przez teistów. To jest często podnoszona kwestia w sporach teizmu z ateizmem, brak dostatecznych racji. W tym artykule nie chciałbym szczegółowo opisywać, co sam na ten temat uważam. Chciałbym zaś, dla osób nie znających się na filozofii, przedstawić szerszy kontekst dostateczności racji.
Nawiążę tutaj do tzw. widelca Hume’a. Otóż zdaniem Hume’a ogół sądów można podzielić na (1) sądy o relacjach między ideami – logika, matematyka itp., i (2) sądy o faktach  – postrzeżenia zmysłowe. Pierwsze są pewne, ale nie wiadomo czy w ogóle dotyczą świata. Drugie dotyczą świata, ale nie są pewne, [Ziemińska, 2013, s. 249] są zaś bardzo zmienne i nieraz wręcz sprzeczne ze sobą. W takim ujęciu dla Hume’a przykładowo nie mamy dostatecznych racji, by twierdzić, że rzeczywiście istnieje coś takiego jak przyczyna, czy stałość/jednorodność w przyrodzie. Nie ma dostatecznych racji, by uważać, że jutro Słońce wzejdzie, a to, że tak uważamy to jedynie kwestia naszego przyzwyczajenia. Podobnie kategoria przyczynowości wynika, zdaniem Hume’a, z przyzwyczajenia do częstej obserwacji zachodzących po sobie analogicznych zdarzeń (jak strzał pistoletu i huk, czy ruchy palcami po klawiaturze fortepianu i dźwięk). Co istotne Hume wyznawał sceptycyzm jedynie w formie teoretycznej, przyznając, że w praktyce konieczność życiowa wymusza przyjęcie jakichś poglądów. Tym samym w praktyce przyjął poglądy naturalistyczne (oczywiście bez żadnych teoretycznych  racji, wszak odrzucał możliwość ich istnienia). Co dla mnie osobiście jest bardzo zabawne w zestawieniu z głoszeniem przez niego niepewności co do stałości praw przyrody, ten sam Hume obadał  istnienie cudów z definicji, ze względu na stałość praw przyrody (sic!). Ponieważ jeśli z definicji cud jest złamaniem praw przyrody, a prawa przyrody są stałe, to żadne cuda zaistnieć nie mogą. Moim zdaniem popadł tutaj w sprzeczność, choć można go bronić, że wszak obalał cuda jedynie na poziomie praktycznie przyjętego przez niego naturalizmu. Jednak jeśli przyjęcie przez niego naturalizmu odbyło się bez żadnych racji, to i obalenie przez niego cudów ostatecznie nie wydaje się być uzasadnione. Warto jeszcze tutaj dodać, że Hume w wyniku swojego sceptycyzmu doszedł do wniosku iż „nauka nie dostarcza wiedzy o świecie, lecz jest zbiorm przesądów opartych na przyzwyczajeniach,” [Grobler, 2006, s. 30] a żył on w czasach rozwijającego się Newtonizmu.
Ciekawymi formami współczesnego sceptycyzmu, o których  chciałbym jeszcze wspomnieć jest sceptycyzm znaczeniowy Kripkego-Wittgensteina, który polega na tym, że:
„Niemożliwe jest, by jakiekolwiek słowo miało jakieś znaczenie” (Kripke, 2007: 93). To teza sceptycyzmu znaczeniowego. Oczywiście teza ta obala samą siebie [jak każdy sceptycyzm głoszony konsekwentnie]. Przyznaje to Kripke: „Czy nie został właśnie udowodniony niesamowity i samoobalający się wniosek, iż wszelki język jest pozbawiony znaczenia? (Kripke, 2007: 117). Rzecz jasna, nie można głosić tezy o nieistnieniu znaczeń, nie narażając się na zarzut, że sama ta teza jest pozbawiona znaczenia.” [Ziemińska, 2013, s. 344].
oraz sceptycyzm odnoszący się do danych samoświadomości:
„Za sceptyków co do samoświadomości można uznać Patricię i Paula Churchlandów oraz Daniela Dennetta. Paul Churchland ogłosił nieistnienie przekonań  (Paul Churchland 1981:262). (…) Odrzucenie istnienia przekonań odbywa się za pomocą aktów asercji, które zakładają jeśli nie wiedzę, to przynajmniej przekonanie. Sceptyk co do przekonań ma przekonanie, że nie ma przekonań. Akt jego przekonania jest niezgody z jego treścią (chyba, że nie ma żadnej treści).” [Ziemińska, 2013, s. 353-354.] To co chciałem tu ukazać, to pewne paradoksy, które pojawiają się również w momencie skrajnego sceptycyzmu oraz stawiania nieprzekraczalnej poprzeczki dla dostateczności racji. Sam mam poglądy bliskie klasycznemu, cycerońskiemu, sceptycyzmowi, a zatem uważam, że wiedza pewna nie istnieje. Mimo to uważam też, że rzetelnie podchodząc do dyskutowanych  tematów – jak kwestia istnienia Boga – należy konsekwentnie trzymać się zajętej przez siebie pozycji. Pan Fjałkowski na omawianej debacie twierdzi, że nie ma dostatecznych racji, aby uznać dość podstawowe dla ludzkiego myślenia przesłanki proponowane przez prof. Wojtysiaka. (Nomen omen, główną z tych przesłanek jest właśnie posiadanie przez wszystkie zjawiska dostatecznej racji swojego zaistnienia, w skrócie zatem można powiedzieć, że pan Fjałkowski twierdzi, że nie ma dostatecznej racji poznawczej, aby uznać konieczność dostatecznych racji odnośnie istnienia zjawisk). Natomiast na innej debacie kpił lub dziwił się, że pan Michał Prończuk uznaje, że logika klasyczna nie działa wszędzie. Tymczasem logika klasyczna to właśnie modelowe ujęcie pierwotnych ludzkich intuicji, metod myślenia, do których zalicza się też zasada racji dostatecznej. Wchodząc w dygresję w fizyce kwantowej ponoć nie jest spełnione prawo rozdzielności koniunkcji względem alternatywy [Heller, 2018, s. 82]:

(∧ (∨ r)) ⇔ ((∧ q) ∨ (∧ r))

co w jakimś stopniu sprzyja twierdzeniu pana Michała Prończuka o niepełnym modelowaniu rzeczywistości przez logikę klasyczną. Nie zamierzam zajmować tu stanowiska w kwestii logiki klasycznej, chciałem jedynie zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję, a wręcz przyjmowanie różnych  stanowisk w zależności od tego, co trzeba skrytykować, przez pana Fjałkowskiego. Jeszcze bardziej moim zdaniem wyłania się niekonsekwencja gdy podaje on argumenty z nauk przyrodniczych, których znaczna część działalności opiera się na zasadzie szukania racji dostatecznej dla zjawisk. Odrzucając zasadę racji dostatecznej ciężko moim zdaniem utrzymywać jakiś realizm w związku z naukami. Utrzymując zaś instrumentalizm – pan Fjałkowski parę razy przyznawał się do pragmatyzmu, a to pokrewne stanowiska – naukowe twierdzenia nie odnoszą się do rzeczywistości, a jedynie dają skuteczne metody działania w czymś niepoznanym.
 
Czy wiedza pochodzi tylko z doświadczenia?
 
Dalej pan Fjałkowski narzeka na to, że hipoteza Boga jest zagadnieniem nieempirycznym, choć prof. Wojtysiak wcześniej mówił, że zdaje sobie z tego sprawę wspominając o Kole Wiedeńskim. Co ciekawe w Kole Wiedeńskim, tym wyprysku XIX-wiecznego zabobonu scjentystycznego, usiłowano stworzyć solidne podstawy nauki, która byłaby czysto empiryczna. Zdaniem członków tego koła, zdania, które nie da się przełożyć na sprawozdanie z empirycznego doświadczenia, nie mają znaczenia, w sensie nic nie znaczą. Oczywiście program Koła Wiedeńskiego okazał się porażką i współcześni filozofowie to przyznają, choć sama działalność jego członków dużo wniosła do filozofii nauki ukazując dobitnie właśnie jej nieempiryczne aspekty. Możemy oczywiście narzekać na nieempiryczność Boga, jednak w tym samym czasie narzekając na nieempiryczność znacznej części problemów, w tym naukowych, z którymi się stykamy i które w jakiś sposób, przynajmniej na poziomie swoich uczynków, musimy rozstrzygnąć. A sama kwestia empiryczności – empiryzm – też ma swoje problemy, o czym trzecim artykule.
Następnie pan Fjałkowski krytykuje argumenty ontologiczne, których sam nie jestem fanem, głównie dlatego, że nie wgłębiłem się w nie jeszcze na tyle, aby je dobrze zrozumieć. Polegają one na tym, że najpierw definiuje się Boga określając pewne jego przymioty, a następnie dowodzi, że byt o takich przymiotach istnieje realnie. Pan Fjałkowski kpiąco odpowiada: „Skąd mamy wiedzieć, że tak mamy rozumieć istnienie Boga? Z definicji! Otóż definiowanie nie jest poznaniem niczego.” I na poziomie potocznym twierdzenie to wydaje się być słuszne. Jednak w matematyce, logice, czy filozofii już tak nie jest. Warto zauważyć, że z definicji chociażby „kwadratowego koła” niektórzy wysnuwają tezę, że taki byt na pewno nie istnieje. A zatem mamy poznanie negatywne, zaprzeczające czemuś, na podstawie samej definicji. Pytanie pozostaje, czy na podstawie definicji można coś poznać pozytywnie, a zatem przekonać się o istnieniu czegoś. Znaczna część matematyków sądzi, że tak, wyznając w mniejszym lub większym stopniu tzw. platonizm matematyczny [Hohol i Kwiatek, 2013]. Do tego grona zalicza się chociażby Roger Penrose, twierdząc, że zbiór Mandelbrota istnieje obiektywnie [Penrose, 2000, s. 116]. Jak zaś wspominał prof. Wojtysiak wcześniej, co do argumentu modalnego za istnieniem Boga, toczą się aktualnie spory o przesłankę jego możliwości istnienia. Reszta przesłanek (z definicji) przez większość jest uznana. To po pierwsze. Po drugie zabawne wydaje mi się pytanie p. Fjałkowskiego – parafrazując – „skąd mamy wiedzieć jakie cechy przypisać słowu Bóg?”. Hmm, tak samo, jak to się dzieje w przypadku każdego innego słowa? Przykładowo słowo „jabłko” to skrót dla opisania wielu CECH właśnie, takich jak słodki smak, kulisty kształt, czerwono-zielona skórka itp.,  które pojawiają się raz w ogródku raz sklepie wszystkie naraz razem. Analogicznie z wieloma innymi słowami. Słowo „bóg” – pojęcie „Boga” – jest słowem ludzkim i co ciekawe po angielsku brzmi ono inaczej! To jakie cechy „włożymy” w to słowo – słowo w sensie zbiór dźwięków i liter – jest kwestią umowy, kultury, języka, dopiero sprawdzanie czy te cechy „włożone” w to słowo gdzieś występują w rzeczywistości, czy może współwystępują (jak bzyczenie i żądlenie schowane pod słowem „pszczoła”) jest sprawą dociekania, dowodzenia, argumentu. W tym kontekście rzeczywiście z definicji wiemy, jak mamy rozumieć pojęcie Boga, tak samo jak z definicji wiemy jak mamy rozumieć pojęcie atomu, czy genu. No chyba, że te trzy litery „g”, „e” i „n” połączone razem w tej kolejności powinniśmy inaczej rozumieć?! Skąd mamy to wiedzieć? Czy cała biologia przez to może okazać się fałszywa? No nie.., słowa nie są przyspawane do świata..
Profesor Wojtysiak w swoim argumencie korzystał z intuicji tego, że wszystko, co się wydarza w rzeczywistości ma ku temu jakieś swoje racje (racja jest pojęciem szerszym niż przyczyna). Pan Fjałkowski stwierdza jednak, że pozytywną cechą jest podważanie swoich intuicji poznawczych. Nie sposób temu w pełni zaprzeczyć, jak zwykle jednak w szczegółach tkwi problem. Owe szczegóły nie mają szansy być dokładnie poruszone na takich debatach i z tego też wynika mój obszerny komentarz między innymi. Otóż przede wszystkim kluczowe jest tutaj rozumienie pojęcia „intuicji”. W rozumieniu potocznym „intuicja” może brzmieć jako coś, co komuś się jedynie wydaje, coś do czego ktoś się przyzwyczaił itp.. W filozofii zaś jest cały nurt zwany „intuicjonizmem”, którego jeszcze niestety nie zdążyłem zgłębić, w nim intuicja jest rodzajem wiedzy a priori, a zatem przed doświadczeniem/bez doświadczenia. Zdarzyło mi się zaś pewnego razu rozmawiać o intuicjoniźmie z pewnym specjalistą. Niestety, dokładnej definicji intuicji w intuicjonizmie, którą przytoczył, nie potrafię sobie przypomnieć. Póki co mogę polecić jedynie jego książkę w związku z tym tematem: Artur Szutta, Intuicje moralne. O poznaniu dobra i zła. wraz z książką, którą mi polecił Chudnoff, Intuition. Tyle z czystej filozofii.
Poza tym warto jeszcze zauważyć, że pójście za intuicją racji, jest jak opowiedzenie się za racjonalnością w myśleniu. Stwierdzenie, że rozum może do czegoś wartościowego nas zaprowadzić jest pewną intuicją. Jeśli ją podważymy zdaje się, że nie dojdziemy za daleko. Przyjmując zaś racjonalność możemy obserwować czy prowadzi nas ona w wartościowe miejsca, tym samym w jakiś sposób – choć nigdy na 100% – utwierdzając nas w dobrym wyborze. Samo opowiedzenie się zaś za intuicją racjonalności jest decyzją moralną. Jako rozwinięcie tego tematu dla zainteresowanych polecam tutaj Moralność myślenia  ks. Michała Hellera. Podobnie jak racjonalność, intuicja racji dostatecznej jest nieustannie stosowana zarówno w filozofii, nauce, jak i w poznaniu potocznym. Choć oczywiście w każde przekonanie można wątpić – również w posiadanie znaczenia przez słowa jak i w samoświadomość, co ukazałem wyżej – to dla tak powszechnie i z powodzeniem wykorzystywanego przekonania potrzeba dobrego uzasadnienia, aby je kwestionować – parafrazując Charlesa Peirce’a [Ziemińska, 2013, s. 290]. Pan Fjałkowski, po Hume’owsku stwierdził zaś jedynie kolejny raz, że po prostu nic nie wiemy na pewno – z czego nie wynika jednak w żaden sposób, że Bóg został wymyślony, co miało być tezą przez niego bronioną.

Pod koniec swej drugiej przemowy pan Fjałkowski twierdzi, że postęp w nauce bierze się z kwestionowania wszelkich intuicji poznawczych. Widać, że przygotował się mocno z zagadnienia przyczynowości i podważania istnienia przyczyn zapewne mając nadzieję, że profesor Wojtysiak będzie się do pojęcia przyczyny odwoływał. W tym celu nawiązuje on do mechaniki kwantowej. Jeśli chodzi o podważanie pewnych intuicji, między innymi determinizmu przez fizykę współczesną, ma on oczywiście rację. Są jednak różne poziomy intuicji, na jednym z nich jest intuicja zasady niesprzeczności, która choć nieempiryczna, to jest uznawana przez niemal wszystkich filozofów i nie filozofów za rozstrzygającą (por. Mikołaj z Autrécourt, zwany średniowiecznym Humem). Jednak, jak słusznie profesor Wojtysiak zauważył, w fizyce kwantowej pomimo, że nie zawsze są określone warunki dostateczne danego zdarzenia, to zawsze są określony jego warunki konieczne. To jest właśnie ta racja, która w fizyce współczesnej obowiązuje, pomimo ewidentnego fałszu pana Fjałkowskiego, gdy twierdzi on, że „postęp we współczesnej fizyce zawdzięczamy zawieszeniu intuicji (…) racji” [link do tej wypowiedzi] (kwestia warunków koniecznych).
W związku z tym pan Fjałkowski podaje ciekawe uzasadnienie, dla którego w obliczu problemów fizycznych i metafizycznych rzeczywistości powinniśmy zawieszać swe (wszelkie?) intuicje. (Po zawieszeniu wszelkich nie byłoby o czym rozmawiać). Otóż z punktu widzenia psychologii ewolucyjnej „nie było żadnej presji selekcyjnej w procesie doboru naturalnego, żeby nasze intuicje nadawały się do problemów kosmologicznych”. Myślę, że to kolejna bystra uwaga pana Fjałkowskiego, punkcik dla niego. Pojawia się jednak tutaj moim zdaniem pewien problem w związku z historią nauki. Otóż na początku XX wieku powstała szczególna i ogólna teoria względności, która dotyczy właśnie kosmologii. Choć oczywiście jest ona również niezgodna ze „zdrowym rozsądkiem” to jednak nie powstała na podstawie empirii, a głównie na podstawie różnych intuicji Einsteina. Tutaj istotne jest po raz kolejny odróżnianie intuicji jako czegoś opartego na obserwacji/przyzwyczajeniu/zdrowym rozsądku, a intuicji w sensie filozoficznym, jako wiedzy a priori (przed doświadczeniem). Otóż cała dziwaczna teoria względności powstała w związku z pewną sprzecznością, która pojawiła się w fizyce klasycznej między względnością ruchu, a równaniami Maxwella już w 1873 roku! Prof. Krzysztof Meissner twierdzi wręcz, że pomysł Einsteina był „czystą myślą” (bez empirii, bez doświadczeń). Mimo to z równań jego teorii wywiedzionej w dużej mierze z intuicji dało się wyprowadzić:

  • precesję peryhelium Merkurego, niewyjaśnioną w fizyce klasycznej (Newtonowskiej),
  • rozszerzanie się wszechświata, potwierdzone potem obserwacją przez teleskopy,
  • różnice w mijaniu czasu w zależności od prędkości, potwierdzone niedawno zegarami atomowymi,
  • istnienie fal grawitacyjnych, zaobserwowanych empirycznie dopiero w 2015 roku!,
  • istnienie czarnych dziur, z których pierwszą sfotografowano dopiero w 2019 roku!,
  • i jeszcze pewnie parę innych  rzeczy, o których nie wiem, bo nie jestem fizykiem.

Sam nie twierdzę, że teoria Einsteina jest w pełni prawdziwa, jednak jej sukcesy w wyjaśnianiu, ale przede wszystkim w przewidywaniu dość nietypowych zjawisk zdaje się mocno podważać tezę psychologii ewolucyjnej, zgodnie z którą ludzkie intuicje poznawcze nie nadają się do problemów kosmologicznym. Mamy tu zatem do czynienia z rozbieżnością wniosków z różnych nauk. Osobiście bardziej ufam wnioskom z fizyki niż z psychologii ewolucyjnej, czego niestety nie ma już miejsca tu uzasadniać.
Pod koniec swej drugiej wypowiedzi pan Fjałkowski udaje, że rzeczywiście zaczyna debatować z tezami prof. Wojtysiaka. Mianowicie zwraca on uwagę, że profesor musiałby też obalić koncepcje panteistyczne wyjaśnienia świata, których wszak jest wiele. (Koncepcje, że nie jest zasadne stawianie pytania o wyjaśnienie świata, to właśnie jest dyskusja o intuicji racjidostatecznej, co już przez pana Fjałkowskiego, a tym samym i przeze mnie, zostało wcześniej wystarczająco omówione). Błędnie jednak pan Karol tutaj sugeruje, że profesor nie przeanalizował i nie podważał koncepcji panteistycznych, jakby całą działalnością profesora była ta debata, czy też jakby w 20 minutowym wystąpieniu była taka możliwość. Odwołuje się on też oczywiście do paru prac profesora, jednak dość wątpliwe jest, że zna działalność profesora tak dokładnie jak sam profesor. Czy nie uczciwiej i kulturalniej by było, zamiast stwierdzać, że prof. Wojtysiak arbitralnie odrzuca sobie panteizm, zapytać go jakie argumenty ma przeciwko panteizmowi? Kwestię kultury debatowania pozostawiam do samodzielnej oceny.
Prof. Wojtysiak w skrócie odniósł się do monizmu zarzucając, że gdyby go przyjąć, to nasza indywidualność byłaby pozorem i jest to bardzo kontrintuicyjne. Odpowiedź pana Fjałkowskiego na to już nużąca i przewidywalna, „no i co z tego, że jest kontrintuicyjne, nie wiemy tego (jak jest na pewno)”, co oczywiście jest słuszne. Co więcej pan Karol dodał tutaj jeszcze przykład buddyzmu, jako systemu, gdzie utrzymywane jest stanowisko o pozorności wielości, co doceniam, dając kolejny punkcik. Drugim zarzutem prof. Wojtysiaka przeciwko monizmowi było to, że nie sprzyja on nauce. Fjałkowski zaś twierdzi, że niesprzyjanie monizmu nauce jest jedynie rzekome i pyta o przykład. I to już mocno skrytykuję tutaj i żałuję, że profesor nie podał oczywistego przykładu jakim są przecież Indie właśnie! Ale też Chiny, gdzie jeśli już to rozwijała się to technika, a nie nauka. Co więcej, Islam, który też odwołuje do transcendencji i wielości u swoich początków kwitł kulturowo i naukowo. Mamy zatem dwa przykłady braku rozwoju naukowego w ramach  monizmu (Indie, Chiny) i dwa rozwoju w kulturze uznawającej transcendencję (islam i chrześcijaństwo). Pan Fjałkowski za to sugeruje, że Arystotelesowski pluralizm ontologiczny zahamował rozwój nauk na 2000 lat! Warto zauważyć, że przez te 2000 lat od Arystotelesa były też inne wydarzenia przeszkadzające nauce jak choćby upadek Rzymu, czy wędrówka ludów z Azji do Europy? Nie będę przeciwko tezie o zatrzymaniu nauki przez Arystotelesa wytaczał jakichś cięższych dział, wspomnę jedynie, że jest ona wysoce kontrowersyjna i ja się z nią nie zgadzam, a poza tym to przecież „i tak nic nie wiemy na pewno”.
Następnie pan Fjałkowski twierdzi, że nie mamy żadnych przesłanek, aby intuicję racji przenosić na wszystkie poziomy rzeczywistości. Zdaje mi się, że już na to odpowiedziałem zarówno podając przykład teorii Einsteina, z jego zweryfikowanymi przewidywaniami kosmologicznymi jak i odwołując się do Charlesa Peirce, zdaniem którego, aby kwestionować coś, co jest powszechnie uznawane i z sukcesami wykorzystywane (racja dostateczna), również to kwestionowanie trzeba solidnie uzasadnić – poza powiedzeniem, no nie wiemy na pewno, często się myliliśmy w różnych  sprawach.
Dalej pan Fjałkowski prezentuje swoją próbę wyjaśnienia świata na zasadzie intuicji, że choć rzeczy powstają i nikną, to świat jako taki zawsze jest – bo to obserwujemy. Być może zatem zawsze i na zmianę, co najmniej jedna część świata istnieje z konieczności. Choć są to dla pana Karola jedynie igraszki słowne, jak później to nazwał, to proszę zwrócić uwagę, że intuicję pan Fjałkowski wyciągnął tutaj z powszedniego doświadczenia zmysłowego – z empirii. (W tej wypowiedzi w ogóle troszkę miesza on pojęcia moim zdaniem). Na moje oko nie jest to ten typ intuicji, którą posługuje się profesor Wojtysiak. Samą nieempirycznością pewnych intuicji, w tym intuicji, które stosuje w argumentacji profesor, omówię odnosząc się do skrajnego empiryzmu w dalszej części tekstu.
Pan Fjałkowski zwraca również uwagę, że aby prof. Wojtysiak mógł w ogóle zacząć rozważać transcendencję (teizm), powinien najpierw ostatecznie obalić monizm (panteizm). Skąd jednak takie założenie, czemu nie na odwrót? Oczywiście zasadne by to było, gdyby prof. Wojtysiak twierdził, że ma 100% dowód, który wszystkich przekona, ale tak nie jest. Wskazuje on zaś na różne problemy monizmu, które jego zdaniem czynią go wysoce nieprawdopodobnym.
 
Skrajny empiryzm i scjentyzm obalony
 
W jednym ze swoich artykułów prof. Wojtysiak stwierdził, że aby w ogóle móc zacząć rozważać dowody za istnieniem Boga należy najpierw zauważyć/uznać, że poznanie/umysł człowieka może wykraczać poza: (1) skrajny empiryzm, (2), skrajny scjentyzm, oraz (3) naturalizm. W ostatnim pytaniu, które pan Fjałkowski zadał profesorowi znalazła się prośba o uzasadnienie owego twierdzenia, tym samym podważenie skrajnego empiryzmu, scjentyzmu i naturalizmu. Choć moim zdaniem profesor Wojtysiak na debacie całkiem zasadnie podważał owe kierunki myślenia, chciałem jednak wtrącić do tego swoje trzy grosze.
Zaczynając od skrajnego empiryzmu, należy najpierw podzielić empiryzm na dwa stanowiska. Empiryzm genetyczny wnosi, że wszelkie poznanie, pojęcia, sądy itp. wywodzą się w całości z doświadczenia empirycznego. Przed doświadczeniem zaś człowiek jest tabula rasa – niezapisaną tablicą. Empiryzm genetyczny jest zatem opisowy, mówi jak jest. Empiryzm metodologiczny zaś wnosi, że nawet jeśli są jakieś elementy w naszym poznaniu, niepochodzące z doświadczenia, to wszystkie twierdzenia, które stawiamy powinny mieć oparcie/potwierdzenie w doświadczeniu. Empiryzm metodologicznyjest zatem normatywny, mówi jak być powinno. Oba empiryzmy w swej skrajnej formie, a zatem z dużymi kwantyfikatorami (w całości, wszystkie), są moim zdaniem bardzo łatwe do obalenia.
Otóż pomyślmy o zjawisku halucynacji. Halucynacje to, z definicji, doświadczenia (empiria), którym z jakichś powodów nie dajemy wiary, nie uznajemy je za obraz czegoś rzeczywistego. Warto zastanowić się na jakiej podstawie nie uznajemy halucynacji? Czy jedynie przez jakieś inne doświadczenie? Jeśli nie uznajemy halucynacji jedynie dlatego, że są niezgodne z tym, co wcześniej obserwowaliśmy to pojawia się pytanie: dlaczego uważamy, że doświadczenie teraz (halucynacje) miałoby być zgodne z doświadczeniami wcześniej? Moim zdaniem odpowiedź na to nie da się zaczerpnąć z doświadczenia, a odpowiedzią jest: z powodu intuicji jednorodności/powtarzalności przyrody! Można jeszcze powiedzieć, że halucynacje rozpoznaje się w ten sposób, że doświadcza się czegoś innego, co osoba obok. Jednak znów pojawia się pytanie, czy to z doświadczenia wiemy, że należy doświadczać tego samego, co osoba obok? Może przyroda jest w rzeczywistości dla każdego inna? Oczywiście można jeszcze  dopowiedzieć, że intuicja stałości przyrody i tego, że jest ona dla każdego taka sama, bierze się stąd, że jako dzieci wciąż obserwowaliśmy jednorodność przyrody, więc potem uznajemy, że też powinna być jednorodna. Jednak czemu przyroda przez 40 lat nie może zachowywać się tak samo, aby raz zachować się inaczej? Gdyby zatem wszelkie nasze poznanie wywodziło się z empirii nie byłoby nawet możliwości postulowania takiego zjawiska jak halucynacja. Mój argument odnosi się głównie do empiryzmu genetycznego, ale również po trochu do metodologicznego, jeśli uważamy, że należy uznawać halucynacje za pozory.
Przeciwko empiryzmowi metodologicznemu mam jednak jeszcze wiele kontrargumentów. Między innymi przykład kawałka wosku, którym posługiwał się zarówno św. Augustyn jak i Kartezjusz. Otóż gdy kawałek wosku w różnych temperaturach zmienia zarówno swój kolor, konsystencje jak i kształt, jedyne co pozostaje mu stałe to rozciągłość, sam fakt zajmowania przestrzeni. Przykładem kawałka wosku Kartezjusz argumentował, że tylko rozciągłość rzeczywiście istnieje, zaś reszta własności jest jedynie pochodną rozciągłości. W jakimś stopniu owe twierdzenie przyczyniło się do powstania nauk przyrodniczych. Kolejny raz warto się jednak zastanowić, na jakiej podstawie odrzucamy tę część naszego doświadczenia, która mówi o zmienności rzeczy? Czy na podstawie innego doświadczenia, czy może jednak na podstawie intuicji stałości fundamentalnych elementów rzeczywistości? Moim zdaniem to drugie. O powstaniu i rozwoju współczesnych nauk dzięki odrzucaniu skrajnego empiryzmu metodologicznego świadczą jeszcze dobitnie następujące wypowiedzi Galileusza:
 

Przeczytaj jeszcze:   Ostatni bastion ateisty

„Same zmysły bez pomocy rozumu nie mogą nam dostarczyć prawdziwego rozpoznania natury. Do uzyskania takiego prawdziwego rozpoznania potrzeba innego zmysłu, wspomaganego rozsądkiem (…) Lepiej więc, nie przywiązując znaczenia do pozorów [empirycznych], co do których wszyscy jesteśmy zgodni, przy pomocy rozumu znaleźć potwierdzenie ich słuszności, bądź wykryć ich błędy” [Galileusz: Dialog o dwu najważniejszych… s. 255-256, na podstawie: Feyerabend,  1996, s. 66]

Obalenie skrajnego scjentyzmu jest moim zdaniem jest znacznie szybsze, gdyż scjentyzm jest znacznie bardziej absurdalnym stanowiskiem. Otóż twierdzenie scjentyzmu można przedstawić jako tezę: „prawda istnieje jedynie w naukach”, przy czym często chodzi jedynie o nauki przyrodnicze, czy też „sensowne zdania są wypowiadane jedynie w obrębie nauk”. Jak łatwo zauważyć owe tezy scjentyzmu nie są naukowe, a zatem zgodnie ze scjentyzmem(!) nie są ani prawdziwe, ani sensownie wypowiedziane. Poza tym jak ukazuje współczesna filozofia nauki, wcale nie jest łatwo określić gdzie zaczyna się nauka, a gdzie się kończy. Różne teorie tworzone przez naukowców mają różny stopień uzasadnienia, od bardzo uzasadnionych, bo zupełnie nieuzasadnione, przy czym większość z nich, jeśli nie wszystkie, mają tzw. trudności, a zatem występują zjawiska, które w jakimś sensie podważają dane teorie [por. Feyeraend, 1996]. Co więcej, wraz z biegiem historii zmienia się zakres tego, co naukowe, oraz zmieniają się same metody akceptowalne w nauce [por. Kuhn, 1968]. Newton nie był fizykiem, a filozofem przyrody (z gr. physis –  przyroda)!  Współcześnie zaś w fizyce tworzy się przykładowo teorie strun, czy teorie wieloświata, które zdają się być nieempiryczne, bazując na czystej matematyce. Pod koniec XIX wieku psychologię postrzegano jeszcze jako dziedzinę filozofii (a nie odrębną naukę), podobnie jak prakseologię, która też nauką stała się stosunkowo niedawno.
Co do naturalizmu zaś, to moim zdaniem jest to bardzo wieloznaczne pojęcie, przez co jest to bardzo szeroka kategoria. Za punkt wspólny naturalistów widzę ogłoszenie z góry jakich wniosków nie należy uznawać. Jeśli we wniosku jakiegoś rozumowania pojawi się coś na kształt transcendentnej osoby, to jest to nieuznawalne dla naturalizmu z powodu jego założeń. Naturalizm jednak można oczywiście rozumieć na wiele innych sposobów, czego pełne omówienie wykracza poza ramy tego komentarza.
Pod koniec debaty pan Fjałkowski usiłował jeszcze porównać intuicję racji dostatecznej z intuicją konieczności projektanta ze słynnego argumentu Paley’a z inteligentnego projektu. Nie jest to moim zdaniem zasadna analogia, gdyż intuicja racji nie wynika z empirii, na co wskazywałem wcześniej. Jedynie intuicja przygodności świata jest nieco bardziej empiryczna, ale też nie w takim stopniu jak w kwestii projektu. Explicite tutaj pan Fjałkowski twierdzi, że wg niego intuicje z życia codziennego nie można przenosić na mniej dostępne obszary. Po raz kolejny zatem wspomnę o różnicy między intuicją jako wydaje mi się i intuicją jako wiedzą a priori (przed doświadczeniem), która pozwala nam odróżniać halucynacje od nie halucynacji. Po raz trzeci też odwołam się do pozytywnie zweryfikowanych eksperymentów Einsteina, choć nie jest to jedyny przykład i z historii nauki, zwłaszcza matematycznych struktur, które wymyślone tak sobie okazywały się później odzwierciedlać empirię, mógłbym jeszcze parę innych wymienić – a jestem  jedynie amatorem historii nauki. Pokazuje to, że jednak czasem można przenosić nasze nieempiryczne intuicje na dalekie obszary z dość satysfakcjonującymi skutkami.
Żeby nie być gołosłownym dorzucę też uwagę krytyczną w związku ze stanowiskiem prof. Wojtysiaka. Otóż atrybut dobroci Boga najczęściej jest wyprowadzany z pojęcia Jego doskonałości, a właśnie z tym pojęciem mam osobiście problem. Prof. Wojtysiak na początku mówił, że „ponieważ Bóg jest konieczny, to jest samowystarczalny, a zatem doskonały”. Czy jednak to jest ta sama doskonałość, o której mówimy myśląc o dobru? Co w ogóle znaczy doskonałość? Pojęcie doskonałości rozumiem na wskroś kontekstowo, podobnie jak pisał o tym Galileusz:
„Myślę raczej, że każda [figura geometryczna] jest starożytna i doskonała, lub raczej, że żadna nie jest sama przez się ani doskonała, ani niedoskonała, ani szlachetna, ani nieszlachetna, natomiast gdy chodzi o budowanie murów, to figura prostokątna jest doskonalsza od sferycznej, gdy zaś chodzi o toczenie pojazdu, to koło lepsze jest od trójkąta.” [Tatarkiewicz, 2003, s. 45] Przyznam, że póki co blisko mi do rozumienia pojęcia doskonałości zgodnie z zacytowanym fragmentem. Zdaję sobie jednak sprawę, że zapewne filozofowie, którzy zajmują się pojęciem doskonałości odczuwają je i rozumieją na inny sposób niż ja, niestety nie dane mi było odczuć jeszcze tego sposobu. Mam jednak doświadczenie z innymi pojęciami, które wcześniej brzmiały dla mnie pospolicie, a dopiero po zagłębieniu się w nie w związku z jakąś książką, czy historyjką zacząłem je zupełnie inaczej odczuwać i przez to dopiero rozumieć zgodnie z intencją, w niektórych argumentacjach. Miałem tak m. in. z pojęciem INTELIGIBILNOŚCI świata. Co również istotne, nie umiałbym napisać tekstu, ani wygłosić przemowy, po której każdy odczułby (i zrozumiał) to pojęcie tak jak je obecnie rozumiem i tak jak jest rozumiane podczas zachwytów na inteligibilnością świata. Dopiero w rozmowie na żywo z możliwością interakcji wydaje mi się, że miałbym szanse je jakkolwiek oddać. Jednocześnie fakt inteligibilności świata jest dla mnie mocnym argumentem przeciwko naturalizmowi.
To koniec trzeciej części mojego komentarza, jednocześnie wszystkie główne tezy z debaty zostały przeze mnie omówione. W czwartej części odniosę się krótko do odpowiedzi na pytania z publiczności, przemów końcowych oraz podsumuję jeszcze całość debaty, stanowisko pana Fjałkowskiego oraz moje komentarze.
W odpowiedzi na jedno z pytań pan Fjałkowski przyznaje, że nie ma „poczucia”, że przytomnieje wraz z odrzuceniem teizmu i przyjęciem nihilizmu, bo nie ma możliwości porównywania jak blisko rzeczywistości są jego poglądy. Wydaje mi się jednak, że tutaj nie zrozumiał on pytania lub uważa, że tego typu poczucie „przytomnienia” należy rozumieć jako coś, co może wynikać tylko gdy wiemy na pewno, że posiadamy jakąś prawdę, czy coś bliskiego prawdzie, pogląd bliski rzeczywistości. Oczywiście nie znając rzeczywistości nie możemy porównać, czy posiadany przez nas pogląd jest jej bliski (jest to jeden ze starych i typowych problemów sceptycyzmu). Osobiście jednak poczucie „przytomności” poglądów, czy to ateistycznych, czy teistycznych, czy nihilistycznych postrzegam jako coś wynikającego również z intuicji właśnie, tym razem w szerokim rozumieniu tego słowa. Wydaje mi się, że często jest tak, że ateiści odczuwają swe poglądy jako bardziej „przytomne”, głównie na zasadzie przyzwyczajenia do codziennych zjawisk empirycznych i na zasadzie wizji nauki z końca XIX wieku, w którym miała ona wyjaśniać niemal wszystko będąc zamkniętym systemem.  Wszystko co wychodzi poza codzienne zjawiska, czy zjawiska badane naukowo odczuwają oni jako „nieprzytomne”. Ponadto wielu ateistów, którzy interesują się filozofią w jakimś stopniu mogą odczuwać ateizm jako przytomny ze względu na paradoksy i różne problemy, które pojawiają w związku z teizmem.
Zaś większa przytomność teistycznego poglądu dla teistów może wynikać dla jakiejś podgrupy (1)  z przyzwyczajenia, tradycji, nie zajmowania się paradoksami itp., ale też dla dla innych, może bardziej filozofujących  teistów ze zdawania sobie sprawy, że (2a) w każdym konstruowanym systemie świata (nie tylko teistycznych) występują różne trudności (także w naturaliźme o czym tutaj wspomina jego obrońca), oraz (2b) że:
„Teza 6.371 U podstaw nowożytnego poglądu na świat leży złudzenie, że tzw. prawa przyrody są wyjaśnieniem jej zjawisk.
Teza 6.372 Tak więc nowożytni zatrzymują się na prawach przyrody jako na czymś nietykalnym, podobnie jak starożytni na Bogu i Losie. I jedni, i drudzy mają tu rację, i nie mają. Starożytni widzieli to co prawda o tyle jaśniej, że uznawali wyraźny kres, podczas gdy systemy nowsze stwarzają pozór, iż wszystko zostało wyjaśnione.” [Wittgenstein, , 1997, s. 79] Następnie jeden z pytających odniósł się do negowania przez pana Fjałkowskiego pojęcia „przyczynowości”, pytając jak bez niej wyjaśni codzienne i skuteczne funkcjonowanie ludzi, nauki, społeczeństw itp. Pan Karol odpowiedział na to, że ciężar dowodu nie leży jego stronie, gdy jedynie odrzuca czyjeś przekonania. Odrzucając kategorię przyczynowości zatem nie musi konstruować alternatywnych wyjaśnień dla postrzeganego przez nas funkcjonowania świata. Oczywiście można przyjąć taką strategię, ocena tego jest kwestią normatywną, a więc empirycznie się tego nie rozstrzygnie. Warto jednak zwrócić uwagę, że nauka tak nie działa. Nawet gdy pojawiają się mocne argumenty podważające daną teorię, to nie odrzuca się jej dopóki nie zostanie skonstruowana jakaś rozsądna alternatywa. Dzieje się tak głównie dlatego, że po (1) argument obalający może się w przyszłości okazać nieobalający, a po (2) delikatne modyfikacje rzekomo obalonej teorii, lub jej rozwinięcie może prowadzić do rozwiązania problemu zawartego w argumencie. Ukażę to na dwóch przykładach z historii nauki. Po pierwsze, precesja (ruch) peryhelium Merkurego, niezgodna z przewidywaniami fizyki Newtona, była zaobserwowana astronomicznie na długo przez teorią względności Einsteina, mimo to nie odrzucono od razu fizyki Newtona, z powodu braku dla niej rozsądnej alternatywy. Co więcej, okazuje się też, że „uwzględnienie spłaszczenia Słońca pozwoliłoby na klasyczne (Newtonowskie) wyjaśnienie precesji peryhelium Merkurego” [Feyerabend, 1996, s. 58]. Kolejnym przykładem jest odkrycie neutrin. Otóż w pierwszej połowie XX wieku z obserwacji wynikało, że rozpad neutronów łamie (obala) zasadę zachowania energii, gdyż do tej reakcji więcej wkładano energii niż z niej otrzymywano. Jednak nie odrzucono tej zasady, a w zamian za to założono ad hoc, że w tym rozpadzie powstają jeszcze trudno wykrywalne cząstki, mianowicie neutrina. Dopiero po niemal 30 latach nastąpiło odkrycie innych zjawisk, które w jakimś stopniu utwierdzają w przekonaniu o istnieniu neutrin. Oczywiście trzeba też przyznać, że sama krytyka, nawet bez alternatyw, również coś daje – ukazuje potencjalne wady danego pojęcia, teorii i tym podobnych. Natomiast to czy ktoś krytykuje konstruktywnie, czy tylko destruktywnie to już wybór danej osoby i zależy od jej świadomym bądź nieświadomych celów.
 
Mowa końcowa, kwestia uzasadniania przesłanek ciąg dalszy
 
Przechodząc już do mowy końcowej pana Fjałkowskiego błędnie twierdzi on, że aby uznać argument profesora Wojtysiaka należy przyjąć nieskończoność jakichś dziwnych założeń, jedynie na podstawie intuicji. Jest to błędne dlatego, że (1) prof. Wojtysiak nie wymaga przyjmowania nieskończoności założeń – na co później w odpowiedzi zwrócił uwagę, wymieniając je, a jest ich 5. Błędne jest również sugerowanie sposobem wypowiedzi jakiejś dziwności tych założeń/intuicji, gdyż większością z nich (jeśli nie wszystkimi) posługujemy się zarówno w potocznym jak i naukowym poznaniu implicite. Większość razy nie uświadamiamy tego sobie, nie wysławiamy tych intuicji (jak kwestia racji, na której opiera się w ogóle podjęcie wyjaśniania, a zatem rozpoczęcie jakiejkolwiek pracy naukowej). W filozofii właśnie często podaje się słownie lub próbuje się uchwycić słownie założenia nieraz dla kogoś tak oczywiste, że niewarte wypowiedzenia. Sam Betrand Russel potwierdza to mówiąc: „w filozofii rzecz polega na tym, by zacząć od czegoś tak prostego, że wydaje się niewarte wypowiedzenia”Umożliwia to jednak odbiorcom danej teorii filozoficznej łatwą weryfikację, czy uznają oni dane założenia. W naukach szczegółowych też występuje wiele tego rodzaju założeń, jednak nie są one zazwyczaj podawane. Dzieje się tak m. in. dlatego, że nauka to część filozofii, co do której znaczna część ludzi zgodziła się na jakąś metodę jej uprawiania, a każdy kto chce do niej dołączyć musi z automatu tę metodę uznać. Jest tam zatem mniej miejsca na dyskutowanie założeń. Przedstawiając zaś wyniki badań ludziom spoza danej dziedziny przyjmuje się, że każdy rozsądny człowiek również uznałby założenia danej metody, choć zapoznając się z nimi wcale tak nie musiałoby być.
Należy dodać, że sam pan Fjałkowski część z tych przesłanek też przyjmuje implicite poprzez swoje działanie, dla przykładu chociażby argumentując, że ludzie wymyślili Boga podaje wyjaśnienie (racje dostateczne), z czego to wymyślanie mogłoby wynikać – jego zdaniem z motywów egzystencjalnych i praktycznych. Jedynie gdy intuicje są one sformułowane słownie explicite, to na tym poziomie ich nie przyjmuje.
Ogólnie rzecz biorąc duża część mowy końcowej pana Karola to narzekanie na brak jednoznacznej rozstrzygalności w ludzkim poznaniu. (Fjałkowski twierdzi, że w poznaniu filozoficznym, ale jak dla mnie wszelkie rzetelnie prowadzone poznanie oznacza poznanie filozoficzne, a zatem w poznaniu w ogóle). Pyta on retorycznie, czy na taki rozwój w filozofii czekamy, gdy jedynie możemy określić, co wynika z danych przesłanek, a co wynika z innych. Warto tutaj zwrócić uwagę, że bez uznania przez większość rozmówców zasady niesprzeczności, oczywistej intuicyjnie!, nawet czegoś takiego nie bylibyśmy w stanie uczynić. W związku z tym pan Fjałkowski podkreśla, że pytanie o Boga w filozofii jest zapewne nierozstrzygalne, bo nie znamy kryteriów jego rozstrzygalności i nie wiemy, jak mielibyśmy się o nich dowiedzieć. Nie dopowiada jednak, że w takim ujęciu łącznie z kwestią Boga całe ludzkie poznanie nie prowadzi do jednoznacznych rozstrzygnięć. A wszelka „nauka jest zbiorem przesądów opartych na przyzwyczajeniach [– Hume]” [Grobler, 2006, s. 30]. Dokładnie tę kwestię – konieczność łańcucha nieskończonych uzasadnień – poruszyłem na początku pierwszej części komentarza przywołując tzw. Trylemat Agryppy. Pisał o tym też tymi samymi słowami Kazimierz Ajdukiewicz w popularnej książeczce „Zagadnienia i kierunki filozofii”:
„Sceptycy twierdzili, że o niczym nie możemy zdobyć uzasadnionej wiedzy. Aby taką wiedzę zdobyć trzeba ją uzasadnić jakąś metodą, czyli kierując się jakimś kryterium. (…) Aby się zaś przekonać, czy owo kryterium jest wiarygodne, trzeba by się znów posłużyć jakimś kryterium, które znów należałoby poddać krytycznemu rozpatrzeniu, zanim byśmy mogli mu zaufać itd. w nieskończoność” [Ajdukiewicz, 1983, s. 27].
Dalej Ajdukiewicz daje swoją odpowiedź podważającą owe rozumowanie sceptyckie. Kto jest tym zainteresowany polecam samemu przeczytać cytowaną książeczkę. To co chciałem tu ukazać, to fakt, że pan Fjałkowski nie mówi nic oryginalnego, a powtarzając tezy sceptyckie, wręcz posługuje się słownictwem wprost z książek, które o nich piszą. W niektórych momentach rzeczywiście uczciwie przyznaje, że neguje całą wiedzę i możliwość poznawczą człowieka, w innych zaś odnosi się jedynie do kwestii Boga. Poza tym należy dodać, że teza o nierozstrzygalności żadnych problemów, jak każda konsekwentna teza sceptycka, jest wewnętrznie sprzeczna, gdyż ktoś w niej rozstrzygnął, że nic się nie da rozstrzygnąć.
Kontynuując domaganie się jednoznacznych i rozstrzygających dowodów za istnieniem Boga, pan Fjałkowski zauważa, że idee o mocnych konsekwencjach dla życia ludzi powinny być poparte mocnymi argumentami. I znów tutaj mam uwagi do dwóch kwestii. Po pierwsze (1) ocena „mocności” argumentów zależy od przyjętych kryteriów, co jest dla kogo mocne. Dla niektórych  istnienie samoświadomości jest samooczywiste i udowodnione najmocniej jak się da, a dla innych własna świadomość jest iluzją, co ukazałem w części 2. komentarza. Po drugie (2) są to znów żale ogólnie do rzeczywistości, nie tylko do zagadnień religijnych. Wszak codzienne życie wymaga nieraz ważnych decyzji, wypisanie się z życia – samobójstwo, czy chowanie się w domu, też są decyzjami. Podobnie ateizm, nihilizm też są decyzjami religijnymi z mocnymi konsekwencjami ich przyjęcia. Jednocześnie nie wiadomo czym się kierować, bo nie ma ostatecznych rozstrzygnięć w niemal żadnej istotnej kwestii, a w każdej są spory i nic nie jest uzasadnioną wiedzą (zdaniem pyrrońskich nihilistów, którym jest pan Karol).
Po zanegowaniu możliwości wiedzy uzasadnionej pan Fjałkowski twierdzi, że jego przesłanki przemawiające za tym, że Bóg jest jedynie ludzkim wymysłem są łatwo dostępne w doświadczeniu, (a zatem są dobrze uzasadnione). No cóż… Po pierwsze (1) w ogóle nie dowodził, że Bóg jest jedynie ludzkim wymysłem, a tylko wskazywał na motywy wiary i przyznawał, że istnienie motywów nie wyklucza istnienia racji za tą wiarą. Po drugie (2)  aby jego przesłanki dowodziły, że Bóg pochodzi jedynie z ludzkich wymysłów, musiałby on dołożyć do nich właśnie m. in. przesłankę o wykluczaniu się motywów i racji (a sam temu zaprzeczył). Ponadto nawet brak istnienia racji do wiary w Boga nie oznacza, że jest on ludzkim wymysłem, bo jak ktoś słusznie zauważył w pytaniach, pojawienie się motywów do wiary w Boga można wyjaśnić zaszczepieniem ich przez Stwórcę w nas, abyśmy zaczęli Go, transcendentnego, szukać będąc w świecie doczesnym. Przesłanki pana Karola zatem przemawiałyby za tezą o nieistnieniu Boga poza ludzkimi wymysłami jedynie wtedy, gdyby dobrze uzasadnił naturalistyczne pochodzenie motywów wiary w Boga (takich jak potrzeba sensu, celu itp.). Tego typu wyjaśnienia oczywiście są tworzone, jednak jak pokazywałem  w części pierwszej, też jest to kwestia nierozstrzygnięta i zapewne nierozstrzygalna.
Pod koniec mowy podsumowującej pana Fjałkowskiego znów pojawił się problem, że wiemy o atrybutach Boga z definicji, który już komentowałem. Tak samo wiemy o atrybutach elektronów z definicji elektronu, którą stworzyliśmy na podstawie rozpoznania zjawisk wskazujących na te atrybuty. Atrybut Boga jakim jest przykładowo WIECZNOŚĆ jest rozpoznawana chociażby z twierdzenia, że „nic nie powstaje z niczego”. Twierdzenie to jest oczywiście pewną pierwotną intuicją i opiera się na niej nasze codziennej rozumowanie jak i cała nauka. Podobnie materialiści twierdzili niegdyś, że materia jest wieczna na zasadzie analogicznego rozumowania. Dlatego też profesor Wojtysiak mówił o przyjmowaniu tzw. minimalnego absolutu (przykładowo wiecznych praw, czy materii) przez przytłaczającą większość filozofów. W nawiązaniu do atrybutów z definicji jeszcze pan Karol podniósł problem, że Bóg nie jest w pełni i jednoznacznie określony. Nie wiemy wszak w pełni jaki jest i są różne możliwości odnośnie tego jaki jest rzeczywiście, a różni filozofowie-teiści proponują różne rozwiązania. Pomijając już kwestie, że nie wiemy o niczym w pełni jakie jest, łącznie z nami samymi, co przyznaje w tej samej debacie pan Fjałkowski, to posłużę się tutaj dobitnym przykładem znów z fizyki współczesnej. Otóż w związku z naturą korpuskularno-falową cząstek elementarnych powstają różne interpretacje, na podstawie różnych intuicji. Być może pełna zgoda co do interpretacji mechaniki kwantowej jest nieosiągalna, a zatem jest to zagadnienie nierozstrzygalne. Czy to oznacza że cząstki elementarne nie istnieją? No nie, to oznacza moim zdaniem, że leżą blisko fundamentalnego poziomu rzeczywistości, dlatego tyle z nimi problemów. Dla teistów Bóg zaś jest fundamentem rzeczywistości, nie dziwne więc jest dla nich zatem, że są w związku z Nim zagadnienia różnie rozwiązywane i trudne.
 
PODSUMOWANIE
 
Pod koniec debaty pan Fjałkowski przyznał, że z tym jego wyborem między wiarą i niewiarą to jest tak niemal 50%/50% i właściwie nie do końca wie w ogóle dlaczego akurat teraz „zawiało” go do niewiary. Wyjawił też, że w czasach gdy wierzył, bliski był mu fideizm, a zatem stanowisko, że wiara religijna jest bez (żadnego?) uzasadnienia i taka musi być, wszak nic nie ma uzasadnienia. Również będąc nihilistą jego głównym argumentem jest, że nic nie wiemy na pewno. I tutaj pewnie mamy coś wspólnego, wszak nazwałem się, trochę przekornie, sceptycznym chrześcijaninem. Zdaję sobie jednak sprawę, że konsekwentny i maksymalny sceptycyzm jest nie tylko wewnętrznie sprzeczny, ale i niemożliwy do stosowania w życiu. Jesteśmy skazani na wybór (nawet jeśli nie ma wolnej woli)! W związku z tym warto nie tylko poddawać się różnym wydarzeniom, negatywnym, czy pozytywnym emocjom, które przez nas przepływają i w jakimś stopniu kreują światopogląd, ale świadomie prowadzić dociekania (choć niedoskonałe) i na tej podstawie podejmować decyzje, odsiewać oczywiste fałsze, czy przyjmować nieraz pozorne paradoksy – inaczej się nie da, wszak każdy system filozoficzny ma jakieś trudności, o czym mówił prof. Woleński broniąc naturalizmu (link podany wyżej). Korzystając z frazeologii profesora Wojtysiaka, w filozofii (a zatem i w rzetelnie tworzonym światopoglądzie) niezależnie od tego jakie stanowiska się wybierze zawsze napotka się na szalenie trudne problemy. A całość cytowanej wcześniej wypowiedzi Russela brzmi: „w filozofii rzecz polega na tym, by zacząć od czegoś tak prostego, że wydaje się niewarte wypowiedzenia, a skończyć na czymś tak paradoksalnym, że nikt w to nie uwierzy.”
Wydaje się, że pan Fjałkowski nie chce jednak podjąć tego typu (żadnego typu) rzetelnych i spójnych dociekań, a jedynie wciąż ukazywać niedoskonałość w dociekaniach innych. Jednak robiąc to też musi przyjmować, i przyjmuje, wiele założeń, do których pewnie explicite by się nie przyznał. Przykładowo w twierdzeniach z pierwszego wystąpienia pana Karola o tym, że poważną wadą hipotezy Boga jest jej niefalsyfikowalność pobrzmiewa implicite założenie scjentyzmu właśnie. Zatem twierdzenie, że wszystko o czym można sensownie rozmawiać, jest naukowe, co jak ukazałem w części 3. jest wewnętrznie sprzeczne. Powiedziałbym w związku z tym, że swoje wystąpienie oparł o przezałożenia/przesłanki popularne w danej epoce (jak scjentyzm). Profesor Wojtysiak swoje wywody opierał zaś na przesłankach/założeniach mniej codziennych i oczywistych przez to, ale też bardziej filozoficznie opracowanych i moim zdaniem bardziej zasadnych – po wmyśleniu się w nie – na pewno bardziej niż scjentyzm!
Pan Fjałkowski, a propos nieswoich przesłanek i (przed)założeń domagał się uzasadnienia, jednocześnie samemu nie uznając z założenia żadnego kryterium, którym można by ocenić dane uzasadnienie (choćby określić prawdopodobieństwo danych tez). W takim sytuacji ciężko o racjonalną debatę ad rem, gdyż pojawia się problem z samą kwestią racjonalności. Wszak nie da się rozstrzygnąć, czy świat jest racjonalny, choćby częściowo, może tylko wydaje nam się, że jest. Jednak przyjęcie, że jest racjonalny daje wiele owoców, co  w jakimś stopniu potwierdza jego racjonalność, czym po raz drugim wracam do książki Moralność myślenia Hellera.
Mimo wszystko jednak muszę przyznać, że pan Fjałkowski stanowi dla mnie silne źródło skojarzeń polemicznych, dzięki czemu też mogę przedstawić swoje rozważania na różne tematy, za co jestem mu naprawdę bardzo wdzięczny.
Można mi zarzucić, że wciąż krytycznie odnosiłem się jedynie do jednej strony, nie zajmując się porządnie wywodami profesora Wojtysiaka. Jednak poza moim oczywistym nastawieniem światopoglądowym, z którego zdaję sobie sprawę i z którym każdy ma do czynienia, profesor Wojtysiak, w przeciwieństwie do pana Fjałkowskiego, jak na ironię, nie był tak pewny siebie! Jedyna krytyka ze strony profesora w kierunku oponenta to zwrócenie uwagi, że motywy nie wykluczają racji, z czym się zgadzam. Tymczasem pan Karol wydawał się, jak na nihilistę-sceptyka, bardzo przekonany odwołując się do przeróżnych zagadnień w swojej krytyce. Dlatego też w większości niniejszego tekstu jako sceptyk cyceroński – nie pyrroński, jakim określił się pan Fjałkowski – ukazałem po prostu wątłość, niedostateczność i fałsz w przedstawieniu wielu z tych zagadnień.
Źródła książkowe:
Grobler, A., 2006, Metodologia nauk, Kraków: Wydawnictwo Aureus, Wydawnictwo Znak .
Schnabel, U, 2015, Zmierzyć Wiarę, Warszawa: Wydawnictwo MUZA SA.
Chudnoff, E., 2013, Intuition, Oxford University Press.
Grobler, A., 2006, Metodologia nauk, Kraków: Wydawnictwo Aureus, Wydawnictwo Znak .
Heller, M., 2016, Moralność myślenia, Kraków: Copernicus Center Press
Heller, M., 2018, Elementy mechaniki kwantowej dla filozofów, Kraków: Copernicus Center Press
Hohol, M., Kwiatek, Ł., 2013, Matematyka: język przyrody i program wszechświata?
https://www.granicenauki.pl/matematyka-jezyk-przyrody-i-program-wszechswiata-25956?language=pl
Penrose, R., 2000, Nowy umysł cesarza, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN
Szutta, A., 2018, Intuicje moralne. O poznaniu dobra i zła, Lublin: Wydawnictwo Academicon
Ziemińska, R., 2013, Historia sceptycyzmu, Toruń: Fundacja na rzecz nauki polskiej
Feyerabend, P., 1996, Przeciw Metodzie, Wrocław: Wydawnictwo Siedmioróg
Kuhn, T., 1968, Struktura rewolucji naukowych, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Tatarkiewicz, W., 2003, Historia filozofii cz. 2, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN
Ajdukiewicz, K., 1983, Zagadnienia i kierunki filozofii, Warszawa: Wydawnictwo Czytelnik
Grobler, A., 2006, Metodologia nauk, Kraków: Wydawnictwo Aureus, Wydawnictwo Znak.
Heller, M., 2016, Moralność myślenia, Kraków: Copernicus Center Press
Wittgenstein, L., 1997, Traktat logiczno-filozoficzny, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN
Sceptyczny Chrześcijanin

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x