Cuda – rozdział z ksiązki Clive Staples Lewisa "Bóg na ławie oskarżonych"

Obserwuj wątek
( 0 Obserwujących )
X

Obserwuj wątek

E-mail : *

(Przełożyla Maria Mroszczak, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1993)

W moim życiu znałem tylko jedną osobę, która twierdziła. że widziała ducha. Była to kobieta. Ciekawą rzeczą jest, że tak samo nie wierzyła ona w nieśmiertelność duszy przed zobaczeniem ducha, jak nie wierzy w nią po jego zobaczeniu. Uważa, że była to halucynacja. Innymi słowy, zobaczyć nie znaczy uwierzyć. Jest to pierwsza rzecz, którą należy postawić jasno poruszając temat cudów. Nawet gdybyśmy doświadczyli najbardziej niezwykłych rzeczy, nie będziemy uważać ich za cudowne, jeżeli już wyznajemy filozofię, która wyklucza nadprzyrodzoność. Każde wydarzenie uznawane za cud jest ostatecznie doświadczeniem przeżytym za pośrednictwem zmysłów; a zmysły nie są nieomylne. Możemy zawsze powiedzieć, że byliśmy ofiarami złudzenia. Jeżeli nie wierzymy w nadprzyrodzoność, to tak właśnie będziemy zawsze mówić. Tak więc, czy rzeczywiście nastał koniec cudów, czy nie, z pewnością odnosi się wrażenie, że nastał ich koniec w Europie Zachodniej, od czasu, kiedy materializm stał się popularnym credo. Nie dajmy się tu zwieść. Jeżeli nastałby koniec świata dokładnie według całej scenerii Apokalipsy[1], jeżeli współczesny materializm zobaczyłby na własne oczy niebo zwinięte jak księgę [2] i wielki biały tron. [3] poczułby, że został wrzucony do ognistego jeziora, [4] to mógłby nigdy nie przestać uważać, tkwiąc w tym jeziorze, że to, czego doświadczył, jest iluzją, i mógłby szukać wyjaśnienia w psychoanalizie lub patologii mózgu. Doświadczenie, jako takie , nie dowodzi niczego. Jeżeli człowiek ma wątpliwości, czy coś się odbywa na jawie czy we śnie, żaden eksperyment nie rozwiąże mu tego problemu, ponieważ każdy eksperyment może sam być częścią snu. Doświadczenie dowodzi tego lub tamtego, lub niczego, w zależności od z góry powziętego nastawienia, z jakim do niego podchodzimy.
Fakt, że interpretacja doświadczenia zależy od z góry powziętego nastawienia, jest często używany jako argument przeciwko cudom. Mówi się, że nasi przodkowie przyjmujący nadprzyrodzoność za rzecz oczywistą i żądni cudów doparywali się ich w wydarzeniach, które cudami nie były. W pewnym sensie zgadzam się z tym. To znaczy, myślę, że tak samo jak nasze nastawienie nie pozwoliłoby nam dostrzec cudów, gdyby rzeczywiście one się wydarzyły, tak i nastawienie naszych przodków mogło prowadzić do wyobrażania sobie cudów tam, gdzie ich nie było. Na tej samej zasadzie zaślepiony mąż będzie uważał swoją żonę za wierną, podczas kiedy ona będzie go zdradzać, a podejrzliwy będzie sądził, że jego żona jest niewierna, wtedy kiedy akurat będzie wręcz odwrotnie; tymczasem kwestię jej rzeczywistej wierności należy stawiać, jeżeli w ogóle należy to robić, na zupełnie innej płaszczyźnie. Jest jednak coś, co często mówimy o naszych przodkach, a czego mówić nam nie wolno. Nie wolno nam mówić: „Oni wierzyli w cudy, ponieważ nie znali praw natury”. Jest to nonsens. Kiedy św. Józef odkrył, że jego oblubienica jest brzemienna, „zamierzał oddalić ją”. [5]
Na tyle znał się na biologii. Gdyby tak nie było, z pewnością nie uważałby ciąży za znak niewierności. Kiedy przyjął chrześcijańskie wyjaśnienie, uznał to za cud właśnie dlatego, że wystarczająco znał prawa natury, żeby wiedzieć, że w tym momencie zostały one zawieszone. Kiedy uczniowie zobaczyli Chrystusa kroczącego po wodzie, przerazili się: [6] nie baliby się, gdyby nie znali praw natury i nie wiedzieli, że był to wyjątek. Gdyby człowiek nie miał żadnego wyobrażenia na temat normalnego porządku w naturze, wtedy oczywiście nie mógłby dostrzegać odstępstw od tego porządku: tak samo, jak jakiś nieuk, który nie potrafi się połapać w normalnym metrum poematu, jest również nieświadomy wprowadzonych przez poetę odchyleń od niego. Nic nie jest cudowne, jeśli nie jest nienormalne, i nic nie jest nienormalne, dopóki nie zrozumiemy, co jest normą. Całkowita nieznajomość natury uniemożliwiałaby percypowanie zjawisk cudownych w takim samym stopniu, jak kompletna niewiara w nadprzyrodzoność, a może nawet w większym. Podczas gdy materialista musiałby przynajmniej znaleźć wyjaśnienie cudów, człowiek zupełnie nie znający praw natury po prostu by ich nie dostrzegł.
Aby doświadczyć cudu, trzeba rzeczywiście spełnić dwa warunki. Po pierwsze, musimy wierzyć w normalną stałość natury, co oznacza, że musimy uznawać regularność powtarzania się danych, dostarczanych nam przez nasze zmysły. Po drugie, musimy wierzyć w jakąś rzeczywistość poza naturą. Dopiero kiedy wierzymy w jedno i drugie, nigdy wcześniej, możemy trzeźwo podejść do różnych relacji utrzymujących, że nadnaturalna czy pozanaturalna rzeczywistość czasami wkraczała i zakłócała zmysłowe ramy przestrzeni i czasu stanowiące nasz „naturalny” świat. Samej wiary w taką nadprzyrodzoną rzeczywistość doświadczenie nie jest w stanie ani potwierdzić, ani jej zaprzeczyć. Dowody na jej istnienie są metafizyczne i dla mnie przekonujące. Zwracają one uwagę na fakt, że nawet żeby, myśleć i działać w świecie natury, musimy przyjąć, że istnieje coś poza nim, a nawet uznać, że częściowo do tego czegoś należymy. Po to, by myśleć, musimy domagać się dla naszego rozumowania ważności, która nie jest wiarygodna, jeżeli myśl jest tylko funkcją naszego mózgu, a nasze mózgi produktem ubocznym irracjonalnego procesu fizycznego. Po to, by czyny nasze były czymś więcej od zwykłego odruchu, musimy domagać się podobnej ważności dla naszych sądów o tym, co jest dobre, a co złe. W obu przypadkach dochodzimy do takich samych niepokojących wyników. Samo pojęcie natury jest pojęciem, do którego doszliśmy nie bawiąc się w słowa, przypisując samym sobie coś w rodzaju ,,nad”-przyrodzonego statusu.
Jeżeli szczerze staniemy na takim stanowisku, a potem zwrócimy się ku świadectwom, okaże się oczywiste, że wszędzie natrafimy na relacje o nadprzyrodzoności. Historia jest ich pełna – często natrafiamy na nie w dokumentach, które uznajemy w tych partiach, gdzie nie relacjonują cudów. Donoszą nierzadko o cudach cieszący się szacunkiem misjonarze. Cały Kościół Rzymskokatolicki mówi o ciągłym występowaniu cudów. Poufna rozmowa wydobywa prawie z każdego znajomego przynajmniej jeden epizod z jego życia, który jest, jak on by to nazwał, „dziwny” lub „podejrzany”. Niewątpliwie na większości opowiadań o cudach nie można polegać, ale to samo dotyczy, jak możemy się przekonać czytając gazety, większości opowiadań o wszelkich zdarzeniach. Każdą relację należy odbierać tak, jak na to zasługuje. Nie wolno jedynie wykluczać zjawisk nadprzyrodzonych jako niemożliwych do wytłumaczenia. Tak więc, można nie wierzyć w anioły z Mons [7], ponieważ nie można znaleźć wystarczającej liczby sensownych ludzi mówiących, że je widzieli. Jeżeli natomiast znalazłaby się wystarczająca ich liczba, byłoby, według mnie, niedorzecznością tłumaczyć ową historię zbiorową halucynacją. Znamy się przecież na tyle na psychologii, żeby wiedzieć, że spontaniczna jednomyślność w halucynacji jest wysoce nieprawdopodobna, a nie znamy się wystarczająco na nadprzyrodzoności, aby wiedzieć, że pojawienie się aniołów jest równie nieprawdopodobne. Teoretycznie biorąc mniej nieprawdopodobny jest wariant nadprzyrodzony. Kiedy Stary Testament podaje, że najazd Sennacheryba został powstrzymany przez anioły [8], a Herodot mówi, że zatrzymały go ogromne zastępy myszy, które przyszły i zjadły wszystkie cięciwy jego armii [9], człowiek bezstronny będzie po stronie wersji o aniołach. O ile na początku z góry nie przesądzimy całej tej sprawy, nie znajdziemy w zasadzie niczego nieprawdopodobnego w istnieniu aniołów lub też w przypisywanych im działaniach. Ale myszy, przecież one takich rzeczy nie robią!
Ogromna część tak obecnie rozpowszechnionego sceptycyzmu w odniesieniu do cudów Chrystusa Pana nie bierze się jednak z niewiary we wszelką rzeczywistość pozanaturalną. Wynika ona z dwóch stanowisk, które są godne szacunku, ale moim zdaniem błędne. Po pierwsze, ludzie współcześni czują prawie estetyczną niechęć do cudów. Przyznając, że Bóg może, wątpią, żeby chciał. To, żeby naruszał prawa, które sam nadal swojemu stworzeniu, wydaje się im arbitralnym i prymitywnym chwytem teatralnym, nadającym się tylko do wywierania wrażenia na dzikusach – jakimś prowincjonalizmem w gramatyce wszechświata. Po drugie, wielu ludzi myli prawa natury z prawami myślenia i wyobraża sobie, że ich odwrócenie lub zawieszenie byłoby terminologiczną sprzecznością – tak jakby wskrzeszenie umarłego było tym samym co twierdzenie, że dwa dodać dwa równa się pięć.
Całkiem niedawno znalazłem odpowiedź na zarzut pierwszy. Najpierw znalazłem ją u George’a Mac Donalda, a potem u św. Atanazego. Oto co mówi św. Atanazy w swoim dziełku O Wcieleniu: „Pan nasz przybrał ciało podobne do naszego i żył jako człowiek, po to, aby ci, którzy chcieli uznać Go w Jego zwierzchności i rządach nad całym wszechświatem, mogli uznać na podstawie Jego czynów, których dokonał tu na ziemi w swoim ludzkim ciele.że to, co zamieszkiwało w tym ciele, było Słowem Bożym!” Zgadza się to dokładnie z wyjaśnieniem samego Chrystusa na temat Jego cudów: „Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego” [10]. Mamy tu do czynienia, tak jak ja to rozumiem, mniej więcej z następującą doktryną.
Istnieje działalność Boga sprawowana w świecie stworzonym, powiedzmy sobie, całościowa działalność, której ludzie nie chcą rozpoznać. Cudy spełnione przez Boga wcielonego, który żył jako człowiek w Palestynie, dokonują dokładnie tych samych rzeczy co całościowa działalność, tyle że z inną szybkością i na mniejszą skalę. Jednym z ich głównych celów jest to, żeby ludzie zobaczywszy rzecz dokonaną przez indywidualną, osobową moc w małej skali mogli uznać, kiedy zobaczą tę samą rzecz w dużej skali, że moc stojąca za nią jest również osobową – i że w rzeczywistości chodzi tu o tę samą osobę, która żyła między nami dwa tysiące lat temu. Cudy są w rzeczywistości przepisywaniem drobnym pismem dokładnie tej samej historii, która jest pisana w całym świecie literami zbyt dużymi, by niektórzy z nas mogli je zobaczyć. Z tego dużego zapisu część jest już widoczna, część jest jeszcze nie rozwiązana. Innymi słowy, niektóre z cudów czynią lokalnie to, co Bóg już uczynił w skali uniwersalnej, inne czynią w wymiarze ograniczonym to, czego On powszechnie jeszcze nie uczynił, lecz czyni. W tym sensie, i z naszego ludzkiego punktu widzenia, niektóre są przypomnieniami, a inne proroctwami.
Bóg stwarza winorośl i uczy ją, by przez korzenie wciągała wodę do góry i żeby za pomocą słońca zamieniała wodę w sok, który sfermentuje i nabierze określonych jakości. W ten sposób co roku od czasów Noego po dziś dzień Bóg zamienia wodę w wino. Tego ludzie nie potrafią dostrzec. Albo jak poganie wiążą ten proces z jakimś określonym duchem, Bachusem czy Dionizosem, albo też jak współcześni przypisują rzeczywistą i ostateczną przyczynowość chemicznym i innym materialnym zjawiskom, które są wszystkim, czego nasz umysł może się w tym dopatrzyć. Lecz kiedy Chrystus w Kanie przemienia wodę w wino, zdejmuje zasłonę z całego tego procesu. [11] Jeżeli cud ten przekonuje nas jedynie o tym, że Chrystus jest Bogiem, to jego oddziaływanie na nas jest połowiczne: będzie ono pełne, jeżeli widząc winnice albo pijąc wino zawsze będziemy pamiętać, że to działa On, który był na przyjęciu weselnym w Kanie. Co roku Bóg zamienia małą ilość zboża w dużą; sieje się ziarno, ono się rozmnaża, a ludzie, zgodnie ze zwyczajem swojej epoki, mówią: „Oto Ceres, oto Adonis, oto Król Zboża”; lub też: „Oto prawa natury”. Nakarmienie pięciu tysięcy jest skondensowaną, przetransponowaną formą tego corocznego cudu [12]. Chleb nie powstaje tam z niczego. Nie jest zrobiony z kamieni, jak to na próżno diabeł proponował pewnego razu Chrystusowi Panu. [13] Mała ilość chleba jest zamieniona w dużą ilość chleba. Syn nie uczyni niczego, jeśli nie widzi, by czynił to Ojciec. Istnieje tu coś, co można nazwać rodzinnym stylem. Cudy uzdrawiania są podporządkowane tej samej zasadzie. Jest to czasem niezrozumiałe dla nas z powodu nieco magicznego punktu widzenia, jaki mamy w odniesieniu do zwykłego lekarstwa. Lekarze patrzą na to inaczej. Siła magiczna nie znajduje się w lekarstwie, lecz w ciele pacjenta. Rola lekarza polega na stymulowaniu naturalnych funkcji organizmu lub na usuwaniu przeszkód. W pewnym sensie, choć wygodniej jest nam mówić o uleczeniu rany, każda rana leczy się sama, żaden opatrunek nie spowoduje, że skóra zasklepi się nad raną na ciele zmarłego. Ta sama tajemnicza siła, którą nazywamy grawitacyjną, kiedy steruje planetami, i biochemiczną, kiedy leczy ciało, jest przyczyną sprawczą wszystkich wyzdrowień, a jeżeli Bóg istnieje, to ta siła; pośrednio lub bezpośrednio, należy do Niego. Wszyscy, którzy zostają wyleczeni, są wyleczeni przez Niego, uzdrowiciela od wewnątrz. Lecz raz zrobił On to w sposób widzialny; jako Człowiek spotykający się z człowiekiem. Tam, gdzie w ten sposób nie działa On od wewnątrz, organizm umiera. Stąd jeden Chrystusowy cud zniszczenia jest również w zgodzie z całościową działalnością Bożą. Jego cielesna ręką wyciągnięta w symbolicznym gniewie przeklęła pojedyncze drzewo figowe [14]; ale żadne inne drzewo nie obumarło tego roku w Palestynie ani innego roku, ani w innym kraju, ani nawet nigdy w przyszłości nie obumrze, jeśli On nie uczyni czegoś lub (jak lepiej powiedzieć) nie wstrzyma jakiegoś w stosunku do niego działania.
Kiedy karmił tysiące ludzi, rozmnożył zarówno chleb, jak i ryby. Zajrzyjcie do każdej zatoki i prawie każdej rzeki. To rojące się tam, tętniące bujne życie świadczy o tym, że On ciągle działa. Starożytni mieli boga zwanego Geniuszem – boga płodności zwierząt i ludzi, ducha przewodzącego ginekologii, embriologii lub małżeńskiemu łożu – „genialnemu łożu”, jak je od boga Geniusza [15] nazywali. Jak cudy z winem, chlebem i uzdrowieniami pokazały, kim jest naprawdę Bachus, kim Ceres, kim Apollo i że wszyscy oni są jednym, tak i to cudowne rozmnożenie ryb odsłania prawdziwego Geniusza. Z tym wszystkim stajemy teraz u progu cudu, który z jakiegoś powodu najbardziej razi uszy współczesnych. Mogę zrozumieć ludzi, którzy zaprzeczają wszelkim cudom w ogóle, ale co zrobić z tymi, którzy uznają niektóre cudy, lecz zaprzeczają Narodzeniu z Dziewicy? Może, mimo wszystkich ich słownych deklaracji co do praw natury, jest tylko jedno prawo natury, w które oni wierzą naprawdę. Czy też może uważają ten cud za wyraz deprecjacji stosunku seksualnego, który gwałtownie staje się jedyną czczoną rzeczą w świecie, który niczego nie czci? W rzeczywistości jest to cud o największej doniosłości. Jak odbywa się normalne poczęcie? Jaka rola przypada w nim ojcu? Mikroskopijna cząstka substancji z jego organizmu zapładnia kobietę: a z tą mikroskopijną cząstką przechodzi, być może, kolor jego włosów, zwisająca warga jego pradziadka i cała forma ludzka w całej swej złożoności obejmującej kości, wątrobę, muskulaturę, serce i członki ciała, oraz forma przedludzka, którą embrion w wielkim skrócie powtórzy w łonie matki. Każdy spermatozoid ma poza sobą całą historię; tak więc i niemała część przyszłości jest w nim zamknięta. W taki sposób Bóg normalnie tworzy człowieka – jest to proces trwający wieki, zaczyna się od stworzenia samej materii i zawęża się do jednej sekundy i do jednej cząstki w chwili poczęcia. I znowu ludzie będą mylnie uważać, że zmysłowe odczucia, które ten twórczy akt wyzwala, stanowią sam ten akt, albo też będą go przypisywać jakiejś skończonej istocie, takiej jak Geniusz. Dlatego też pewnego razu Bóg czyni to bezpośrednio, natychmiastowo; bez plemnika i bez tysiącleci organicznej historii rozciągającej się poza nim. Istniała oczywiście specjalna przyczyna. Tym razem stwarzał On nie po prostu jakiegoś człowieka, ale człowieka, który miał być Nim samym; jedynego prawdziwego Człowieka. Proces zapłodnienia przez konkretny plemnik niesie ze sobą przez wieki wiele niepożądanego osadu; życie, które otrzymujemy na tej normalnej drodze, jest skażone. Żeby uniknąć tego obciążenia, żeby dać człowieczeństwu nowy początek, spowodował On pewnego razu zwarcie w tym procesie. Istnieje pewne ordynarne, antyreligijne pismo, które jakiś anonimowy ofiarodawca przysyła mi co tydzień. W nim to niedawno znalazłem obelżywy zarzut, że my chrześcijanie wierzymy w Boga, który popełnił cudzołóstwo z żoną żydowskiego stolarza. Odpowiedź na to jest następująca: jeżeli ktoś określiłby działania Boże sprawiające brzemienność Maryi jako „cudzołóstwo”, to w tym sensie Bóg popełniałby cudzołóstwo z każdą kobietą, która kiedykolwiek miała dziecko. To bowiem, co uczynił raz bez ludzkiego ojca, czyni zawsze, nawet wtedy, kiedy używa ludzkiego ojca jako swojego narzędzia. Ludzki ojciec w normalnym poczęciu jest tylko nosicielem, czasem niechętnym nosicielem, zawsze ostatnim w długim szeregu nosicieli życia, które pochodzi od najwyższego życia. W ten oto sposób plugastwa, które nasi biedni, ogłupieni, szczerze oburzeni przeciwnicy ciskają w Tego, który jest święty, albo się Go nie czepiają, albo czepiając się zamieniają się w chwałę.
Tyle o cudach, które sprawiają w małej skali i szybko to, co dostrzegaliśmy już zapisane dużymi literami z boskiej powszechnej działalności. Lecz zanim przejdę do drugiej kategorii cudów, zapowiadających nie oglądane jeszcze rejony powszech­nego działania Boga, chciałbym zapobiec pewnemu nieporozumieniu. Proszę sobie nie wyobrażać, że staram się uczynić cuda mniej cudownymi. Nie dowodzę, że są one bardziej prawdopo­dobne przez to, że są mniej niepodobne do zdarzeń natural­nych; próbuję odpowiedzieć tym, którzy uważają je za arbitralne, teatralne, niegodne Boga, bezsensowne zakłócenia ogólnego porządku. Dla mnie pozostają w pełni cudami. Uczynić natychmiast z ziarnem, już nieżywym i upieczonym, to, co normalnie dzieje się powoli z żywym ziarnem, jest cudem tak samo wielkim jak zrobienie chleba z kamieni; cudem równie wielkim choć innego rodzaju. Na tym rzecz polega. Kiedy otwieram Owidiusza [16] czy braci Grimm, znajduję ten rodzaj cudów, które rzeczywiście byłyby arbitralne. Drzewa mówią, domy zamieniają się w drzewa, magiczne pierścionki wyczarowują w odludnych miejscach stoły bogato zastawione jedzeniem, statki stają się boginiami, a ludzie przemieniają się w węże, ptaki lub niedźwiedzie. Przyjemnie się to czyta, ale najmniejsze podejrzenie, że to naprawdę miało miejsce, zamieniłoby tę przyjemność w koszmar. Tego rodzaju cudów nie znajdujemy w Ewangeliach. Takie rzeczy, gdyby istniały, świadczyłaby o tym, że jakaś obca moc dokonała inwazji na naturę; w najmniejszym stopniu nie byłyby one dowodem na to, że była to ta sama moc, która stworzyła naturę i kieruje nią każdego dnia. Prawdziwe natomiast cudy wyrażają po prostu nie jakiegoś boga, ale Boga: tego, który jest poza naturą nie jako ktoś obcy, lecz jako jej monarcha. Cudy te ogłaszają nie tylko, że jakiś król odwiedził nasze miasto, lecz, że jest to ten Król, nasz Król.
Drugi rodzaj cudów, zgodnie z tym punktem widzenia, przepowiada to, czego Bóg jeszcze nie uczynił, lecz uczyni w powszechnej skali. Wskrzesił z umarłych jednego człowieka (człowieka, który był Nim samym), bo pewnego dnia wskrzesi wszystkich ludzi. Być może nie tylko ludzi, albowiem są wzmianki w Nowym Testamencie mówiące o tym, że całe stworzenie będzie w końcu uratowane przed zniszczeniem, przywrócone na chwałę i służbę stworzonej na nowo ludzkości. [17] Przemienienie Pańskie[18] i chodzenie po wodzie [19] są przebłyskami piękna i mocy nad wszelką materią, która należeć będzie do ludzi, kiedy zostaną oni prawdziwie obudzeni przez Boga. Zmartwychwstanie na pewno wymaga „odwrócenia” naturalnego procesu w tym sensie, że pociąga ono za sobą serię zmian przebiegających w przeciwnym kierunku niż te, które widzimy. W stanie śmierci materia, która była organiczna, stopniowo przeobraża się w kierunku wstecznym w nieorganiczną, by w końcu ulec rozproszeniu i, być może, posłużyć innym organizmom. Zmartwychwstanie byłoby odwrotnym procesem. Oczywiście nie polegałoby ono na przywróceniu każdemu człowiekowi tych samych atomów (w tej samej liczbie), które tworzyły jego pierwsze, czyli „naturalne” ciało. Po pierwsze, nie wystarczyłoby ich dla wszystkich, a po drugie ciało nawet w tym życiu będąc jedno i to samo ulegało powolnym skomplikowanym zamianom swoich aktualnych składników. Z całą natomiast pewnością zmartwychwstanie oznacza jakiś pęd materii w kierunku organizmu, odwrotnie do tego, co obserwujemy teraz. Oznacza to w rzeczywistości wyświetlanie wstecz filmu, który oglądaliśmy już wyświetlony normalnie. W tym sensie jest to odwrócenie natury. Oczywiście nasuwa się pytanie, czy takie odwrócenie jest koniecznie zaprzeczeniem. Czy mamy pewność, że film nie może być wyświetlany od tyłu?
Jednakże współczesna fizyka w pewnym sensie uczy, że film nigdy nie jest puszczony wstecz. Według współczesnych fizyków, wszechświat jest – jak już wiemy – w stadium „wyczerpywania się sprężyny”. Dezorganizacja i przypadek odgrywają coraz większą rolę. Przyjdzie czas nie nieskończenie odległy, kiedy świat wyczerpie się całkowicie lub też ulegnie całkowitej dezorganizacji, a nauka nie zna żadnej możliwości odwrotu od takiego stanu. Musiały istnieć czasy, nie nieskończenie odległe, w naszej przeszłości, kiedy wszechświat „został nakręcony”, chociaż nauka nie zna żadnego takiego procesu nakręcania. Rzecz w tym, że dla naszych przodków wszechświat był obrazem; dla współczesnych fizyków jest on opowieścią. Jeżeli wszechświat jest obrazem, to to wszystko albo się na nim ukazuje, albo nie ukazuje; jeżeli zaś nie ukazuje, to ponieważ jest to nieskończony obraz, można podejrzewać, że wszystkie te rzeczy są sprzeczne z naturą rzeczy. Opowieść natomiast jest czymś innym; zwłaszcza jeśli jest to opowieść niekompletna. Opowieść współczesnych fizyków można by streścić w następujących słowach: „Humpty-Dumpty spadał” [20]„. W ten sposób opowieść sama siebie określa jako niekompletną. Zanim Humpty-Dumpty spadł, musiał istnieć czas, kiedy siedział na murze; musi istnieć czas po tym, jak dotknął ziemi. Jest całkowitą prawdą, że nauka nie zna żadnych środków, które są w stanie złożyć go z powrotem, po tym jak dosięgną! ziemi i połamał się. Nie zna również środków, za pomocą których mógł być najpierw wsadzony na ten mur. Nikt od niej tego nie oczekuje. Cała nauka opiera się na obserwacji: wszystkie nasze obserwacje są dokonywane podczas spadania Humpty-Dumpty, dlatego że urodziliśmy się już po tym, jak utracił swoje miejsce na murze, i wymrzemy na długo, zanim dotrze on do ziemi. Jednakże wyciągnięcie wniosku na podstawie obserwacji poczynionych w czasie, kiedy zegarowi zużywa się nakręcenie, że niewyobrażalne owo nakręcenie, które musiało poprzedzić ten proces, nie może nastąpić, kiedy on się skończy, jest najzwyklejszym dogmatyzmem. Z samej istoty zauważalnych obecnie w materii praw degradacji i dezorganizacji nie mogą być one ostateczną i odwieczną naturą rzeczy. Gdyby nią były, nie miałoby co podlegać degradacji i dezorganizacji. Humpty-Dumpty nie może spadać z muru, który nigdy nie istniał.
Oczywiście, wydarzenie, które znajduje się poza spadaniem, czyli tym procesem dezintegracji, który znamy jako naturę, jest niewyobrażalne. Jeżeli cokolwiek z doniesień o ukazywaniu się Chrystusa Pana po Jego zmartwychwstaniu jest jasne, to to, że zmartwychwstałe ciało różniło się bardzo od ciała, które umarło, i że żyje ono w warunkach zupełnie innych od naturalnego życia. Często bywa ono nie rozpoznawane przez oglądających [21] i nie jest związane z przestrzenią w ten sam sposób co nasze ciała. Nagłe pojawiania się i znikania [22] przywodzą na myśl ducha z ludowych podań; jednakże Chrystus stanowczo podkreśla, że nie jest jedynie duchem i podejmuje kroki, żeby pokazać, iż zmartwychwstałe ciało ciągle może spełniać funkcje biologiczne, takie jak jedzenie. [23] Zakłopotanie nasze wypływa z przypuszczenia, że znaleźć się poza tym, co nazywamy naturą – poza trzema wymiarami i pięcioma wysoce wyspecjalizowanymi i ograniczonymi zmysłami – znaczy znaleźć się od razu w świecie czysto negatywnej duchowości, w świecie, gdzie nie odgrywa roli jakiegokolwiek rodzaju przestrzeń i żaden ze zmysłów. Nie widzę podstaw, żeby tak uważać. Po to, by wytłumaczyć chociażby istotę atomu, Schrödinger potrzebuje siedmiu wymiarów; jeżeli dane nam będą nowe zmysły, być może odkryjemy jakąś nową naturę. Być może po drodze do przepastnej głębi czystego ducha istnieją natury piętrzące się jedna na drugiej, każda nadprzyrodzona w stosunku do tej pod nią. Znaleźć się w tej przepastnej głębi, po prawicy Ojca, nie musi oznaczać nieobecności w którejkolwiek z tych natur – może nawet oznaczać jeszcze bardziej dynamiczną obecność na wszystkich poziomach. Dlatego uważam za bardzo pochopne twierdzenie, że opowieść o Wniebowstąpieniu jest zwykłą alegorią. Zdając sobie sprawę z tego, że brzmi ona jak twór ludzi, którzy wyobrażali sobie absolutne „w górze” i „w dole”, i Niebo umiejscowione w przestworzach niebieskich. Jednakże twierdzić coś podobnego, byłoby to mimo wszystko to samo, co powiedzieć: „Założywszy, że opowieść jest zmyślona, moglibyśmy w ten sposób wyjaśnić, jak powstała”. Nie zakładając nic takiego stwierdzamy, że „poruszamy się w światach odrealnionych” [24], bez prawdopodobieństwa, czy nieprawdopodobieństwa, by wskazana nam miała być droga. Jeżeli bowiem opowieść ta jest prawdziwa, to jakaś istota ciągle jeszcze w jakiś sposób, aczkolwiek nie w nasz, cielesna wycofała się, zgodnie z własną wolą z Natury, prezentowanej przez nasze trzy wymiary i pięć zmysłów, niekoniecznie w świat bezzmysłowy i bezwymiarowy, ale być może w świat lub światy – czy przenikając je – ponadzmysłowe i ponadprzestrzenne. Mógł on chcieć zrobić to stopniowo. Kto, na miły Bóg, wie, co mogli widzieć świadkowie? Jeżeli mówią, że widzieli chwilowy ruch w kierunku pionowym, potem niewyraźną bryłę, następnie nic – kto może stwierdzić, że jest to nieprawdopodobne?
Mój czas dobiega końca, a muszę jeszcze bardzo krótko zająć się drugą kategorią ludzi, jak to obiecałem: są to ci, którzy mylą prawa natury z prawami myślenia i dlatego też uważają, że każde odejście od nich jest wewnętrzną sprzecznością, jak kwadratura koła czy dwa dodać dwa równające się pięciu. Myśleć w ten sposób, znaczy wyobrażać sobie, że normalne procesy natury są jasne dla rozumu i że jesteśmy w stanie powiedzieć, dlaczego natura zachowuje się tak, jak się zachowuje. Jeżeli bowiem nie wiemy, dlaczego jakaś rzecz jest taka, jaka jest, to oczywiście nie możemy też znać żadnych racji, dlaczego nie miałoby być inaczej. W istocie aktualny obraz natury jest całkowicie nie wyjaśniony. Nie chcę przez to powiedzieć, że nauka jeszcze go nie wyjaśniła, lecz będzie mogła zrobić to w przyszłości. Twierdzę, że sam charakter wyjaśniania czyni niemożliwym wytłumaczenie nawet tego, dlaczego materia ma takie, a nie inne właściwości. Wyjaśnianie, co wynika z samej jego natury, działa w sterze „jeżeli i więc”. Każde wyjaśnienie ma formę: „Skoro A, zatem B”, lub: „Jeżeli C, to D”. Po to, by wytłumaczyć jakiekolwiek wydarzenie, trzeba spojrzeć na świat jak na przedsiębiorstwo w ruchu, maszynę działającą w określony sposób. Ponieważ ten określony sposób działania jest podstawą wyjaśniania, sam nie może być nigdy wyjaśniony. Nie znamy powodu, dla którego nie miałby on działać w inny sposób.
Stwierdzenie to nie tylko usuwa podejrzenie, że cud jest czymś wewnętrznie sprzecznym, lecz również pozwala uświadomić sobie, do jak głębokiej prawdy doszedł św. Atanazy, kiedy odkrył zasadnicze podobieństwo między cudami Chrystusa Pana a ogólnym porządkiem natury, I cuda, i ogólny porządek natury są punktami granicznymi dla intelektu, który podejmuje się wyjaśniania. Skoro ,,naturalne” oznacza to, co daje się klasyfikować, co podlega normom, co jest porównywalne i co może być wyjaśnione przez odniesienie do innych zdarzeń, to w takim razie sama natura jako całość n i e jest naturalna. Jeżeli cud oznacza to, co musi po prostu zostać zaakceptowane, niewytłumaczalną rzeczywistość, która o sobie nie udziela żadnych wyjaśnień, ale która po prostu jest, to znaczy, że wszechświat jest jednym wielkim cudem. Naprowadzenie nas na ten cud jest głównym celem czynów Chrystusowych na ziemi: są one, jak On sam powiedział, Znakami. [25] Służą za przypomnienie, że wyjaśnienia poszczególnych wydarzeń, które my czerpiemy z danego, nie wyjaśnionego, prawie samowolnego charakteru obecnego wszechświata, nie są wyjaśnieniami jego charakteru. Te Znaki nie odrywają nas od rzeczywistości; one przywołują nas do niej – odwołują nas z naszego urojonego świata „jeżeli i więc” do oszałamiającej rzeczywistości wszystkiego, co jest prawdziwe. Stanowiąc punkty ogniskowe, w których daje się dostrzegać więcej rzeczywistości, niż zwyczajnie jesteśmy w stanie naraz zobaczyć. Mówiłem o tym, jak On w cudowny sposób zrobił chleb i wino i jak wtedy, kiedy Dziewica poczęła, okazał się Sam prawdziwym Geniuszem, któremu ludzie nie wiedząc dużo wcześniej oddawali cześć. Znaczenie tego jest jeszcze głębsze. Chleb i wino miały mieć jeszcze bardziej święte znaczenie dla chrześcijan, a akt zrodzenia miał być dla wszystkich mistyków wybranym symbolem jedności duszy z Bogiem. To nie są przypadki. Z Nim przypadków nie ma. Kiedy stworzył świat roślin, już wiedział, jakie marzenia będzie wywoływać coroczna śmierć i zmartwychwstanie ziarna w pobożnych pogańskich umysłach, On wiedział już wtedy, że sam musi też tak umrzeć i żyć znowu, i wiedział, w jakim sensie musi to zrobić, włączając i daleko przewyższając starą religię Króla Zboża. Mógł powiedzieć: „To jest Ciało moje”. [26]Powszedni chleb, chleb cudownie rozmnożony, sakramentalny chleb – te trzy chleby są różne, ale nierozdzielne. Boża rzeczywistość jest jak fuga. Wszystkie Jego czyny są różne, ale wszystkie wzajemnie rymują się lub powtarzają echem. To właśnie sprawia, że tak trudno jest mówić o chrześcijaństwie. Wystarczy skupić myśl na jakiejkolwiek jednej opowieści lub jednej z doktryn, a natychmiast staje się ona magnesem, który przyciąga prawdę i blask ze wszystkich płaszczyzn istnienia. Nasze niczym się nie wyróżniające panteistyczne jedności i gładkie racjonalistyczne różnice są w równym stopniu pokonane przez jednolitą, jednak stale zmieniającą się strukturę rzeczywistości, żywotność, nieuchwytność, splątaną harmonijność wielowymiarowej płodności Bożej. Stanowi to trudność, ale jednocześnie jedną z podstaw naszej wiary. Uważać to za bajkę, wytwór naszych umysłów, znaczyłoby tyle, co wierzyć, że ten ogromny symfoniczny przepych wyłonił się z czegoś dużo mniejszego i bardziej pustego niż on sam. Tak nie jest. Bliżej prawdy jesteśmy w widzeniu, jakie miała matka Julianna z Norwich, kiedy Chrystus objawił się jej trzymając w ręku coś tak małego jak orzech laskowy i mówiąc: „Oto wszystko, co jest stworzone”. [27] A wydawało jej się to tak małe i kruche, że dziwiła się, jak w ogóle trzyma się to w całości.
[1942] ———————-
[1] Por.Apokalipsę Św. Jana.
[2]Ap 6:14.
[3]Ap 20:11
[4]Ap 19:20; 20:10,14-15; 21:8.
[5] Mt 1:19. (Cytaty z Pisma Świętego według Biblii Tysiąclecia, wydanie trzecie poprawione, Wyd. Pallottinum, Poznań 1980).
[6]Mt 14:26; Mk 6:49; J 6:19.
[7] Lewis ma tu na myśli historię o aniołach, które miały pojawić się, osłaniając brytyjskie oddziały w odwrocie spod Mons we Francji, 26 sierpnia 1914. Najnowsze krótkie omówienie tego wydarzenia pióra Jilly Kitsona, Did Angels Appear tu British troops al Mons?, można znaleźć w „History Makers”, 1969 Nr 3, s. 132-133.
[8]2Krl 19:35
[9] Por. Herodot, Dzieje, Księga II, 141 (przełożył Seweryn Hammer, Wyd. „Czytelnik”, Warszawa 1959).
[10] J 5:19.
[11] J 2:1-11.
[12]Mt 14:15-21; Mk 6:34-44; Łk 9:12-17; J 6:1
[13]Mt 4:3; Łk 4:3.
[14]Mt 21:19; Mk 11:13-20.
[15] Więcej na ten temat por. rozdział „Genius and Genius” w Lcwisa Studies in Medieval and Renaissance Literaturę. Cambridge 1966, s. 169-174.
[16] Porównaj Przemiany Owidiusza (np. w przekładzie Brunona Kicińskiego, Zakł. Nar. im. Ossol., Biblioteka Narodowa, Wrocław 1953).
[17] Np. Rz 8:22: „Wierny przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”.
[18]Mt 17:1-9; Mk 9:2-10.
[19]Mt 14:26; Mk 6:49; J 6:19.
[20] Bajeczkę o Humpty-Dumpty przytacza w jednym ze swych felietonów Konstanty Ildefons Gałczyński, uważając ja za „prawdziwą perełkę irracjonalnego humoru”:

Humpty-Dumpty sat on a wall. Humpty-Dumpty had a great fall. All the king’s horses, and all the king’s men Couldn’t put Humpty-Dumpty together again.

Czyli jak tłumaczy Gałczyński:

Humpty-Dumpty siedział na murze. Humpty-Dumpty zwalił się z trzaskiem. Wszystkie konie króla i wszyscy króla dworzanie Nie mogli Humpty-Dumpty skleić do kupy.

(Por. K.I. Gałczyński, Dzieła, tom 4 Proza, Warszawa 1958, s. 112, 119.) Humpty-Dumpty, bajkowego człowieczka o kształcie jaja, znajdzie Czytelnik w słynnej książeczce Lewisa Carolla O tym. co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra. Warszawa 1972. – Przypis redakcji.[21]Łk 24:13-31, 36-37; J 20:14-16.
[22]Mk 16:14; Łk 24:31,36; 20:19,26.
[23]Łk 24:42-43; J 21:13.
[24] Jest to prawdopodobnie trochę zmieniony cytat z Wordswortha: „moving about in worlds unrealized” zamiast „moving about in worlds not realized”, Intimations of Immortality, s. 149.
[25]Mt 12:39; 16:4; 24:24,30; Mk 13:22; 16:17,20; Łk 21:11,25.
[26]Mt 26:26; 1Kor 11:24; Mk 14:22; Łk 22:19
[27]Sixteen Revelations of Divine Love, wyd. Roger Hudleston (London 1927), rozdz. 5, s. 9.

Przeczytaj jeszcze:   Zasady interpretacji Biblii czyli epistemologiczny dekalog chrześcijanina.

(Przełożyla Maria Mroszczak, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1993)

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x