Obserwuj wątek
Oczywiście ateistom bardzo przypadła do gustu taka koncepcja i szybko zastosowali ją przeciw koncepcjom teistycznym, choć sam Ockham pewnie przewraca się teraz w grobie, bowiem jemu samemu nigdy nie przyszłoby do głowy to, że Bóg jest takim właśnie bytem niepotrzebnym i nadmiarowym (jako franciszkanin Ockham był jak najbardziej człowiekiem wierzącym w Boga). Zdaniem ateistów i racjonalistów Bóg jest jednak takim właśnie bytem, który nie jest potrzebny do wyjaśnienia czegokolwiek. Ma być bowiem tak, że najprostsze wyjaśnienia otaczającego nas świata nie potrzebują Boga. Chodzi tu nie tylko o Boga, ale w ogóle o wyjaśnienia świata, które odwołują się do nadprzyrodzoności.
Niestety, z punktu widzenia upływającego czasu i naszego współczesnego poznania świata (a także z powodów filozoficznych) zasada zaproponowana przez Ockhama nie sprawdza się i jest najwyraźniej coraz bardziej nie do utrzymania. Niewielu ateistów (ja nie spotkałem żadnego) próbujących wymachiwać brzytewką Ockhama wie, że o wiele więksi myśliciele niż Ockham sprzeciwiali się tej zasadzie i tworzyli „antybrzytwy”. Jednym z takich myślicieli był Kant, a także Leibniz, Menger i Walter z Chatton (współczesny Ockhamowi). Współcześni coraz bardziej zdają sobie sprawę z trudności związanych z rzeczoną zasadą. Elliot Sober zauważył, że idea rządząca zasadą Ockhama nie wynika z epistemologii, lecz jest wynikiem uprzednich założeń metafizycznych. Owa zasada Ockhama nie sprawdza się także z racji zbytniej ogólności swego kryterium. W imię minimalistycznej idei niemnożenia bytów ponad potrzebę możemy ponadto dojść do absurdów, które wciąż są jednak uprawnione na mocy brzytwy Ockhama. Istnieje więc co najmniej kilka powodów, dla których powoływanie się na brzytwę Ockhama w celu zaprzeczenia ideom nadprzyrodzonym jest działaniem bezużytecznym i paralogicznym, a przynajmniej bardzo dyskusyjnym i trudnym do weryfikacji.
Co obciąć brzytwą Ockhama?
Zacznijmy od tego trzeciego powodu: zbytnia ogólność i przede wszystkim zbytnia dowolność tego kryterium (także w wykonaniu ateistyczno-materialistycznym). Co mam na myśli w tym punkcie? Otóż na sam początek zapytajmy: Skąd tak naprawdę ma być wiadomo, co „odciąć” za pomocą brzytwy i dlaczego ma to być właśnie Bóg? Tego właśnie nie wiadomo, bo nigdy nie da się jednogłośnie ustalić, co w wyjaśnieniu świata jest bytem nadmiarowym, a co nie. Wszystko bowiem tak naprawdę zależy tu od wcześniej przyjętych arbitralnych założeń, które niejako dyktują nam, gdzie ciąć. Sama brzytwa nie może nam ustalić, gdzie dokładnie ciąć, bo stałaby się uzasadnieniem na mocy siebie samej, co byłoby logicznym błędem petitio principii. Musimy zatem zawsze wprowadzić jakieś założenia z zewnątrz, które pokażą nam, którędy kroić. Ale to nie jest wcale wyjściem z problemu, bowiem tu z kolei popadamy w pułapkę relatywizmu i arbitralności. Tam zaś gdzie każdy jest sam sobie chirurgiem, skalpelem i medykiem, nie istnieje jedyna słuszna medycyna.
Dla ateistów i materialistów Bóg jest bytem zbędnym i nadmiarowym, materia jest zaś bytem niezbędnym do minimalistycznego wyjaśnienia świata. Ale tak naprawdę to wcale nie jest jedyne obowiązujące kryterium minimalizmu niezbędne w wyjaśnianiu świata. Przecież każdy może uznać wedle jedynieswoich upodobań (bo tak naprawdę nie da się podać jakichś obiektywnych kryteriów, skoro brzytwa ze względu na ryzyko popadnięcia w błędne koło nie może sama z siebie zdefiniować kryterium minimalizmu), że co innego jest bytem nadmiarowym oraz niepotrzebnym, i uzyskać co najmniej taki sam minimalizm, a nawet większy i lepszy. Ten ktoś wciąż może też być w zgodzie z otaczającymi nas danymi zmysłowymi o świecie, będąc nawet teistą. Na przykład George Berkeley, opierając się na zasadzie brzytwy Ockhama, orzekł, że materia nie ma statusu ontycznego, jest złudzeniem, istnieją tylko nasze umysły i Bóg2. Zauważmy, że minimalizm Berkeleya jest większy i lepszy niż minimalizm ateistyczno-materialistyczny, bowiem w tym przypadku, po „odcięciu” materii za pomocą brzytwy, posiadamy jeszcze mniejszą ilość bytów potrzebnych nam do wyjaśnienia świata, w jakim się znajdujemy, niż po zastosowaniu brzytwy przez ateistę (który nie „odcinając” materii, pozostaje z całym bagażem najrozmaitszych bytów nadmiarowych z punktu widzenia kryterium minimalizmu przyjętego przez Berkeleya).
Co ciekawe, minimalizm Berkeleya zachowuje jednak wciąż ideę Boga, a mimo to pod względem redukcyjnym jest o wiele lepszy niż minimalizm ateistyczno-materialistyczny, ponieważ – jak widzieliśmy – postuluje o wiele mniej bytów ponad potrzebę. Minimalizm ten jest też w zgodzie ze wszystkimi otaczającymi nas danymi zmysłowymi o świecie. Nie neguje bowiem tych danych, respektuje je i uznaje, nie przyznając, co prawda, ich materialnym źródłom statusu ontycznego (materia nie istnieje, dane zmysłowe o świecie materialnym są złudzeniem, są jednak złudzeniem realnie przez nas doświadczanym). Odebranie statusu ontycznego danej kategorii bytów nie musi jednak oznaczać, że negujemy ich doświadczanie przez nas (doświadczenie może być kategorią złudzenia, może być jednak jak najbardziej realnym doświadczeniem). Innymi słowy, niezajmowanie się statusem ontycznym Jana Kowalskiego nie musi jeszcze oznaczać, że nie doświadczamy czegoś, co określamy mianem Jana Kowalskiego, lub że negujemy to doświadczenie. Nie doświadczamy bowiem przecież nigdy samego Kowalskiego, nigdy nie „dotykamy” zmysłami jego istoty ontycznej, ale doświadczamy jedynie zmysłowych wrażeń, które zwiemy Kowalskim. Tym samym Berkeley wcale nie odrzucił ani nie zlekceważył naszego zmysłowego doświadczenia świata (bo przyjmując jego minimalizm, nadal uznajemy, że doświadczamy zespołu wrażeń, które desygnujemy za pomocą terminu „świat zewnętrzny”), stwarzając przy tym minimalizm o wiele lepszy niż minimalizm ateistyczno-materialistyczny, choć jest to przecież minimalizm teistyczny! Na nic się zdadzą też tutaj protesty materialistów, którzy opierając się jedynie na swych wrażeniach, chcieliby za wszelką cenę wykazać realność ontyczną materii. Same wrażenia nie są bowiem dowodem na tę tezę, ich świadectwo można uzasadnić tylko za pomocą tychże wrażeń, co zawsze prowadzi do błędnego koła (a więc błędu logicznego). Minimalizm brzytwy Ockhama w wykonaniu ateistycznym w ogóle nie jest więc najlepszym minimalizmem,można stworzyć o wiele lepsze minimalizmy (tak jak ten Berkeleya), będące w zgodzie z otaczającymi nas wrażeniami zmysłowymi, czyli nienegującymi naszego doświadczenia świata zewnętrznego. Co najciekawsze, można to zrobić, zachowując przy tym koncepcję Boga. To obala postulat, zgodnie z którym brzytwa Ockhama w wykonaniu szermierki ateistyczno-materialistycznej jest tu jakimś jedynie słusznym kryterium minimalizmu.
Następnym krokiem w stronę minimalizmu, idącym jeszcze dalej niż minimalizm Berkeleya, może być już tylko solipsyzm, który postuluje realne istnienie jedynie naszych umysłów lub jedynie umysłu podmiotu poznawczego. Wszystko inne (inne umysły, inne byty materialne) ma być tu już tylko snem, złudzeniem, równie realnym jak niektóre koszmary. Nie można zatem uzasadnić ich istnienia, np. w sposób eksperymentalny, ponieważ każde takie uzasadnienie lub eksperyment może być tylko częścią owego snu lub złudzenia. Pogląd ten jest również jeszcze bardziej minimalistyczny i konsekwentny w redukcji bytów nadmiarowych niż ateistyczno-materialistyczne kryterium minimalizmu. Tak naprawdę dopiero tutaj bowiem nie postuluje się istnienia bytów ponad potrzebę. Większość z nas intuicyjnie uzna jednak solipsyzm za absurd (choć obalenie go jest w zasadzie niemożliwe), a ja umownie dostosuję się do takiej kwalifikacji. Tak naprawdę jedynie solipsyzm, do którego doprowadza nas konsekwentne i niewybiórcze stosowanie zasady minimalizmu, nie postuluje istnienia zbędnych bytów ponad potrzebę, co potocznie zwie się zasadą brzytwy Ockhama. Nasuwa się nam tutaj jeszcze jeden ciekawy wniosek: minimalizm brzytwy Ockhama w wykonaniu ateistyczno-materialistycznym nie jest minimalizmem z prawdziwego zdarzenia, skoro redukuje tylko pewną kategorię bytów „ponad potrzebę” (Bóg). Z tego, co ustaliliśmy wyżej, wiemy już, że można utworzyć minimalizmy bardziej konsekwentne niż minimalizm ateistyczno-materialistyczny, w tym silniej redukujące ilość bytów „niepotrzebnych”, nie redukując jednocześnie idei Boga. To pokazuje nam nie tylko, że minimalizm w wykonaniu ateistyczno-materialistycznym nie jest wcale jedynym sensownym minimalizmem, ale pokazuje nam także, że jest on tak naprawdę bardzo wybiórczy i jest tylko minimalizmem pozornym. Nie kieruje się on bowiem tak naprawdę stricte ideą redukcji bytów niepotrzebnych, lecz jest to naturalistyczna redukcja sui generis, tzn. redukcja ukierunkowana tylko na idee teistyczne i nadprzyrodzone, wobec których redukcjonizm ten jest ideologicznie uprzedzony. Mówiąc prosto z mostu, w kwestii niemnożenia bytów ponad potrzebę ateistyczno-materialistyczną brzytwą Ockhama kierujenie postulowany przez nią minimalizm, ale naturalizm i antyteizm, czyli po prostu ideologia i nic więcej. Jasne więc staje się od razu, że idea brzytwy Ockhama jest przez ateistów nadużywana.
Reasumując to, co zostało powiedziane wyżej: wszystkie te trudności ujawniają nam zatem, że zasada kierująca brzytwą Ockhama jest z grubsza słuszna. Ale jednocześnie głębsze wniknięcie w konkretne szczegóły związane z praktyką jej stosowania pokazuje nam, że jest ona kryterium zbyt ogólnym w kwestii niemnożenia bytów ponad potrzebę. Konsekwentne jej stosowanie prowadzi nie tylko do absurdów (solipsyzm), ale tak naprawdę wcale nie wiemy, jak (wedle jakich wcześniejszych założeń) ją stosować, aby uzyskać wymagany minimalizm. Stosujemy ją ponadto zawsze wedle jakiegoś uprzednio przyjętego kryterium światopoglądowego, co jest przynajmniej pośrednio błędnym kołem. A już na pewno minimalizm w wydaniu ateistyczno-materialistycznym nie jest jedynie słusznym minimalizmem, ponieważ – jak pokazał przykład Berkeleya – można stworzyć o wiele lepsze minimalizmy, nie negujące przy tym idei teistycznej.
Prosty i zarazem skomplikowany świat
Tyle o niemnożeniu bytów ponad potrzebę i trudnościach z tym związanych. Przejdźmy teraz do kwestii prostoty wyjaśnień danego zespołu danych, która też – jak wspomniałem wyżej – jest istotną zasadą związaną z brzytwą Ockhama. Z kwestią prostoty wyjaśnień wiąże się ilość dodatkowych hipotez. Im więcej wprowadzamy dodatkowych hipotez, tym dane wyjaśnienie jest mniej proste. Po ilości dodatkowych hipotez możemy więc jakby „obliczyć” prostotę danej teorii. I tutaj mamy kolejne trudności już na początku. O ile bowiem wstępnie każdy zgodzi się, że wyjaśnienie najprostsze jest z reguły słuszne (co też nie znaczy, że zawsze, co rozwinę dalej), to tak naprawdę jednak nigdy nie wiadomo do końca, kiedy uzyskujemy to „najprostsze wyjaśnienie” danej rzeczywistości. Jest bowiem tak, że pewne wyjaśnienia mogą być zarówno prostsze, jak i bardziej złożone, i wszystko zależy tu tylkood punktu widzenia. Jako że racjonaliści uwielbiają odwoływać się do nauki, ja postąpię tak samo, aby wykazać tezę zawartą w poprzednim zdaniu.
Na początek podajmy kilka spostrzeżeń ogólnych na temat prostoty wyjaśnień danej rzeczywistości. Czy naprawdę jest tak, że świat poddaje się zasadzie wyjaśnień najprostszych? Biorąc pod uwagę stan wyjaśnień współczesnej fizyki odnośnie do świata, jasne się staje, że odpowiedź na to pytanie może brzmieć tylko: nie. Nie wiemy, jak będzie wyglądał stan fizyki za kilkaset lat, możliwe, że wszystkie współczesne koncepcje fizyczne zostaną zupełnie obalone i uznane przez naszych potomków za błędne. Jest to bardzo możliwy scenariusz, ponieważ historia nauki pokazuje, że nawet w nowożytnej nauce pewne teorie wypierają stare teorie (np. fizyka newtonowska została w dość istotnym zakresie proponowanych wyjaśnień wyparta przez fizykę einsteinowską3). Opierając się jednak na współczesnym stanie wyjaśnień fizycznych i nie wybiegając niepotrzebnie zbytnio w przyszłość, możemy łatwo dowieść, że świat nie poddaje się zasadzie wyjaśnień najprostszych. Wystarczy wskazać w tym miejscu bardzo ogólne i znane wszystkim przykłady takich koncepcji jak zasada nieoznaczoności Heisenberga, teoria kwantów, teoria względności Einsteina, aby wykazać, że owe wyjaśnienia świata okazały się bardzo nieintuicyjne i skomplikowane. Dostrzegali to już konwencjonaliści, a także tacy metodolodzy nauki jak Wrinch i Jeffreys, którzy zauważali, że wiele koncepcji naukowych to koncepcje skomplikowane. Relacjonując ich poglądy, Popper zauważa, że np. konwencjonaliści wskazywali, że przyroda wcale nie jest prosta, a my formułując czasem jak najprostsze teorie naukowe w celu jej wyjaśnienia, narzucamy tylko na przyrodę nasze sztuczne struktury logiczno-pojęciowe4.
Również Willard V. Quine, jeden z najwybitniejszych, jeśli nawet nie najwybitniejszy logik XX wieku wskazuje na niemożliwość zdefiniowania kryterium prostoty oraz na utopijność tego kryterium w świetle wiedzy o naszym współczesnym świecie. Czyni on to w jednym ze swych esejów o znamiennym dla niniejszych rozważań tytule: O prostych teoriach skomplikowanego świata. Rozpoczyna on od uwagi korespondującej z powyższymi wnioskami: „Niełatwo jest zdefiniować prostotę. Na czymkolwiek jednak miałaby ona polegać, można przypuszczać, że jest to własnośćrelatywna wobec schematu pojęciowego”5. Oznacza to, że prostota jest nierozłącznie związana układem pojęciowym, w jakim jest definiowana, jest więc subiektywna i zależy tylko od określonego punktu widzenia, nie zaś od czegoś, co jest absolutnym punktem widzenia. Zagadnienie to zostanie rozwinięte dalej. Kontynuując swe rozważania, Quine przechodzi do następnego pytania: „A skoro tak, to dlaczego prostota miałaby implikować jakąś szczególną presumpcję obiektywnej prawdy? Jest to powód, dla którego zasada prostoty natury budzi wątpliwości”6. Następnie Quine zauważa, że „wiara w prostotę natury” (jak dosłownie to nazywa) to „myślenie życzeniowe”7. Bierze się ono stąd, że podświadomie zakładamy, iż świat jest prosty, ponieważ nużą nas złożone obserwacje i interpretacje wymagające od nas intelektualnego wysiłku8. Dlatego zawsze selekcjonujemy dane tak, aby uzyskać jakiś uchwytny prosty schemat, lecz owa selekcja może przecież upraszczać, a tym samym zafałszowywać obraz badanej przez nas rzeczywistości. Rzadko kiedy przejmujemy się jednak takimi problemami i najczęściej kończy się na tym, że również dlatego wybieramy uproszczoną hipotezę, bo trudniej ją obalić. Jako ilustrację takiego wniosku Quine podaje liczby zaokrąglone. Trudniej obalić za pomocą pomiaru i doświadczenia wielkość liczby zaokrąglonej niż liczby podanej z większą ilością miejsc po przecinku, ponieważ wielkość zaokrąglona jest mniej dokładna i zawsze wskaże na nią więcej obserwacji (w tym tych zbyt mało dokładnych, które mogą być nawet błędne)9.
Także Imre Lakatos, inny wielki metodolog nauki, wskazuje na utopijność kryterium prostoty. Zauważa on, że symplicyści – jak nazywa zwolenników rozstrzygania na korzyść danego wyjaśnienia za pomocą kryterium prostoty – porównują prostotę dwóch układów wyjaśnienia, choć jest to nieuprawnione, ponieważ każdy z tych układów posiada inne kryterium prostoty (zupełnie ignorują to ateiści, którzy próbują porównywać prostotę ateistycznej wizji świata z prostotą wizji teistycznej)10. Pisze on: „Prostota zdaje się zależeć od subiektywnego smaku”11. Jest to zbieżne z tym, co powiedziałem wyżej.
Prostota – rzecz gustu?
Sięgnijmy teraz po przykłady ilustrujące tezę, że tak naprawdę nie da się nigdy dowieść, że konkretne wyjaśnienie określonego zespołu danych może być najprostsze, ponieważ nawet wyjaśnienie uznane za najprostsze z jednego punktu widzenia może nie być takie z innego punktu widzenia. Jak pisze Thomas Kuhn, uczeni mogą „różnie interpretować prostotę teorii […]”12. Następnie wskazuje on na przykład odwołujący się do porównania teorii Ptolemeuszowej (geocentrycznej) z teorią Kopernikańską. Pod względem wyjaśnienia jakościowych cech ruchu gwiazd system geocentryczny Ptolemeusza był mniej prosty od teorii kopernikańskiej, bowiem Ptolemeusz potrzebował dwóch okręgów dla każdej planety, natomiast Kopernik tylko jeden. Z drugiej jednak strony w przypadku takich kwestii jak obliczanie toru planet, to system Kopernika nie okazywał się wcale prostszy od geocentrycznego systemu Ptolemeusza13. Wspomniany Imre Lakatos rozwija to, co powiedział na ten temat Kuhn, i jeszcze dokładniej wykazuje, że oba te systemy kosmologiczne były zarówno prostsze, jak i bardziej skomplikowane z różnych punktów widzenia14. Jedno i to samo wyjaśnienie może być więc zarówno najprostsze, jak i nie, zależnie do punktu widzenia.
Jednocześnie może być też tak, że nie jesteśmy w stanie nigdy wykazać, że dane wyjaśnienie jest najprostsze. Odwołajmy się do jeszcze bardziej wyrazistego przykładu niż ten poprzedni. Tym razem z pomocą idzie nam wybitny dwudziestowieczny metodolog i filozof nauki Carl G. Hempel, który wskazuje na kolejny przykład ukazujący nam, iż dane wyjaśnienie otaczającej nas rzeczywistości może być najprostsze lub nie, w zależności od różnych punktów widzenia. Hempel ukazuje to za pomocą nieco wyrafinowanego naukowo rozumowania, które postaram się tu przedstawić w jak najprzystępniejszej i zwięzłej formie. Otóż załóżmy, że badania nad danym rodzajem obiektów fizycznych – mogą to być cefeidy, metale sprężyste, ciecze lepkie itd. – sugerują nam, że pewna cecha v takich obiektów może być funkcją pewnej innej ich cechy u. Innymi słowy, cecha v może być jednoznacznie określona przez u w taki sam sposób, w jaki czas upływający między dwoma krańcowymi położeniami wahadła jest określony przez długość wahadła. Następnie staramy się sformułować hipotezę wyrażającą ścisłą matematyczną postać tej funkcji. Potrafimy przy tym sprawdzić doświadczalnie wiele przypadków, w których u przyjmuje wartości 0, 1, 2 lub 3. Każdej z tych wartości u odpowiada jakieś v, tj. kolejno 2, 3, 4 i 5. Jednakże załóżmy, że nie dysponujemy jednocześnie żadną wiedzą o przedmiotach badanych, która pozwoliłaby nam rozstrzygnąć, jaką dokładnie mamy przewidywać postać tego związku funkcyjnego. Stwarzamy więc trzy hipotezy:
H1: v = u4–6u3+11u2–5u+2
H2: v = u5–4u2–u3+16u2–11u+2
H3: v = u+2
Wszystkie te trzy hipotezy są zgodne z posiadanymi przez nas danymi. We wszystkich tych przypadkach każdej wartości u jest przypisana dokładnie ta sama wartość v, która jest potwierdzona empirycznie. Pod względem empiryczno-matematycznym wszystkie te trzy hipotezy są więc jednakowo bez zarzutu. Nie można ich więc sfalsyfikować ani empirycznie, ani matematycznie, pod tym względem wszystkie trzy są jednakowo prawomocne i nie do obalenia. Jakie więc inne kryterium wyboru znajdziemy w tej sytuacji? Niech będzie to kryterium prostoty, które w kontekście naszych rozważań o prostocie i brzytwie Ockhama pasuje nam tu jak ulał (i tym samym dochodzimy do sedna naszych rozważań o brzytwie Ockhama i jej kryterium prostoty, niech więc czytelnik teraz szczególnie wyostrzy swą uwagę). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że najprostsza jest hipoteza trzecia H3. Nie tylko jej powyższy zapis jawi się jako najprostszy, ale również jej funkcyjny wykres będzie taki, ponieważ w prostokątnym układzie współrzędnych uzyskamy w tym układzie linię prostą, podczas gdy w wypadku H2 i H1 uzyskamy bardzo skomplikowane krzywe. Ale czy prostokątny układ współrzędnych jest w tym wypadku jedynym uprawnionym sposobem zapisu i postrzegania tych hipotez? W tym właśnie problem, że nie. Weźmy jeszcze raz tę samą „najprostszą” hipotezę H3 i zapiszmy ją tym razem dla odmiany w biegunowym układzie współrzędnych, gdzie u jest współrzędną kątową, a vpromieniem wodzącym. Wtedy H3 wyznaczy nam spiralę, podczas gdy funkcja wyznaczająca linię prostą będzie bardzo skomplikowana15. Ten przykład doskonale ukazuje nam zatem, że każda prostota jest względna. Funkcja liniowa może być najprostszą zależnością lub nie, w zależności od tego, w jakim układzie współrzędnych ją rysujemy. Albo jej zapis będzie skomplikowany, za to wykres okaże się prosty, albo odwrotnie; w zależności od układu współrzędnych dla funkcji liniowej zmienia się także forma jej zapisu, od bardzo skomplikowanego po niezmiernie prosty. Jedna i ta sama kwestia okazuje się być zatem ze wszech miar prosta i skomplikowana zarazem, w zależności od tego, jak na nią patrzymy.
Powyższy przykład doskonale nadaje się jako ilustracja naszych rozważań w kontekście prostoty i brzytwy Ockhama. Ukazuje on nam bowiem, że każda rzeczywistość i rozwiązanie mogą być zarówno najprostsze, jak i niezmiernie skomplikowane, w zależności od punktu widzenia, przy czym każdy z tych punktów widzenia może być równie słuszny. A jeśli tak, to kryterium prostoty postulowane przez ateistycznych (ale chyba nie tylko) zwolenników brzytwy Ockhama jest nieco utopijne i raczej nieosiągalne. Przynajmniej nie we wszystkich przypadkach i raczej nie wiadomo w których. W tym momencie spieranie się o kryterium prostoty przypomina raczej spór o smakową wyższość zupy pomidorowej nad ogórkową, czyli jest to spór nierozstrzygnięty. Podobnie, choć oczywiście nie w tak żartobliwym stylu ocenia tę sytuację Hempel: „Jednakże twierdzenie, że podstawowe prawa natury są proste, jest co najmniej tak samo problematyczne jak zasadność postulatu prostoty hipotez i teorii, a więc nie może być podstawą tego postulatu. […] problem ścisłego sformułowania i przekonującego usprawiedliwienia tej zasady [prostoty – przyp. J.L.] nie został dotąd zadowalająco rozwiązany”16.
Im więcej, tym gorzej?
Ateistyczny postulat niemnożenia bytów ponad potrzebę, bezwzględnie i zawsze implikujący na mocy tego założenia „prostotę wyjaśnień”, jest nie do utrzymania także z innego powodu. Quine wykazał bowiem na przykładzie nauk szczegółowych, iż mnożenie bytów może paradoksalnie upraszczać daną teorię, co jest bezpośrednim obaleniem ateistycznego postulatu, zgodnie z którym mnożenie bytów „ponad potrzebę” komplikuje świat ujmowany w wyjaśnieniach teistycznych względem „uproszczonych” wyjaśnień naturalistycznych. Okazuje się bowiem, że np. w kinetycznej teorii gazów postulowanie istnienia molekuł, a więc dodatkowych bytów, z punktu widzenia fizyki uprościło tę teorię. Jak pisze Quine: „Późniejszy rozwój fizyki charakteryzowało postulowanie coraz to nowych i coraz mniejszych cząstek – czasem jako narzędzi faktycznego uproszczenia wcześniej istniejącej teorii, jak w przypadku kinetycznej teorii gazów […]”17. To samo dotyczy pewnych sytuacji w matematyce, w której następowało „mnożenie bytów, czasem tajemniczych, w celu uproszczenia teorii”18. Tym razem jako przykłady Quine podaje tu postulowanie ułamków, liczb ujemnych, liczb niewymiernych i urojonych, a także odsyła do teorii zbiorów nieskończonych19. Quine konkluduje: „Rozszerzaj uniwersum o klasy i inne dodatki, jeśli dostarczy ci to prostszej, gładszej i bardziej ogólnej teorii. […] Wolno jednak sądzić, że pewnerozszerzenia uniwersum przyczyniają się w sumie do uproszczenia naszego systemu świata”20. W innym swym eseju Quine zauważa, że postulujemy istnienie dodatkowych bytów, takich jak elektrony, „mimo że nie są one dane w bezpośrednim doświadczeniu”, aby nasze wyjaśnienie stało się prostsze21. To wszystko uświadamia nam, że ateistyczny zarzut, zgodnie z którym wprowadzenie dodatkowego bytu (Boga) do wyjaśnień otaczającej nas rzeczywistości komplikuje te wyjaśnienia, łamiąc zasadę prostoty wyjaśnień, jest bezpodstawny. Jak bowiem widzimy, w samej nauce i w modelach matematycznych wprowadza się dodatkowe byty, aby uprościć teorię. Wprowadzenie Boga do jakiegoś wyjaśnienia nie jest zatem złamaniem zasady prosty wyjaśnień.
Bóg komplikuje światopogląd?
Przejdźmy teraz do pewnych ilustracji na gruncie sporów ateizm vs. teizm, które ukażą nam, że wcale nie jest tak, że ateistyczne wyjaśnienia świata są prostsze od wyjaśnień teistycznych i rzekomo wprowadzają mniej zbędnych hipotez, czy nawet bytów. Na początek kwestia prostoty teorii, z którą – jak wspomniałem wyżej – nierozłącznie wiąże się ilość hipotez potrzebnych do wyjaśnienia danej teorii (im mniej hipotez, tym wyjaśnienie „prostsze”, a tym samym „lepsze”). Zestawmy obok siebie koncepcję aktu kreacji w postaci jednorazowego wydarzenia i skomplikowaną do niebywałych wprost rozmiarów teorię ewolucji. Jasne jest, że teoria ewolucji nie jest prostsza od koncepcji stworzenia świata z niczego, ponieważ wymaga o wiele więcejwyjaśnień i dodatkowych założeń oraz hipotez, ateiści i materialiści wybierają ją jednak mimo to jako lepszą teorię wyjaśnienia genezy świata żywego. W tym miejscu brzytwa Ockhama wraz ze swym wybieraniem wyjaśnień najprostszych jako najlepszych nie jest przez nich w sposób oczywisty respektowana, co pokazuje nam, że używają jej dość niekonsekwentnie i wybiórczo. Tak naprawdę jedynym kryterium ich wyboru zawsze będzie dogmat naturalizmu, nie jakakolwiek zasada prostoty wyjaśnień, co widać tu bardzo jaskrawo. Sam naturalizm nie może być natomiast żadnym argumentem, ponieważ jest jedynie założeniem światopoglądowym i niczym więcej (tym samym nie można go uzasadnić, bo każde jego uzasadnienie skończy się błędnym kołem).
Albo weźmy kwestię teorii Wielkiego Wybuchu. Niektórzy apologeci teistyczni zauważyli, że za pomocą tej współczesnej koncepcji fizycznej można skonstruować argument na rzecz istnienia Boga. Mówiąc w ogromnym skrócie: wiemy, że zanim nastąpił Wielki Wybuch, w wyniku którego powstał nasz Wszechświat, to, z czego się on wyłonił, było ściśnięte do rzeczywistości nieskończenie małych rozmiarów, zwanej osobliwością pierwotną. Przyjmuje się, że owa osobliwość istniała od nieskończenie długiego czasu. Jednak w pewnym momencie eksplodowała, dając początek naszemu obecnemu światu. Wspomniani apologeci teistyczni widzą przyczynę owej eksplozji w Bogu, ponieważ skoro osobliwość istniała wcześniej przez całą wieczność i nie eksplodowała w Wielkim Wybuchu, to jasne jest, że sama w sobie nie miała nigdy wystarczająco dużo mocy, aby to zrobić samoistnie. Powód musiał więc przyjść z zewnątrz, czyli od kogoś takiego jak Absolut (bo wtedy nie mogło być nikogo poza Nim). Nietrudno zauważyć, że argument ten jest dość mocny. Nie będę się tu jednak wdawał w szczegółową dyskusję na temat zasadności tego argumentu, bo meritum niniejszego traktatu jest zupełnie inne. Wspomnę tylko, że na Zachodzie toczą się w tej chwili bardzo ożywione i burzliwe dyskusje na temat tego argumentu (głównym jego propagatorem jest słynny amerykański apologeta William Lane Craig), a ateiści nie są w stanie jak dotąd obalić go w zadowalający sposób. Niektórzy z nich odwołują się jednak do bardziej wyrafinowanej argumentacji, która posłuży mi w niniejszych rozważaniach na temat prostoty wyjaśnień i niemnożenia zbędnych hipotez.
Wspomniani ateiści kontrargumentują, że pierwotna osobliwość wcale nie musiała istnieć odwiecznie. Przeciwnie, Wszechświat może trwać w odwiecznym procesie ekspansji i regresu materii – od Wielkiego Wybuchu i rozszerzania się do kurczenia się materii z powrotem do punktu osobliwości pierwotnej (takie hipotezy istnieją). W ten sposób ateiści próbują zachwiać postulat o wiecznej stagnacji materii i niemożności „samozapłonu” Wielkiego Wybuchu. Jednakże nietrudno zauważyć, że takie wyjaśnienie domaga się wprowadzenia dodatkowej niesprawdzalnej hipotezy (hipoteza ta jest niesprawdzalna, bo nauka nie sięga na poważnie w okres sprzed Wielkiego Wybuchu22) o wiecznym procesie ekspansji i regresji materii Wszechświata przed Wielkim Wybuchem. To wyjaśnienie znów zatem przegrywa pod względem prostoty i niemnożenia zbędnych hipotez z tradycyjną koncepcją Wielkiego Wybuchu (która takiego regresu nie postuluje). Owo wyjaśnienie wcale nie jest też lepsze od wyjaśnienia teistycznego na ten temat. Nie można przecież wyjaśnienia teistycznego oskarżać w tej sytuacji o wprowadzanie „zbędnej” i niesprawdzalnej hipotezy Boga dającego początek Wielkiemu Wybuchowi, skoro samemu wprowadza się niesprawdzalną hipotezę uprzednich ekspansji i regresów Wszechświata, która ma wyjaśnić, czemu posiada on samoistną właściwość (nieustanna kurczliwość i ekspansywność) wywołującą Wielki Wybuch. W tym momencie brzytwa Ockhama w ręku ateisty zamienia się w miecz obosieczny. Ateista staje więc niejako w tym wypadku przed niemożnością jej użycia, ponieważ inaczej naraziłby się na oskarżenie o wybiórczość i niekonsekwencję. Kiedy bowiem obalamy daną argumentację za pomocą argumentacji dokładnie tej samej natury, to wówczas popełniamy błąd logiczny special pleading (tzn. nie ma sensu oskarżać teistów o wprowadzanie nieweryfikowalnych hipotez w wyjaśnianiu Wielkiego Wybuchu, skoro tylnymi drzwiami samemu postuluje się równie nieweryfikowalną hipotezę wiecznego regresu i ekspansji materii Wszechświata przed Wielkim Wybuchem). Mamy tym samym co najmniej remis (jeśli ktokolwiek traktuje to w kategoriach rywalizacji na punkty). Skoro zatem brzytwa Ockhama nie daje tu rozstrzygnięcia dla żadnej ze stron, spierającej się o to, które wyjaśnienie ma mniej dodatkowych hipotez, to ateiście pozostaje zanegować koncepcję Boga w teorii Wielkiego Wybuchu jedynie za pomocą naturalizmu. Ten jednak nie jest żadnym argumentem, jak wspominałem już wyżej, ponieważ jest tylko założeniem filozoficznym przyjętym na wiarę, niczym więcej (nie da się tego udowodnić, odwołując się do jakiejś sprawdzalnej rzeczywistości23). Pod względem filozoficznym jest to niewiele więcej warte (i sprawdzalne) niż założenie teisty czy deisty o istnieniu Absolutu.
Czy Ewangelia jest za mało prosta?
Albo weźmy inną kwestię, gdzie bardzo jaskrawo widać, że ateiści nie proponują tak naprawdę najprostszych wyjaśnień, lecz przeciwnie, odwołują się do skomplikowanych koncepcji, mnożąc tylko nadmiarowe hipotezy. Mam w tym miejscu na myśli próby „tłumaczenia” i „odkrywania” przez nich prawdziwego życiorysu Jezusa. Owo „odkrywanie” zawsze polega na sprzeciwianiu się prostolinijnej wymowie NT. Jeśli przyjmujemy to, co o Jezusie mówi nam NT, to pozostajemy przy wyjaśnieniu i odczytaniu najprostszym. Nie tworzymy wtedy żadnych nadmiarowych hipotez co do przesłania tekstu. Jednakże każde inne od ewangelicznego wyjaśnienie życiorysu Jezusa będzie rzecz jasna musiało się już odwołać do dodatkowych hipotez niezawartych w tekście ewangelicznym, nie będzie więc już nigdy najprostsze. Odwołajmy się do kilku przykładów. Reimarus twierdził, że Jezus chciał założyć jedynie swe polityczne królestwo i nie interesowały Go idee transcendentne w tym względzie. Po Jego śmierci Apostołowie mieli wykraść ciało Jezusa i ogłosić Jego zmartwychwstanie. Inni racjonaliści odwoływali się do jeszcze większych nonsensów i wymysłów branych wprost z sufitu, byleby tylko zaprzeczyć prostolinijnej wersji ewangelicznej życiorysu Jezusa. Bahrdt twierdził, że Jezus był wyszkolony przez esseńczyków, aby wypełnić dla nich tajemną misję. W sztukę czynienia cudów uzdrawiających, które były tylko oszustwami, miał Go wprowadzić pewien Pers z Nazaretu. Ewangelista Łukasz również miał uczyć Go tajników medycyny. W innych oszukańczych cudach mieli pomóc Mu esseńczycy (np. cud rozmnożenia chleba miał być podstępem zorganizowanym potajemnie przez esseńczyków, którzy podawali Mu chleb wcześniej ukryty w specjalnie do tego przygotowanej tajemnej jaskini itd.). Śmierć Jezusa na krzyżu miała zaś być celowo sprowokowana przez Nikodema, który posiadł wpływ na Sanhedryn. Jako lekarz Łukasz miał Jezusowi pomóc przeżyć ukrzyżowanie. Wszystko to oczywiście miało być spiskiem esseńczyków, którzy w ten sposób chcieli zrealizować swoje plany mesjańskie. Paulus z kolei również twierdził, że Jezus nie czynił cudów, Apostołom tylko „zdawało się”, że tak jest. Jego zdaniem Jezus wcale nie umarł na krzyżu, jedynie zapadł w letarg, z którego obudziły Go – uwaga! – pachnące zioła i trzęsienie ziemi24. Inni racjonaliści wymyślają równie ciekawe bajki, byleby tylko nie uznać tego, co wprost mówią Ewangelie. Nie ma sensu jednak przytaczanie w nieskończoność tych nonsensów, tu bowiem chodzi o coś innego. Otóż jasne jest, że na żadną racjonalistyczną fantazję tego typu nie mamy żadnych dowodów w postaci relacji świadków, choćby tego samego rodzaju co Ewangelie. Racjonalistom pozostaje zatem jedynie odwoływanie się do nieskończonej ilości nowych hipotez, opartych jedynie na ich wyobraźni. Ich „wyjaśnienia” znów zatem nie są najprostsze, nawet mimo że mogą oni ulegać takiemu złudzeniu przez odwoływanie się do „objaśnień” naturalistycznych. Dobitnie i wyjątkowo trafnie ujął to pewien apologeta, który tak oto skomentował ten fakt: „Odrzucając więc paradygmat chrześcijański, trzeba było tworzyć nowe teorie wyjaśniające tajemnicę Jezusa i początki chrześcijaństwa. Trzeba było tworzyć różnego rodzaju «historie» bardziej cudowne niż samo chrześcijaństwo, by usprawiedliwić jego istnienie w historii”25.
Przykładów mnożenia przez ateistów w polemikach zbędnych hipotez można podać dowolną liczbę i myślę, że każdy co bardziej wprawiony teista próbujący uprawiać apologetykę bez trudu znajdzie następne, gdy choć trochę ruszy głową. Zachęcam do dalszych przemyśleń na ten temat. Sam zaś nie będę dalej odbierał nikomu przyjemności sprawdzenia się w tej kwestii.
Podsumowanie
Na koniec podsumujmy jakoś nasze rozważania: brzytwa Ockhama jest zasadą wprowadzoną przez średniowiecznego filozofa franciszkańskiego, który uważał, że najlepsze wyjaśnienie nie odwołuje się do zbędnych hipotez. Interpretuje się tę zasadę także w ten sposób, że wyjaśnienie najlepsze jest najprostsze. Jest to swego rodzaju minimalizm. Ockham nie uważał jednak Boga za „zbędne” czy „nadmiarowe” wyjaśnienie jakiegoś aspektu otaczającej nas rzeczywistości. Tak uważają jednak ateiści. Ich zdaniem dane wyjaśnienie jest najprostsze, jeśli nie odwołuje się do koncepcji nadprzyrodzonych ani nie mnoży bytów ponad potrzebę. Paradygmat materialistyczno-naturalistyczny wcale nie jest jednak minimalizmem konsekwentnym ani jedynie uprawnionym. Można bowiem stworzyć minimalizmy o wiele bardziej zredukowane, które zachowują jednak koncepcję Boga. Przykładem takiego minimalizmu jest minimalizm Berkeleya, który „wyciął” ze swego światopoglądu koncepcję materii i w ten sposób zredukował swój światopogląd do minimum nieosiągalnego dla światopoglądu ateistyczno-materialistycznego. Berkeley wcale nie popadł w ten sposób w absurd, ponieważ tak naprawdę nie zredukował swego światopoglądu o nic, co byłoby bezspornie udowodnione. Nie da się bowiem (nie jest też to potrzebne) bezspornie udowodnić istnienia materii, ponieważ nie doświadczamy tak naprawdę bezpośrednio jej istoty ontycznej (samej, „czystej” materii), jedynie nasze zmysły informują nas w sposób odbierany przez nas jako oczywisty i bezsporny (na mocy naszego przyzwyczajenia się) o czymś, co nazwaliśmy materią. Solipsyzm jest jeszcze bardziej konsekwentny niż minimalizm ateistyczno-materialistyczny, ponieważ dopiero on w pełni redukuje całą gamę bytów do tylko jednego bytu – podmiotu lub świadomości bytu poznającego. Nie istnieje również żadne bezdyskusyjne kryterium, które pozwalałoby się przychylić do wniosku, że wyjaśnienie odwołujące się do nadprzyrodzoności zawsze będzie mniej proste niż wyjaśnienie odwołujące się do naturalistycznej interpretacji danych. Jest tak z co najmniej kilku powodów.
Po pierwsze, jak ukazują wyżej zarysowane analizy Hempla, nigdy nie da się udowodnić, że dane wyjaśnienie jest najprostsze, ponieważ może ono być najprostsze z jednego punktu widzenia, z innego zaś nie. Natomiast na podstawie spostrzeżeń Quine’a ustaliliśmy też, że wprowadzanie dodatkowych hipotez, a nawet bytów, np. w nauce, może upraszczać dane wyjaśnienie, co przeczy ateistycznemu postulatowi, że wprowadzanie Boga do danego wyjaśnienia jest nadmiarowe, skoro łamie zasadę prostoty i niewprowadzania dodatkowych bytów. Następnie, żmudna i drobiazgowa analiza niektórych modnych kwestii spornych pomiędzy ateistami i teistami potwierdza ten sam wniosek. Analiza ta ukazuje także jeszcze ciekawszą rzecz, tzn. że ateiści wcale nie przyjmują najprostszych wyjaśnień za właściwe. Przeciwnie, często opowiadają się oni za o wiele bardziej złożonym wyjaśnieniem, mimo iż dane wyjaśnienie teistyczne jest w tej sytuacji prostsze. Wreszcie, naturalistyczna interpretacja rzeczywistości jest tylko pewnym filozoficznym zbiorem założeń, który nie może zostać uzasadniony inaczej niż na mocy siebie samego, co byłoby jednak błędne logicznie (byłoby błędnym kołem). Dlatego naturalizm uznajemy tylko za założenie filozoficzne, a nie za weryfikowalny fakt.
(kwiecień 2005)
PRZYPISY: