Obserwuj wątek
Wydaje się, że pisanie o czymś tak niepoważnym jak astrologia w czasach intelektualnego oświecenia wykształconych społeczeństw nie ma żadnego sensu. A jednak nie. Jak się okazuje współczesne masy bardzo mocno wierzą w astrologię a jej popularyzatorzy robią wręcz furorę i przy okazji niezłe pieniądze. Triumfy święci Tarot i niemal każde kolorowe czasopismo za punkt honoru stawia sobie opublikowanie jakiegoś horoskopu. Niektórzy tłumaczą się, że traktują je tylko jak niewinną zabawę ale jeśli tak jest to w takim razie po co w ogóle się je tak masowo drukuje i czyta? Praktyka pokazuje, że to jednak coś więcej niż zabawa. Są już nawet kanały telewizyjne na których słyszymy ludzi dzwoniących do astrologów i pytających się ich całkiem serio o to co się stanie w przyszłości. Regułą towarzyską stało się dopytywanie o swoje znaki zodiaku. Niektórzy uzależniają od tego wręcz dobieranie się w pary i własne losy matrymonialne. Jeszcze inni budują w oparciu o to relacje towarzyskie. Na pewno nie raz słyszałeś, że ktoś nie chce zaprzyjaźnić się z Iksińskim bo to na przykład zodiakalny Skorpion. Jeszcze ktoś inny mógł z kolei nie chcieć zaprzyjaźnić się z osobnikiem spod innego znaku zodiaku bo tak podpowiedział mu horoskop lub astrolog. W głębi duszy wszyscy w to chyba po trosze wierzą. Wśród letnich chrześcijan (a takich oczywiście jest większość) astrologia jest niestety popularna tak samo jak wśród każdej innej grupy światopoglądowej. I właśnie dlatego trzeba choćby odrobinę krytycznie o niej napisać.
Z czysto zdroworozsądkowego punktu widzenia astrologia jest po prostu fałszywą wiedzą. Opieranie się na niej nie ma większego sensu niż wyczytywanie przyszłości z kształtu podniebnych obłoków. Zresztą astrologia jest właśnie mniej więcej czymś takim. Przyjrzyjmy się samej genezie astrologii. Fundamentem jej istnienia jest przekonanie wywodzące się ze starożytnego Babilonu i Grecji, że tamtejsi bogowie zamieszkują, kontrolują i poruszają planety, które z kolei wpływają na nasze życie. Czy wiedziałeś o tym? Jeśli czytasz i wierzysz w horoskopy to czy taki pogląd wydaje ci się czymś rozsądnym w świetle współczesnej wiedzy o świecie?
Ale załóżmy na chwilę hipotetycznie w przypływie drobnego szaleństwa, że w jakiś sposób ci greccy i babilońscy bogowie rzeczywiście zamieszkują te planety a te planety w jakiś cudowny i bliżej nieokreślony sposób rzeczywiście wpływają na nasze życie. Jednak nawet wtedy astrologia jest fałszywą wiedzą ponieważ starożytna astronomia na jakiej się opiera była niepełna i wręcz błędna z punktu widzenia współczesnej astronomii. W starożytności nie znano na przykład takich planet jak Uran, Neptun i Pluton. Z tego problemu zdają sobie sprawę nawet niektórzy astrolodzy (Dane Rudhyar). Jak pisze Mitch Pacwa w swej książce Katolicy wobec New Age (Kraków 1997) Babilończycy podzielili gwiazdozbiory na 12 części odpowiadające współczesnym znakom zodiaku. Pomijając fakt, że był to podział czysto arbitralny i wzięty zwyczajnie z sufitu, bo Egipcjanie podzielili sobie na przykład niebo na 36 części, podział babiloński jest już zwyczajnie nieaktualny. Nie mówiąc o tym, że gwiazdozbiory mają różne wielkości i jest ich 13 a nie 12 (ten trzynasty gwiazdozbiór to Wężownik, zupełnie już nieobecny we współczesnych horoskopach), jak to ma miejsce w przypadku znaków zodiaku, to dodatkowo oś Ziemi zmieniła swe położenie co spowodowało przesunięcie tych znaków o 30 stopni na Zachód. Oznacza to ni mniej ni więcej, że to co uważasz tradycyjnie za swój znak zodiaku już dawno nim nie jest i powinieneś czytać horoskop napisany dla znaku poprzedzającego twój własny. Innymi słowy dziś praktycznie nikt nie czyta już własnego horoskopu co wypada dość ciekawie w kontekście potocznej wiedzy, że horoskopy nieźle się sprawdzają.
Nie wierzysz? Weź do ręki dowolną mapę Wszechświata, która podaje współczesne daty „wchodzenia Słońca” do konstelacji kolejnych znaków zodiaku a następnie porównaj je z datami z dowolnego horoskopu, który wciąż szereguje znaki zodiaku wedle starożytnej wiedzy. Wtedy sam zobaczysz, że współczesne konstelacje gwiezdne są przesunięte o jeden znak zodiaku wcześniej niż ma to miejsce w horoskopach. Skąd te różnice? Kilka tysięcy lat temu w dniu równonocy wiosennej na półkuli północnej Słońce wchodziło w znak Barana a dzisiaj jest o tej samej porze roku w gwiazdozbiorze Ryb. Za 600 lat w pierwszym dniu wiosny Słońce będzie w gwiazdozbiorze Wodnika. Astrologia oczywiście wciąż tkwi w niepełnej wiedzy sprzed tysięcy lat, która zupełnie nie zdawała sobie sprawy z precesji Ziemi powodującej to przesunięcie, i wciąż w pierwszym dniu wiosny wyznacza położenie Słońca w gwiazdozbiorze Barana. W rzeczywistości wtedy Słońce „znajdzie się w nim” dopiero 29 dni później.
Problemów astronomicznych tego typu jest dużo więcej. Jak wspomniałem wyżej gwiazdozbiory mają różną wielkość co oznacza, że ich granice są wyznaczone bez żadnych konkretnych kryteriów. Przez gwiazdozbiór Panny Słońce „przechodzi” aż 42 dni a przez gwiazdozbiór Skorpiona tylko 6 dni. Mimo to tradycyjne horoskopy wyznaczają dla znaku Panny tylko 30 dni a dla znaku Skorpiona aż 29 dni. Wszystko to oczywiście w tym celu aby wyrównać te znaczne różnice w okresach trwania, co odbywa się kosztem zafałszowania wiedzy astronomicznej, jak łatwo zauważyć.
Na tym nie koniec trudności. Poszczególne gwiazdozbiory wcale nie składają się z jednorodnie rozmieszczonych w przestrzeni gwiazd, jak być może mniemali starożytni. Na przykład gwiazdy tworzące gwiazdozbiór Lwa wcale nie leżą obok siebie ani nie znajdują się nawet w podobnej odległości od Ziemi. „Serce” Lwa wyobraża gwiazda o nazwie Regulus, która jest od nas oddalona o 78 lat świetlnych, podczas gdy znajdująca się w „ogonie” Lwa gwiazda Denebola znajduje się tylko 36 lat świetlnych od Ziemi.
Wracając jeszcze do sprawdzania się horoskopów i rzekomego wpływu planet na nasze życie. Jak wierzyli astrolodzy, bóg wojny Mars rządził Baranem, uznawanym za znak agresywny. Stąd można by na przykład oczekiwać, że przywódcy wojskowi będą rodzić się wtedy gdy Mars znajdzie się w znaku Barana. Jak jednak wykazał astronom Gauquelin żadna taka konstelacja nie istnieje. Liczne badania oparte na próbce aż 25 000 osób, łącznie z badaniami samego Gauquelin, ujawniły, że żaden zawód nie odpowiada zodiakalnemu znakowi narodzenia, niezależnie od tego, czy są to znaki Słońca, czy wstępujące. Podobne dylematy wyłapywał już św. Augustyn, który zauważał na przykład (Wyznania, VII,6), że Jakub i Ezaw z Księgi Rodzaju urodzili się jako bliźnięta a mimo to ich charaktery i późniejsze losy były całkowicie odmienne. Wszystko tu nie trzyma się kupy.
Na tym nie koniec. Gauquelin przestudiował komputerowe horoskopy i przesłał nazwiska dziesięciu przyjaciół, którym przypisał daty narodzenia najgorszych kryminalistów jakich mógł znaleźć. Jednym z nich był dr Marcel Petiot, który jak się twierdzi, zamordował 63 uchodźców uciekających przed nazistami w okupowanej Francji. Horoskop opisał go jako osobę „o instynktownym cieple… która poddaje się normom społecznym i obdarzonej poczuciem moralnym podnoszącym na duchu”. Później Gauquelin zaoferował pewnej gazecie darmowy dziesięciostronicowy horoskop i posłał go wszystkim stu pięćdziesięciu respondentom. 94% z nich rozpoznało siebie w horoskopie Petiota i 90% ich rodzin i przyjaciół zgodziło się z nimi. To pokazuje, że na wiarę w horoskopy i astrologię wpływa ona sama bez względu na to czy jest słuszna, czy nie. W tym kontekście nie dziwi, że przywoływany przez Pacwę Walter Martin za pomocą analizy komputerowej synonimów wykazał, że wszystkie 12 horoskopów z danego tygodnia odpowiadających 12 znakom zodiaku mówi o tym samym, używając tylko odmiennych słów i pojęć. Oznacza to, że uwierzysz, że każdy horoskop sprawdza ci się po prostu dlatego, że mówią one bardzo zwięźle o wszystkim co jak najbardziej może ci się przydarzyć i najprawdopodobniej przydarzy się. Spróbuj zresztą przeczytać nie swój horoskop i sam zobaczysz, że możesz z powodzeniem przypasować go do siebie. Wszystko to jest skonstruowane w taki sposób żeby pasowało do każdego i w każdej sytuacji.
Polemizując z tezami astrologów warto też zauważyć, że moment naszego narodzenia nie jest początkiem naszego istnienia. Istniejemy bowiem od poczęcia. Czemu planety nie miałyby decydować o naszych losach już w łonie matki? W łonie matki też przecież mogą nam się już przytrafić określone rzeczy, możemy zachorować lub umrzeć. Czy jakikolwiek astrolog zajmuje się wtedy naszymi losami? Nie. Tak jakbyśmy zaczynali istnieć dopiero od momentu narodzin, od którego przydziela się nam określony znak zodiaku, błędnie zresztą w świetle współczesnej wiedzy astronomicznej.
A co z wpływem planet na ludzkie życie? No właśnie. Dlaczego w ogóle miałyby wpływać? A może to największe szczyty górskie na naszej Ziemi wpływają na nasze życie? A może Oceany? Jest to równie głupia teza jak ta, że na nasze życie wpływ mają jakieś planety. Mimo to postanowiono ją zbadać. Jak podaje Mitch Pacwa w wyżej przywoływanej książce, lekarz przyjmujący poród ma 185 000 razy większe przyciąganie w stosunku do nowonarodzonego niż Księżyc a książka samego Pacwy trzymana przez jakiegokolwiek czytelnika w ręku ma bilion razy większe przyciąganie wobec niego niż sam Mars. Przyciąganie Księżyca w stosunku do człowieka stanowi jedynie trzy milionowe przyciągania ziemskiego i przyczynia się do wzrostu wagi tej osoby o jedynie 0,0003 uncji, czyli mniej niż waży komar. Wpływ siły przypływowej Księżyca na krążenie krwi ludzkiej stanowi około jedną trzydziestotrylionową w stosunku do wagi krwi. To pokazuje jak pomijalnie małe są wpływy planet na nasze życie. Zresztą nawet jeśli przyciąganie tych planet byłoby większe w stosunku do nas niż jest teraz to czy mielibyśmy tu coś więcej niż tylko zwykły banalny wpływ grawitacyjny? A przecież taki wpływ w żaden sposób nie decyduje o naszych losach, o naszej przyszłości. Ziemia też nas przyciąga do siebie co objawia się jedynie w tym, że musimy po niej stąpać (lub nie daj Boże czasem na nią spaść). I w niczym więcej. Czy w ślepej sile grawitacyjnej jest jakiś głębszy sens? Nie ma, tak samo jak nie ma sensu w astrologii. No chyba, że astrolodzy są skłonni twierdzić, że planety wpływają na nas w jakiś inny nieznany i tajemniczy sposób. Nie będzie to jednak nic poza próżnymi spekulacjami.
Czasem słyszy się, że zarówno nasza przeszłość, przyszłość jak i teraźniejszość jest „zapisana w gwiazdach”. Tymczasem znów można by zapytać: jak zapisana? Kto to zrobił i po co? I skąd w ogóle wiadomo, że zapisana? Ponownie są to całkowicie puste deklaracje, których w żaden sposób nie można zweryfikować. Zresztą nawet gdyby rzeczywiście nasza przeszłość, przyszłość i teraźniejszość były jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zapisane w gwiazdach to nie ma żadnej gwarancji, że bylibyśmy w stanie poprawnie odczytać ten szyfr. Domniemany autor tego domniemanego zapisu milczy bowiem w tym temacie jak grób.
Na zakończenie warto wspomnieć, że astrologia jest oczywiście potępiona przez naukę Kościoła i Biblię już od najdawniejszych czasów. Poza wspomnianym św. Augustynem potępił ją papież Sykstus V w swej Konstytucji z 1586 roku oraz Prawo Kanoniczne z 1917 roku (kanon 2178). Obecny Katechizm Kościoła Katolickiego potępia stosowanie astrologii w punktach 445, 2116-2117, 2138. W Biblii astrologię potępia Izajasz (47,12-15) a także wiele innych pomniejszych fragmentów rozsianych po różnych jej miejscach (Kpł 19,26.31; 20,6; Pwt 18,10.14; 1 Sm 15,23; 28,3.9; 2 Krl 17,17; 21,6; 1 Krn 10,13; 2 Krn 33,6; Syr 35,5; Iz 2,6; 8,19; Jr 29,8; Zach 10,2; 13,2).
Artykuł oparłem na wspomnianej wyżej książce Mitcha Pacwy i na artykule fizyka Tomasza Rożka pt. Horoskopy kłamią, który został opublikowany na Onet.pl. Warto zaznaczyć, że lobby astrologów zareagowało oburzeniem i krytyką na artykuł Rożka, który to artykuł spotkał się z „odpowiedzią” Wojciecha Jóźwiaka na łamach czasopisma „Gwiazdy mówią” (nr 42 z 17 października 2010). Tak naprawdę Jóźwiak nie był jednak w stanie odpowiedzieć na żaden zarzut Rożka i nie wykazał mu żadnej nierzetelności, choć na wstępie swego tekstu zapowiadał, że to zrobi. Paradoksalnie większość artykułu Jóźwiaka jest jedynie powtórzeniem lub nawet streszczeniem tego co pisał Rożek a jedyną apologią Jóźwiaka jest w zasadzie stwierdzenie dokonane w konkluzji jego tekstu, że choć astrologia rzeczywiście opiera się już na nieaktualnej wiedzy astronomicznej to sama w sobie jest jednak prawdziwa. Trudno takie stwierdzenie uznać za udaną obronę astrologii i należy je interpretować co najwyżej w duchu życzeń autora nie popartych niczym konkretnym i przekonującym.
Jan Lewandowski, grudzień 2010