Obserwuj wątek
Grupa studentów rozpoczęła swoje spotkanie duszpasterskie od pieśni maryjnej. W trakcie śpiewania jeden z kolegów, którego nigdy przedtem w naszym duszpasterstwie nie widziałam, zaczął robić zgiełk, że Pismo Święte nigdzie nie mówi, żeby czcić Maryję. Nikt się czegoś takiego nie spodziewał i nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Wątpię zresztą, czy istnieje mądre zachowanie w takiej sytuacji, natomiast nie mam wątpliwości co do tego, że ten człowiek nie miał prawa zakłócać naszej modlitwy. Wydaje mi się to tak oczywiste: jeśli ktoś odrzuca wiarę katolicką, to niech nie przychodzi na katolickie spotkania.
Kilka dni później, na jednym z placów mojego miasta, kilkanaście metrów od kościoła, usadowiła się na całe popołudnie grupa młodych chłopców i dziewcząt, którzy śpiewali piosenki o Jezusie i o tym, żeby Jemu zawierzyć, a zarazem wznosili okrzyki antypapieskie i antymaryjne. Nie zapisałam sobie na gorąco tych okrzyków, ale sens ich był taki, że katolicy mają papieża zamiast Chrystusa, że czczą bałwochwalczo obrazy Maryi, zamiast szukać zbawienia w Piśmie Świętym. Okrzyki sformułowane były w trybie rozkazującym, mniej więcej tak: „Porzućcie fałszywego pasterza z Rzymu, niech Chrystus będzie waszym pasterzem”, „Zniszczcie waszych bożków, zniszczcie obrazy i posągi Maryi, bo są to dzieła rąk ludzkich, tylko Biblia jest prawdą, tylko Biblia pochodzi od Boga”. Odczułam całe to kilkugodzinne obrażanie nas jako zwyczajną prowokację i zakłócanie porządku publicznego, ale policja na to nie reagowała.
Żaden dziennikarz tych zjawisk nie zauważa, żaden takich zachowań nie napiętnuje. Nawet w prasie katolickiej milczy się na ten temat. Czy na tym polega tolerancja, że mamy pozwolić na to, żeby katolicka większość była obrażana we własnych budynkach kościelnych i tuż pod własnymi świątyniami? Czy zgoda na bezkarne obrażanie nas jest przejawem ducha ekumenizmu? Kiedyś pisałam do Ojca na inny temat i Ojciec odpisał mi tylko prywatnie. Tym razem, jeśli Ojciec nie zechce odpisać mi na łamach „W drodze”, to proszę mi nie odpisywać w ogóle. Bo tu nie wolno chować głowy w piasek. Do takich zjawisk pisma kościelne muszą się wreszcie ustosunkować.
Ma Pani rację, chociaż nie wydaje mi się, żeby było to zjawisko specjalnie nagminne. Sam osobiście byłem świadkiem podobnych inwazji na teren kultu katolickiego zaledwie kilka razy. Jeden raz – było to gdzieś na początku lat siedemdziesiątych w kościele dominikanów w Gdańsku – grupa świadków Jehowy przyszła na spotkanie, poświęcone sakramentowi pokuty, i swoimi agresywnymi wypowiedziami uniemożliwiła spokojne zgłębianie tajemnicy tego sakramentu. Kiedyś znów ktoś z przejęciem pytał mnie, co ma zrobić z połamanymi krzyżami i obrazami, które jego sąsiedzi, po swoim przejściu do świadków Jehowy, ostentacyjnie wrzucili do śmietnika.
Dwa razy na własne oczy widziałem inwazję „na miękko”, bez jakiejkolwiek czynnej agresji. Mianowicie w niedzielne przedpołudnie adwentyści rozłożyli stolik ze swoimi książkami, w tym również ostro antykatolickimi, tuż przed kościołem. Odczułem to jako zwyczajną nieuczciwość, a zarazem zaczepkę. Mają prawo adwentyści sprzedawać swoje książki na straganach ulicznych czy dworcowych. Jednak oferowanie książek antykatolickich ludziom zgromadzonym właśnie na katolickim nabożeństwie to coś zupełnie innego niż sprzedawanie tychże książek w jakimkolwiek innym miejscu publicznym. Ludzie mają prawo oczekiwać, że religijne książki, proponowane im tuż przy wejściu na teren ich kościoła, napisane są w duchu ich wiary. Zarazem ludzie mają prawo do tego, żeby nikt im nie zakłócał – zwłaszcza tuż przed ich własnym kościołem – spokojnego wyznawania ich wiary.
Jakoś tak odczuwam, że tylko duchowi smarkacze zdolni są do takiego wchodzenia na teren obcego kultu (czy do tak raniącego swoich dotychczasowych współwyznawców deptania porzucanych świętości).
Zastanawiam się, czy jakieś formy agresji przeciw cudzym świętościom nie zdarzają się nam, katolikom. Wprawdzie nie wyobrażam sobie, żeby grupa katolików mogła pójść na zebranie świadków Jehowy z zamiarem jego rozbicia albo żeby katoliccy zelanci rozłożyli się ze swoimi książkami podczas sobotniego nabożeństwa adwentystów. Niestety, nie wiemy jednak, ile szyb w niekatolickich świątyniach rozbiło się od kamieni, rzucanych przez katolickich wyrostków. Nie wiemy też, ile zdechłych wron wrzucono tam podczas nabożeństwa. Tyle tylko wiemy, że zdarzało się to dość często. Przypomnijmy sobie ponadto, że miauczenie na widok tzw. badaczy Pisma Świętego czy beczenie jako sposób dokuczania mariawitom stało się rodzajem społecznego obyczaju – realizowanego wprawdzie tylko przez wyrostków, ale wzmacnianego przez aprobatę dorosłych.
Inne są formy agresji, jakie podejmują duchowi smarkacze z niewielkich sekt przeciwko świętościom religii wyznawanej przez większość, inaczej znieważają świętości religii mniejszościowych fizyczni i duchowi smarkacze z Kościoła stanowiącego większość danego społeczeństwa. Zawsze jednak są to zachowania godne ubolewania – zarówno wówczas, kiedy są skierowane przeciwko nam i naszej wierze, jak wówczas, kiedy to ktoś z nas znieważa świętości cudze oraz ich czcicieli.
Dziś mało kto wie o tym, że starożytni chrześcijanie wielokrotnie nawoływali się do uszanowania świętości nawet pogańskich. Wobec radykalnego odrzucenia religii pogańskiej, pokusa znieważania jej świętości nawiedzała wówczas zapewne niejednego chrześcijanina. Toteż nauczyciele Kościoła musieli wyraźnie przypominać, że cudzym świętościom – nawet tym, które my sami radykalnie odrzucamy – należy się respekt. Synod w Elwirze z ok. 305 roku – a jest to w ogóle pierwszy w historii Kościoła synod, którego akta się zachowały – uchwalił specjalny kanon, postanawiający, że godność męczennika nie przysługuje takiemu chrześcijaninowi, które znieważył posągi bóstw pogańskich i przypłacił to życiem: „Jeśli ktoś zniszczy pogańskie idole i zostanie za to zabity, nie należy go przyłączać do liczby męczenników – ponieważ ani Ewangelia nie nakazuje takiego postępowania, ani nikt nie postępował tak w czasach Apostołów” (kanon 60).
Orygenes, największy teolog z czasów prześladowań Kościoła, pisząc w latach 246-248 swoje dzieło pt. Przeciw Celsusowi, stanowczo przeczy zarzutowi, jakoby chrześcijanie pozwalali sobie na czynne znieważenie świętości pogańskich: „Celsus powiada, że chrześcijanie mówią tak: „Spójrz, stoję przed posągiem Zeusa, Apollona czy innego boga i bluźnię mu, a on mnie nie karci!” Nie rozmawiał on chyba z żadnym chrześcijaninem, lecz oparł się na poglądach jakiegoś przewrotnego i niewykształconego prostaka, skoro tak twierdzi. Nie wie, że w zbiorze praw Bożych istnieje między innymi taki nakaz: «Bogom uwłaczać nie będziesz» (Wj 22,27), ażeby usta nasze nie przyzwyczajały się bluźnić komukolwiek. Nakazano nam: «Błogosławcie, a nie przeklinajcie» (Rz 12,14), a wiemy, że złorzeczący nie posiądą królestwa Bożego” (8,38).
Przykro to mówić, ale taka jest prawda: Sekciarze, których antykatolickie napaści tak Panią oburzyły, nie respektują w swoim stosunku do wiary katolickiej nawet tych zasad, których starożytni chrześcijanie starali się przestrzegać nawet wobec świętości pogańskich.
Pyta Pani z przekąsem, czy na tym właśnie polega duch ekumenizmu, że mamy pogodzić się z takimi napaściami na naszą wiarę i to na naszym własnym terenie. Otóż duch ekumenizmu zaleca coś dokładnie odwrotnego, zaleca budowanie wzajemnego szacunku między chrześcijanami różniącymi się w swojej wierze. Protestanccy zelanci, o których Pani pisze, z pewnością mają niewiele wspólnego z ekumenizmem, być może do samej nawet idei ekumenizmu są nastawieni nieprzyjaźnie.
Mam właśnie przed sobą dokument opracowany przez przedstawicieli Kościoła katolickiego oraz Światowej Rady Kościołów, poświęcony tematowi wspólnego świadczenia o wierze i ostrzegający przed niebezpieczeństwem prozelityzmu. Znajduje się w nim m.in. następująca wypowiedź: „Przy dawaniu świadectwa należy unikać (…) wszelkich niesłusznych i nieprzyjaznych uwag na temat wierzeń lub praktyk innych wspólnot religijnych dla pozyskania zwolenników. Obejmuje to także złośliwą krytykę, obrażającą uczucia członków innych wspólnot”. Krótko mówiąc, prawdziwy ekumenizm polega na przezwyciężaniu w sobie skłonności do postaw duchowej smarkaterii w stosunku do wyznań oraz ludzi inaczej wierzących niż my.
Zarazem postawa prawdziwie ekumeniczna domaga się od nas jasnej i skrupulatnej wierności temu wszystkiemu, co wraz z naszym Kościołem rozpoznaliśmy jako prawdę Bożą – również wówczas, a nawet przede wszystkim wówczas, kiedy prawda ta jest odrzucana lub wręcz zwalczana przez innych chrześcijan. „Całą i nieskazitelną naukę wiary należy głosić jasno – powiada ostatni Sobór w Dekrecie o ekumenizmie. – Nic nie jest tak obce ekumenizmowi, jak fałszywy irenizm, który przynosi szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i jasny sens”.
Zatem zgrzyty, które Pani przedstawiła w swoim liście, czy te, od których opisania ja rozpocząłem swój list, nie powinny nas zrażać do ekumenizmu. Wręcz przeciwnie, duch prawdziwie ekumeniczny podpowie nam mądry sposób protestowania przeciwko propagandzie antykatolickiej, zwłaszcza gdy ktoś próbuje ją prowadzić na terenie naszego własnego Kościoła. Kiedy zaś ekumenicznie nastawiony katolik spotyka się z negacją takiej czy innej prawdy swojej wiary, pierwszą rzeczą, jaka mu wówczas przychodzi do głowy, jest głębsze poznanie tej prawdy, tak aby ją w sobie jeszcze bardziej ożywić i się w niej utwierdzić.
O. Jacek Salij OP, Nadzieja poddawana próbom,
W drodze – Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów