Obserwuj wątek
W obliczu obecnej pandemii Kościół wydaje się jakby onieśmielony tempem wydarzeń. Głos nielicznych duszpasterzy ginie w potoku słów wypowiadanych przez polityków, lekarzy, ekonomistów czy dziennikarzy, którzy mówią o medycznym, społecznym czy gospodarczym wymiarze choroby. Brakuje jednak teologicznej interpretacji, na którą czeka wiele osób wierzących.
Jednym z niewielu hierarchów, którzy publicznie wypowiedzieli się na ten temat, jest kardynał Mario Delpini, od 2017 roku arcybiskup Mediolanu – miasta szczególnie dotkniętego epidemią koronawirusa. W rozmowie z Vatican Insider hierarcha został zapytany, czy powinniśmy („ jak mówią niektórzy kaznodzieje”) modlić się do Boga, by odsunął od nas plagę, którą wcześniej zesłał. W odpowiedzi purpurat stwierdził:
Są to teorie o Bogu, o których nie wiem, skąd pochodzą i których nie podzielam. Modlitwa nie ma na celu proszenie Boga o zniesienie kary, którą On sam zesłał. Nie mamy gniewnego Boga, którego należy uspokoić. Wydaje mi się to bardzo pogańskim obrazem. Modlimy się do Boga Jezusa Chrystusa, który posłał swego Syna, aby zbawił, a nie ukarał.
Jeżeli jest tak, jak mówi kardynał Delpini, to pogańskie myślenie musieli prezentować tacy święci, jak m.in. Katarzyna ze Sieny, Brygida Szwedzka, Bernardyn ze Sieny, Karol Boromeusz, Ludwik Maria Grignon de Montfort oraz cała rzesza osób wyniesionych na ołtarze Kościoła katolickiego. Wszyscy oni uważali bowiem, że plagi zakaźnych chorób są formą kary zesłanej przez Boga. Gdyby żyli dziś i publicznie głosili podobne poglądy, odnosząc się na dodatek do konkretnych grzechów, prawdopodobnie doczekaliby się nagany ze strony odpowiednich władz kościelnych, które przy okazji przeprosiłyby każdego, kto osobiście poczuł się urażony ich wypowiedziami.
Kto więc ma rację: kardynał Mario Delpini, czy liczne grono świętych, w tym Doktorzy Kościoła?
Mediolański hierarcha kategorycznie wykluczył możliwość udziału Boga w szerzącej się epidemii, jednak nie nadał teologicznej interpretacji wydarzeniu. Nieco dalej poszedł biskup Werony Giuseppe Zenti, który w liście duszpasterskim do wiernych swej diecezji napisał:
Jedno jest pewne: ten wirus nie został zesłany przez Boga po to, by ukarać grzeszną ludzkość. To skutek działania natury traktującej nas jak macocha. Bóg stawia czoła temu zjawisku razem z nami i prawdopodobnie pozwoli nam zrozumieć, że ludzkość stanowi jedną wioskę.
W tym liście znajdujemy już pełniejszą odpowiedź na pytanie, gdzie jest Bóg w całym tym wydarzeniu: otóż „stawia czoła temu zjawisku razem z nami”. Kto jest jednak winowajcą odpowiedzialnym za straszliwą plagę? Biskup pisze: „To skutek działania natury traktującej nas jak macocha”.
W odpowiedzi tej tkwi jednak pewna trudność. Przecież to Bóg jest stwórcą natury i twórcą praw natury. W przypadku zła popełnianego przez człowieka, teologowie mówią, że Bóg pozostawia człowiekowi wolną wolę, a ten może wybrać i czynić zło. Ale co powiedzieć w przypadku klęsk naturalnych: powodzi, trzęsień ziemi, tsunami czy epidemii chorób? Tu nie ma winy człowieka. Czy można zrzucić odpowiedzialność na naturę, tak jakby miała ona wolną wolę? Czy Bóg jest podporządkowany naturze, czy natura Jemu? Jeżeli jest wszechmocny, to musiał dopuścić do epidemii. Czy może stało się to bez Jego wiedzy i zgody? Wtedy byłby jednak bezradny wobec natury-macochy. A jeżeli dzieje się to za Jego wiedzą i zgodą, to dlaczego? Jaki przyświeca temu cel?
W dawnych czasach chrześcijanie odpowiadali, że plagi są po to, by ludzie się nawrócili, a więc odwrócili od swoich grzechów. A to oznacza uznanie własnych grzechów za przyczynę kary. Oznacza nazwanie ich po imieniu, napiętnowanie i wyrzeczenie. Oznacza żal, skruchę i pokutę. Dlatego podstawową odpowiedzią duchową ludzi wierzących w czasach epidemii były modlitwy i nabożeństwa przebłagalno-pokutne. Dziś biskup Zenti pisze, że dzięki doświadczeniu koronawirusa Bóg „prawdopodobnie pozwoli nam zrozumieć, że ludzkość stanowi jedną wioskę”.
To, że stanowimy jedną globalną wioskę, widzą nawet ci, którzy nie wierzą w Boga. Jeżeli to ma być nauka, którą chrześcijanie powinni wynieść z tego doświadczenia, to stanowczo za mało.
Mentalność współczesnego człowieka wzbrania się przed myślą, że miłosierny Bóg może zesłać karę, a w dodatku karę tak straszliwą, że pociągającą za sobą śmierć wielu ludzi. A przecież o możliwości takiej kary pisała tuż przed II wojną światową w swym „Dzienniczku” św. Siostra Faustyna Kowalska:
Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Kara ta miała być – jaką Bóg ukarał Sodomę i Gomorę. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce.
Czy objawienie św. Faustyny było fałszywe? Czy „sekretarka Bożego Miłosierdzia” prezentowała myślenie pogańskie? Teologowie badający podczas procesu beatyfikacyjnego „Dzienniczek” nie znaleźli w nim ani jednego fragmentu sprzecznego z prawdami wiary katolickiej.
Jeżeli współcześni hierarchowie nie widzą związku między zepsuciem ludzi a spadającymi nań plagami, jeżeli negują możliwość zesłania przez Boga kary za grzechy w postaci np. groźnych epidemii, to nie powinni zatrzymywać się na prostej negacji. Powinni – odwołując się do źródeł dogmatycznych, biblijnych, historycznych i duszpasterskich – obalić dominującą przez długie wieki interpretację, a następnie – sięgając do argumentów pochodzących z tych samych źródeł – przedstawić własne, nowe i wiarygodne ujęcie problemu. Nie mogą poprzestać na odwoływaniu się do powszechnych odczuć i osobistych wrażeń z lektury Pisma. To zbyt mało, by odrzucić istniejący od początku istnienia Kościoła sposób odczytywania znaków czasu.