Obserwuj wątek
Pytanie wydaje się proste, a zarazem szczególnie złożone. W obecnym kontekście zarówno dyskusji o celibacie, o święceniu żonatych, jak też plagi rozwodów, walki o prawa ojca, zabiegania ojców i też kryzysu męskiej tożsamości, a także męskiej religijności sprawa dotyczy problemów wręcz niemożliwych do ogarnięcia w jednej książce, tym bardziej w skrótowej odpowiedzi. Jednak pytanie jest aktualne, nawet naglące.
Osobiście bliżej zająłem się nim przygotowując kilka lat temu rekolekcje dla kleryków w jednym z seminariów duchownych, poświęcone ojcostwu kapłana. W tym roku mam przeprowadzić rekolekcje kapłańskie w tym temacie. Coraz bardziej ten aspekt kapłaństwa jawi mi się jako kluczowy także odnośnie kryzysu tożsamości kapłańskiej i zapaści powołań, widocznej już także w Polsce. Jak się już od pewnego czasu zauważa, do seminariów w Polsce coraz częściej wstępują młodzieńcy czy to z rozbitych rodzin, wychowani zwykle bez ojca, czy nawet nie znający swego ojca. Jest to problem nie tylko wychowawczy, lecz przede wszystkim duchowy i prowadzący ostatecznie do kwestij teologicznych.
W niniejszych ramach nie mogę oczywiście wyczerpać tematu, choć w ogólnych zarysach. Niech to będzie przynajmniej impuls do dalszych rozważań.
Gdy blisko matury rozważałem swoją przyszłą drogę duchową, usłyszałem zdanie jednego z seminaryjnych ojców duchownych: kto nie jest zdolny być ojcem rodziny, ten nie jest też zdolny być dobrym kapłanem. W tym kontekście rozumiem też słowa papieża Franciszka, który kilka lat temu (akurat dokładnie wtedy, gdy głosiłem wspomniane rekolekcje w seminarium) potępił mentalność starokawalerską duchownych i staropanieńską zakonnic. Potwierdzają to moje osobiste doświadczenia z niemal 25 lat kapłaństwa (nie licząc okresu formacji seminaryjnej): bez nastawienia duchowego ojcostwa nie widziałbym realnego sensu bycia kapłanem, prawdopodobnie nie miałbym światła ani motywacji. Równocześnie wspominam moich byłych kolegów czy znajomych, którzy porzucili drogę duchowną czy to podczas formacji, czy też niestety także po święceniach, i założyli rodziny. Wspominam także kolegów, którzy niegdyś zastanawiali się nad powołaniem duchownym, jednak zdecydowali się na życie świeckie. Wspominam jednak przede wszystkim ojców rodzin, których poznałem głównie jako duszpasterz. To im dedykuję tę garść przemyśleń.
Moja teza jest prosta: przyszłość powołań kapłańskich i duchownych zależy od rodzin głównie w tym znaczeniu, że przykład ojca jest kluczowy ze strony ludzkiej. Oczywiście nie musi to być zawsze ojciec biologiczny, gdyż Pan Bóg każdemu powołanemu daje wszystko, co mu jest potrzebne w wyposażeniu naturalnym, ludzkim. Widać to wyraźnie na przykładzie dwóch najwybitniejszych Polaków XX wieku – Prymasa Wyszyńskiego oraz Jana Pawła II. Wiara i pobożność obydwóch została uformowana głównie przez ich ojców. Tak więc ośmielam się postawić tezę: od obecności i jakości ojców w rodzinach będzie zależeć także przyszłość powołań duchownych i tym samym przyszłość Kościoła. Nie pomniejsza to w żaden sposób roli matek, która jest specyficzna i także niezastąpiona. Jednak niestety trzeba stwierdzić obecne rozpowszechnienie mentalności (w efekcie fałszywego feminizmu), według której do wychowania wystarczy matka, zaś rola ojca polega tylko czy głównie na zapewnieniu środków materialnych. Oczywiście winę ponoszą tutaj nie tylko kobiety. Niestety nierzadkie są przypadki mężczyzn niedojrzałych do roli męża i ojca choćby nawet pod względem zarobienia na utrzymnie rodziny, tym bardziej co do zdolności odpowiedzialnego wychowywania swoich dzieci. Problem jest oczywiście złożony, przypominający nierzadko błędne czy wręcz diabelskie koło. Tym niemniej pewne jest, że także w takich, po ludzku patrząc, beznadziejnych sytuacjach, może i faktycznie działa zarówno łaska Boża jak też możliwe są działania ludzkie, co stanowi realną szansę na uzdrowienie i postęp ku dobremu. Dlatego zaprezentuję kilka myśli, które, mam nadzieję, mogą być pomocne dla kształtowania swego ojcostwa u katolików, którym zależy zarówno na swojej rodzinie jak też na przyszłości Kościoła.
Jak więc rady ewangeliczne, które są klasycznym wyznacznikiem naśladowania Chrystusa rozumianego jako stan duchowny i zakonny, mają się do zadań i życia ojca rodziny czyli świeckiego? Rozważmy po kolei.
Według klasycznego porządku jako pierwsze jest podawane ubóstwo. Rozróżnia się wprawdzie kanonicznie między ślubem ubóstwa (u zakonników czyli według reguły zakonu czy zgromadznia) a przyrzeczeniem ubóstwa składanym przy święceniach, którego konkretna postać jest określona przez Kodeks Prawa Kanonicznego oraz statuty diecezjalne. Pomijam tutaj niuanse teologiczne i prawne. Nie są one istotne w naszej kwestii. Jak więc ojciec rodziny może i powinien naśladować Jezusa Chrystusa ubogiego? Czy jest to w ogóle realne, możliwe, pożądane i słuszne?
Pominę tutaj szczegółowe uzasadnienie teologiczne. Niech na potrzeby tych rozważań wystarczy stwierdzenie, że także dla każdego świeckiego Jezus Chrystus jest wzorem doskonałości i świętości, także w konkretnej postaci formy życia i zadań. Szczególnie w Polsce antyklerykalizm i antykościelność bazuje i posługuje się – realnym czy rzekomym – dobrobytem czy wręcz zbytkiem u duchownych. Duchowni odpowiadają zwykle argumentami, że nie są to dobra prywatne lecz kościelne oraz że chodzi o zabezpieczenie na starość (gdyż nie ma się zabezpieczenia u dzieci). Rzeczywiście jest tak, że duchowny, także diecezjalny, nie może zupełnie dowolnie dysponować tym, co posiada, lecz podlega nadzorowi władz wyższych (dotyczy to także biskupów, którzy składają sprawozdania Stolicy Apostolskiej, oraz mają nad sobą prawo kanoniczne wraz z sankcjami). Natomiast osoba świecka nie podlega żadnym ograniczeniom majątkowym. Czy na prawdę?
Otóż wiele niesnasek czy wręcz sporów i kłótni w rodzinach mają tło majątkowe i materialne. Są to zwykle problemy zastępcze, tzn. są jedynie symptomem głębszych problemów zarówno osobistych jak też w relacjach rodzinnych. Tym niemniej muszą być rozwiązywane na swojej własnej płaszczyźnie, gdyż ona ma wpływ także na inne dziedziny. Konkretnie: zwykle chodzi nie tylko i nie przede wszystkim o to, ile pieniędzy mąż i ojciec przynosi do domu, lecz o to, na co je wydaje i na co one powinne zostać wydane. Zdrowe, normalne małżeństwo polega na wspólnocie dóbr przynajmniej w zakresie koniecznym dla życia i funkcjonowania domu i rodziny. Wspólnota oznacza także wspólne decydowanie, a przede wszystkim wspólną troskę. Konkretnie: ojcie rodziny myśli o zapewnieniu bytu swojej rodzinie (żonie i dzieciom), w dalszej kolejności także o obowiązkach wobec swoich rodziców potrzebujących wsparcia na starość. Dotyczy to nie tylko zabezpieczenia czysto materialnego, lecz także dobra i rozwoju duchowego, do którego należy nie tylko wykształcenie, wypoczynek i rozrywka, ale także życie religijne. Do tej ostatniej dziedziny należy także wspieranie działalności Kościoła, który służy uświęceniu i zbawieniu dusz. Tak więc ofiary na Msze św. itp. są także istotnym elementem troski o własną rodzinę, o jej dobro duchowe. Jaskrawym kontrprzykładem jest ojciec rodziny, który nie skąpi tylko na swoje prywatne przyjemności czy hobby. Nie jest istotne, czy są to rzeczy godziwe czy szkodliwe, aczkolwiek ma to wpływ na ocenę moralną. Taki ojciec wykazuje nawyki małolata czy wręcz dzieciaka, w najlepszym wypadku cechy starokawalerskie. Zwykle nie da się tego ukryć ani przed małżonką, ani przed dziećmi. Są to sprawy proste i konkretne. Nie chodzi mi tutaj o pomstowanie na tych, którzy przypuszczalnie zresztą nie czytają tego bloga, lecz o utwierdzenie i zachętę dla tych, którzy zasadniczo nie mają tego problemu, zaś z pewnością doświadczają pokus także w tej dziedzinie. Nie żałuj, gdy widzisz, że sąsiad, brat, kuzyn czy szef, może nawet proboszcz jeździ droższym samochodem, wyjeżdża na droższe urlopy czy w ogóle nie troszczy się o byt żony, dzieci, a jego własne przyjemności i zachcianki mają priorytet. Jesteś katolikiem i Jezus Chrystus jest Twoim wzorem. I także do Ciebie odnosi się Jego błogosławieństwo: „błogosławieni ubodzy w duchu”. Pan Bóg potrzebuje Twojego ojcostwa może właśnie po to, żeby Twój syn, jeśli taka wola Boża, był lepszym kapłanem, bardziej Chrystusowym niż ci, których aktualnie znasz.
Druga w kolejności rada ewangeliczna to czystość. Czyż nie jest to sprzeczne z celem i isotą małżeństwa. Otóż nie. Tak jak w człowieku ważniejsza jest dusza niż ciało, tak też podstawą jest czystość duchowa i też ojcostwo duchowe, nie biologiczne. W tym znaczeniu nie ma sprzeczności między czystością a ojcostwem. Ci, którzy wyszli poza niedojrzałe i wręcz fałszywe rozumienie małżeństtwa jako legitimizacji dla wyżycia zmysłowego, wiedzą, że bez ducha czystości, czyli prymatu sfery duchowej nad cielesną, począwszy od myśli, fantazji, poprzez słowa aż do uczynków, nie ma i nie może być harmonii małżeńskiej i rodzinnej. Wiecie to znacznie bliżej, bardzej osobiście niż xiądz żyjący w celibacie, aczkolwiek znający życie dogłębnie i wielostronnie zarówno ze spowiadania jak też porad duszpasterskich. Wiedzą to także ci, którzy wcześniej utracili dziewictwo i mozolnie musieli i muszą walczyć o szacunek zarówno dla swojej małżonki jak też dla innych kobiet. Jeden z moich profesorów teologii mawiał: żyjący w celibacie rezygnuje ze 100 kobiet, a żonaty z 99. Tę jedną wybierasz raz na zawsze. Życie w czystości przedślubnej jest po to, by ten wybór był rozsądny i trzeźwy, nie tylko namiętny. Pożądanie jest zmienne, nierzadko miłość do niej redukowana obraca się w nienawiść. Akta sądów rozwodowych są pełne dowodów. Gdy będziesz miał czyste, tzn. głównie duchowe i rozsądne podejście zarówno do swojej ukochanej, jak też do innych niewiast i też do swojej sexualności, to będziesz czuł harmonię w sobie i będziesz nią promieniował także na swoją rodzinę. Z doświadczenia ludzkiego i duszpasterskiego wiem, że dzieci, już nawet małe świadczą sobą, choć są niewinne, o atmosferze rodzinnej, a ona kształtowana jest nie tylko przez matkę, lecz także, a nawet głównie przez ojca. A to zależy od tego, czy ojciec jest tylko płodzicielem, czy także i przede wszystkim ojcem na sposób ludzki, czyli duchowy, na podobieństwo samego Boga.
Wiąże się z tym podejście i traktowanie własnych dzieci. Wiadomo, że normalny, zdrowo myślący mężczyzna chce mieć rodzinę żeby mieć dzieci. Ojciec niedojrzały, infantylny i narcystyczny chce mieć kopie samego siebie, czy przynajmniej dzieci możliwie podobne do niego pod każdym względem. Dziecko, zwłaszcza syn, ma być zarówno odbiciem jak też urzeczywistnieniem własnych niespełnionych marzeń i ambicyj. Jest to przyczyna wielu tragedij osobistych i rodzinnych, nawet społecznych. Ma to nawet niekiedy skrajną postać czy to nadawania imienia ojca czy przeznaczania do tego samego zawodu czy objęcia firmy. Patologiczny charakter takiego nastawienia i podejścia jest zwykle oczywisty dla każdego, także dla dziecka, oprócz samego ojca czy ewentualnie też rodziny, z której pochodzi. To jest także przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka, w tym wypadku własnego dziecka, i tym samym forma, a nierzadko wręcz przejaw niedojrzałej osobowości i niezintegrowanej sexualności.
Jeśli zauważać u siebie tego typu czy inne uchybienia czy pokusy, wspomnij na przykład Zbawiciela: On pozwolił nawet na to, żeby Jego uczniowie opuścili go w ostatniej godzinie. Był tylko ten najwierniejszy i z własnej woli. Chrystus Pan nie chciał mieć nikogo dla siebie, dla własnych potrzeb, ale chciał być i faktycznie był dla innych. Bez własnych korzyści. Dając życie. Właśnie na krzyżu najbardziej był Ojcem, gdyż był wtedy najbardziej oddany Ojcu ofiarowują Jemu nie tylko Siebie, lecz nas, całą ludzkość. Gdy widzisz krzyż, czy się żegnasz znakiem krzyża, pomyśl, lecz naznaczony jesteś i znaczysz się znakiem Chrystusa-Ojca, który jest nie tylko Synem, ale także uobecnieniem Ojca (jak powiedział do Filipa – J 12,45). Podobnie twoje dzieci tym bardziej będą chciały być do ciebie podobne, gdy będą widziały w tobie wzór bezinteresownej miłości, która szuka ich dobra, nie własnej korzyści.
A jak jest z posłuszeństwem? Komu ma być posłuszny ojciec rodziny? Czyż to nie on ma być głową, autorytetem i władzą?
Św. Paweł mówi, że wszelka władza pochodzi od Boga (Rz 13,1), podobnie jak ojcostwo (Ef 3). Będziesz zdrowe podejście do swego ojcostwa tylko wtedy, gdy będziesz nie tylko wiedział, ale będziesz stale świadomy tego, że jest ono darem Bożym i że pochodzi ono od Boga. Pomyśl o tych, którzy nie są i nie mogą być ojcami. Takich jest obecnie coraz więcej niestety, choć pragną. Jeśli możesz być i jesteś ojcem, to zawdzięczasz to Panu Bogu, nie sobie czy innym ludziom. Oznacza to, że twoje ojcostwo jest i pozostaje zależne, nie tylko w pochodzeniu, lecz także w istocie. Oznacza to dalej, że nie możesz być ojcem, zwłaszcza dobrym bez relacji z Ojcem niebieskim, którego żywym, ludzkim obrazem jest Jezus Chrystus, o którym opowiadają nam Ewangelie i całe Pismo św. Oznacza to, że ta zależność ma się odbywać i być aktem twojej woli – powinieneś jej chcieć, ją wybrać, jej się trzymać. Konkretnie oznacza to posłuszeństwo prawu Bożemu, zawartemu w Bożym Objawieniu, konkretnie w Dekalogu i nauczaniu Kościoła, które go wykłada i wyjaśnia. To jest właściwe, prawdziwe źródło twojego autorytetu jako mąż i ojciec rodziny: nie twoje widzimisię, zachcianki, poczucie wartości i ważności, żądza władzy, nawet jeśli wynika z dobrej woli. Twoim zadaniem jest reprezentowanie autorytetu samego Boga – Stwórcy i Zbawiciela. Na tym polega twoje posłuszeństwo. Tylko wtedy i o tyle masz prawo żądać dla siebie posłuszeństwo, o ile sam jesteś posłuszny naszemu Ojcu niebieskiemu, którego objawił Jezus Chrystus. Tylko wtedy nie będziesz tyranem, znienawidzonym i w cichości pogardzanym, lecz prawdziwym ojcem, dającym nie tylko życie biologiczne, lecz przede wszystkim duchowe, pochodzące od samego Boga.
Im bardziej będziesz sam posłuszny Panu Bogu, tym łatwiej zdobędziesz autorytet i nie będziesz musiał go forsować przemocą. A to oznacza nie tylko posłuszeństwo przykazaniom Bożym i kościelnym, lecz także szukanie i poddanie się kierownictwu duchowemu i poradom w świetle nauczania Kościoła. Zwykle jest się ojcem tylko jednej rodziny i ma się tym samym jedyną szansę życiu także pod tym względem. Tym samym każdy jest początkujący i musi uczyć się na błędach. Lepiej jest uczyć się na błędach cudzych niż wlasnych. Dlatego należy korzystać z porad i nadzoru duchowego, nie tylko starszych w swojej rodzinie, lecz przede wszystkim z posługi doświadczonego i wiernego Kościołowi spowiednika.
Posłuszeństwo ma także wymiar wewnątrzrodzinny. Tu widać jakby jedność wszystkich rad ewangelicznych. Mąż i ojciec powinien słuchać także rad i upomnień zarówno małżonki jak też dzieci. Dzieci, także już małe, potrafią często bardzo trafnie wskazać na wady rodziców i też motywować do pracy nad sobą. Nie chodzi o spełnianie zachcianek. Prawo Boże i dobro duchowe jest nadrzędne. Chodzi o dostosowanie swojej woli do woli Bożej wyrażonej także przez bliźnich, konkretnie przez małżnonkę i nawet dzieci. Niekiedy Duch Święty szczególnie pzemawia przez niewinne dzieci, co oczywiście trzeba odpowiednio rozeznać. Znam przypadek, gdy syn we wieku przedszkolnym poprosił ojca o okresową abstynencję. Także na tym polega piękno i dobroć życia rodzinnego: jest ktoś, kto wskaże na błędy, możliwości czy konieczność poprawy, zachęci i może zmotywować. Za to trzeba Panu Bogu dziękować i wdzięcznie przyjąć, a nie oburzać się przez głupie i niedojrzałe pojmowanie swego autorytetu.
Na zakończenie wspomnę pewien piękny element tradycyjnego obrzędu zawarcia sakramentu małżeństwa. Na koniec obrzędu kapłan podaje nowożeńcom do ucałowania krzyż. Gest prosty, wymowny, choć zwykle niedoceniany. Myślę, że wprowadzony został właśnie w myśl zasadniczej myśli powyższej krótkiej refleksji: małżeństwo, w tym zwłaszcza ojcostwo, jest naśladowaniem Jezusy Chrystusa, który na Krzyżu zrodził Kościół. Im bardziej małżonkowie są wierni temu zrodzeniu, tym bardziej są sami życiodajni dla Kościoła, także przez swoje potomstwo.
ks. Dariusz Olewiński
https://teologkatolicki.blogspot.com/